Jennifer Aniston otwarcie wyznała, że ma dość cancel culture, choć sama przyznała, że nie wie zbyt wiele na jego temat. Gwiazda serialu "Przyjaciele" powiedziała, że nie wrzuca wszystkich do jednego worka z Harveyem Weinsteinem.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jennifer Aniston o cancel culture i Harveyu Weinsteinie
Przypomnijmy, że kultura "anulowania" wyrosła z korzeni czysto społecznych - zwykli ludzie (zazwyczaj z klasy niższej lub średniej - jednym słowem: "nieuprzywilejowani") zaczęli wytykać błędy - udowodnione lub domniemane - osobom postawionym wyżej w hierarchii. Proces cancelowania stał się narzędziem do wymierzania sprawiedliwości społecznej wobec kogoś, komu obraźliwe i toksyczne zachowanie uchodziło dotąd na sucho.
Cancel culture od kilku lat sieje zamęt w celebryckiej śmietance towarzyskiej i można powiedzieć, że na dobre weszło do obiegu za sprawą ruchu #MeToo. Głos w sprawie zjawiska i obaw, jakie wzbudza ono w Hollywood, postanowiła zabrać Jennifer Aniston, odtwórczyni roli Rachel Green w kultowym serialu "Przyjaciele".
Nadmieńmy, że część zwolenników cancelowania krytykuje "Przyjaciół" za powielanie krzywdzących stereotypów. Dla przykładu: jedna z bohaterek, Monica, którą gra Courteney Cox, była w młodości gruba i jest za to wyśmiewana przez resztą postaci.
W wywiadzie z magazynem "Wall Street Journal" amerykańska aktorka przyznała, że męczy ją zjawisko "unieważnienia". – Mam dość cancel culture. Zapewne przez to zostanę anulowana. Po prostu nie rozumiem, co to znaczy. Czy nie ma odkupienia? Nie wiem, ale nie wrzucam wszystkich do jednego worka z Harveyem Weinsteinem – stwierdziła.
Aniston nie omieszkała skomentować dalej kwestii swoich interakcji z niesławnym założycielem wytwórni filmowej Miramax, którego uznano za przestępcę seksualnego. To nie jest osoba, o której pomyślisz: "Boże, nie mogę doczekać się tego, aż spędzę czas z Harveyem. (...) Pamiętam, jak przyszedł do mnie, żeby zaproponować mi rolę. I pamiętam, że świadomie trzymałam w przyczepie kogoś postronnego – oznajmiła.
Aniston oskarżona o bycie "nepo baby"
Jak pisaliśmy wcześniej w naTemat, w zeszłym roku Aniston pochyliła się nad tematem blasków i cieni branży rozrywkowej. W odcinku z serii "Actors on Actors" tygodnika Variety, w którym rozmawiała z Sebastianem Stanem ("Avengers"), zauważyła, że internet ukształtował nową kulturę "ludzi zyskujących sławę na nicnierobieniu".
– Mam na myśli Paris Hilton, Monikę Lewinsky i tak dalej. (...) Jestem niezmiernie szczęśliwa, że mogliśmy zasmakować trochę tej branży, zanim stała się tym, czym jest dzisiaj - stwierdziła Aniston, podkreślając, że teraz branża działa nieco inaczej dzięki serwisom streamingowym. – Jesteś sławny z TikToka, sławny z Youtube, sławny z Instagrama. To tak, jakby praca aktora była rozcieńczana – dodała.
"Jen, twój tata był aktorem i był też bogaty"; "Nepotyzm już nie jest normą, (...) to nie te czasy"; "Sądzę, że nepotyczne dzieci nie powinny mieć platformy do rozmów o tym, co robią zwykli ludzie, aby dostać się do branży"; "Jej tata może nie był najlepszy, ale przynajmniej dostała agenta o wiele szybciej niż ktoś, kto marzył o tym samym, ale pochodził z małego miasteczka" – komentowali internauci, który zarzucili Aniston bycie tzw. "nepo baby" (dzieckiem kogoś znanego).