Makabryczna zbrodnia i kazirodztwo w Czernikach na Kaszubach wstrząsnęło Polską. – Telefony się urywają. Ta rodzina od dawna była pod okiem służb. Dopóki nie było twardych dowodów, nic nie można było zrobić. Teraz namacalnie było zło – mówi wójt gminy. Jeden z mieszkańców: – Od dawna ludzie wiedzieli, że tam coś się dzieje, że tam są robione rzeczy złe. Tylko nikt nie wiedział, jak jest. Tam z domu nic nie wychodziło.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Przypomnijmy, w piątek i w sobotę na posesji w Czernikach na Kaszubach odnaleziono zakopane ciała trzech noworodków, zawinięte w czarne, plastikowe worki. 54-letni Piotr G. oraz jego 20-letnia córka Paulina usłyszeli zarzuty zabójstwa i kazirodztwa. Oboje zostali aresztowani. Ojciec kobiety miał jeszcze przymuszać do kazirodztwa inną córkę.
Cała wioska jest w szoku. – W najśmielszych snach nikomu coś takiego nie przyszło przez myśl – słychać.
Mieszkaniec: To była taka odizolowana rodzina
– Ludzie od dawna podejrzewali, że tam coś się dzieje, że tam są robione rzeczy złe. Było dużo plotek, tylko nikt nie wiedział co, nie miał żadnych dowodów. Każdy coś spekulował, gadał głupoty. Ale nie aż tak. A teraz są fakty. I jest szok, że to faktycznie była prawda. Zawsze słyszy się w wiadomościach, że coś się gdzieś dzieje. Ale u nas? Takie rzeczy? Tuż za rogiem? – mówi nam jeden z mieszkańców.
– Widać było, że tam była bieda. Byli pod opieką społeczną. Ale pamiętam, że jak jeszcze żyła jego żona, wszystko było w porządku. Te dzieci się z nami normalnie bawiły, miały swoje grupy. Nie byli aż tak mocno odizolowani, choć właściwie od początku była to taka odizolowana rodzina. Ze 20 lat temu przyjechali do nas z Gdańska, z nikim się nie spotykali. Zawsze, gdy przejeżdżałem obok, drzwi były zamknięte. Jak ktoś był na podwórku, to zawsze patrzyli krzywym wzrokiem, że strach było spojrzeć na ich dom – wspomina.
Mówi, że w czasach szkolnych dzieci były pod rygorem ojca. – Mówiło się, że poddawał je karom. Widzieliśmy, jak niejednokrotnie zimą wystawiał ja na boso na śniegu. To było bardzo dawno temu. Teraz większość starszych dzieci już tu nie mieszka. Gdy dorosły, bardzo szybko się wyprowadziły. Dużo z nich ma własne rodziny, dzieci. Wiele rzeczy się mówiło, które świadczyły o tym, że mogły mieć traumę. Ale nikt nic nie wiedział. Tam z domu nic nie wychodziło – opowiada.
Mieszkaniec Czernik: – Może było im źle, ale nigdy nic nie mówiły. Pamiętam, jak nauczyciele pytali, czy w czymś pomóc, co się dzieje. Ale one nic. Zamknięte usta – opowiada.
Wójt: Ten pretekst prawdopodobnie uśpił czujność ojca
Czerniki od weekendu są na ustach całej Polski. Wójt gminy Stara Kiszewa mówi nam, że telefony się urywają. Dla nich sprawa zaczęła się jednak wcześniej.
– W poniedziałek 4 września otrzymaliśmy informację, że dziewczyna była w ciąży, ale tej ciąży nie ma. 5 września pani kierownik ośrodka pomocy skierowała tam pracownika socjalnego, żeby to sprawdzić. Pracownik pojechał w takich godzinach, żeby zastać tę dziewczynę w domu, czyli w godzinach późno popołudniowych i zrobił to pod pretekstem rozmowy z synem tego mężczyzny i bratem kobiety, który jest osobą intelektualnie niepełnosprawną – mówi Marian Pick.
Rozmowa z Pauliną początkowo przebiegała w obecności ojca.
– W pewnym momencie nasza pani pracownik poprosiła go, żeby wyszedł, bo ona chce jeszcze porozmawiać na ten temat z siostrą. Ten pretekst prawdopodobnie trochę uśpił czujność ojca. W czasie rozmowy dziewczyna leżała na łóżku w ubraniu. Powiedziała, że trochę źle się czuje, bo boli ją brzuch. To już wyjaśniało, co mogło się zdarzyć. Pracownica sporządziła notatkę. W środę 6 września pani kierownik złożyła doniesienie na policję. Policja zareagowała, a potem był szok – opowiada wójt.
– Sądziliśmy, że to zdarzenie może mogło być naturalnym poronieniem. Nikt z nas nawet nie przypuszczał, że to taki dramat – dodaje.
Trudno mu ocenić, czy rodzina się izolowała. Mówi, że jej dom nie był ogrodzony: – Każdy do niego miał dostęp, mógł wejść, podejść do okna. Nie ma żadnej furtki, żadnej bramy. To nie była taka izolacja, że ogrodzili się płotem i nikogo nie wpuścili.
Czym się zajmował ojciec? – On nigdzie nie jeździł. Chyba żył tylko z zasiłków. Cały czas siedział w domu – powiedział nam jeden z mieszkańców.
Wójt gminy Stara Kiszewa potwierdza.– Z tego, co mi wiadomo, on nigdy nie pracował. Żył tylko z rodziny, ze wszystkich świadczeń – mówi naTemat Marian Pick.
Sprawa ojca już raz była w sądzie
Wójt przypomina, że rodzina od dłuższego czasu była pod okiem służb – jako rodzina wielodzietna, w której zmarła matka, a ojciec sam zajmował się dziećmi.
Miało chodzić o podejrzenia związku kazirodczego Piotra G. ze starszą córką. "Przerażona dziewczyna tak bała się ojca, że do niczego się nie przyznała. Teraz wyszło na jaw, że ojciec zmuszał ją do współżycia" – podał "Fakt".
– Dzisiaj każdy mówi, że coś podejrzewano, że mówiono. Na kanwie tych informacji, przed laty sprawa trafiła do sądu. Być może wyrok w tamtej sprawie później trochę uśpił patrzenie na nią. Jako samorząd, opieka społeczna, nie mamy narzędzi, żeby coś zrobić na siłę. Dokąd nie było twardych dowodów nic nie można było zrobić. Ale teraz namacalnie było zło. Pracownik socjalny zareagował w prawidłowy, książkowy, sposób i w prawidłowy sposób sprawa została pokierowana dalej – mówi wójt.
Dodaje jeszcze, że w Gdańsku, czy innym mieście, być może taka sprawa uszłaby uwadze, bo ludzie się nie znają. W małej miejscowości jest inaczej.
Rodzina korzystała z ośrodka pomocy społecznej, była nam znana. Ale nie było żadnych konfliktowych sytuacji. Dzieci chodziły do szkoły, wszystko toczyło się swoim rytmem. Były informacje, które się nie potwierdzały. Kiedyś był epizod, który rozpatrywała prokuratura, ale okazało się, że to były pomówienia i na tym sprawa się skończyła. Może to były nieuzasadnione sytuacje, a może uzasadnione?