Bójki na polskich dyskotekach to norma. Coraz częściej dochodzi też do zabójstw. I myli się ten, kto sądzi, że to problem wiejskich imprez. Zginąć można pod dyskoteką w samym centrum prawie milionowej Łodzi. - Jak komuś na bibie sprzedadzą kosę, to była zwykła ciota - twierdzi Grzegorz, za którym wyrok za pobicie. - Niektórzy idą tam specjalnie po to, by kogoś skrzywdzić. Tam są łatwe ofiary - mówi o dyskotekach pełnych przemocy socjolog i kryminolog, dr Paweł Moczydłowski.
Gdyby wszyscy śledzili serwisy z kronikami kryminalnymi, takie miejsca powinny świecić pustkami. Wystarczy bowiem rzucić okiem na wiadomości tylko z ostatniego miesiąca, a nagłówki mówią o całej gamie przestępstw. Od kradzieży i handlu narkotykami, po pobicie, gwałt, morderstwo, a czasem i tortury. Tak wyglądają polskie dyskoteki. I to wbrew pozorom nie tylko te prowincjonalne, wiejskie, z których wszyscy śmiali się oglądając głośne "Czekając na sobotę". Łódź, Włocławek, Katowice i dziesiątki innych mniejszych lub większych miast to dziś mapa "dyskotek grozy".
Miasto nocą szaleje...
Jedną z nich w sobotę był jeden z popularnych lokali w kilkudziesięciotysięcznym Żyrardowie. Przed dyskoteką 29-latek stracił tam prawą dłoń. Lewą okrutni oprawcy "oszczędzili". Odrąbali mu kilka palców. Według informacji, którymi w poniedziałek mazowiecka policja wynikało, że narzędziem tortur najprawdopodobniej była... szabla. Właściwie nic dziwnego, bo biała broń to na polskich dyskotekach nie pierwszyzna.
W sierpniu ubiegłego roku w popularnej wśród młodych mieszkańców Sieradza dyskotece piętnastu niedoszłych imprezowiczów próbowało wnieść ze sobą maczety i siekiery. Na ich widok ochrona zabarykadowała drzwi i nie wpuściła uzbrojonej bandy, ale ci i tak zrobili swoje przed lokalem. - Mojemu koledze próbowano odrąbać rękę maczetą, a drugiego uderzono toporkiem - relacjonowali świadkowie w rozmowie z "Dziennikiem Łódzkim".
Bezpiecznej rozrywki w okolicach Łodzi nie mają też co szukać goście z zagranicy. Pod koniec stycznia lokal w Zduńskiej Woli postanowiło odwiedzić troje mieszkańców Bułgarii. Polacy szybko dali im jednak odczuć, że ludzie o nieco ciemniejszej karnacji nie są nad Wisłą mile widziani i już w klubie doszło do sprzeczki. Bułgarzy postanowili więc go opuścić, ale za kobietą i dwoma mężczyznami szybko wyszło kilkunastu miejscowych. Zaczęli od wyzwisk, skończyli na ciężkim pobiciu.
Problem przemocy nie dotyczy tylko łódzkich dyskotek. Duży lokal tego typu jest także w centrum Katowic, przy ul. Wawelskiej. Tam najlepiej na parkiet wychodzić w kamizelce kuloodpornej. W pewną wrześniową noc z soboty na niedzielę już prawie nad ranem wtargnął na środek parkietu 29-latek, który na oślep otworzył ogień do bawiących się gości. Masakry cudem udało się uniknąć chyba tylko dlatego, że mężczyzna był pijany w sztok, a w lokalu o tej porze nie było już zbyt wielu klientów.
"Kosę dostają cioty"
Na dyskotekach się jednak przede wszystkim bije. - Jak komuś na bibie sprzedadzą kosę, to ja Ci od razu mówię, że to była zwykła ciota - mówi mi Grzegorz. Trzy lata temu sam na takie "cioty" trafił. Czterech studentów przyszło na dyskotekę na gdańskich Stogach poszukać okazji do poderwania jakichś dziewczyn. Mieli pecha, że trafili na koleżanki Grzegorza i jego przyjaciół. Dwóch miało szczęście i uciekło, dwóch pecha... Potem spędzili kilka dni w szpitalu, czekała ich rehabilitacja. - I co ja mam powiedzieć? Żałuję, że mnie na trochę za to zgarnęli. Ale teraz przynajmniej wiem, jak pier..., żeby nie przesadzić - śmieje się młody gdańszczanin. I dodaje: - Ostatnio napierd... się na imprezie w sylwka.
Bo na Pomorzu też biją i zabijają w wielkich klubach. W kwietniu ubiegłego roku przed dyskoteką w przyległym do Trójmiasta Wejherowie zamordowano 32-latka. Nie miał szans z czwórką młodych mężczyzn uzbrojonych w noże. Powalili go, skopali i ugodzili nożem. Pomorscy lekarze walczyli o jego życie do końca, ale nie udało im się młodego mężczyzny uratować. Powodów, tym bardziej racjonalnych, policja i prokuratura długo nie potrafiła ustalić.
Trudno je ustalić było także śledczym z Włocławka, gdzie oprawcami bawiących się w dyskotece okazali się ci, którzy mieli dbać o ich bezpieczeństwo. Bo najłatwiej napytać sobie biedy na polskiej dyskotece zadzierając z bramkarzami. Ci we Włocławku jesienią ciężkim pobiciem, w czwórkę interweniowali wobec rzekomo agresywnego klienta. O godz. 4 nad ranem bawiących się było już jednak tak mało, że jego agresję byli w stanie potwierdzić tylko krewcy ochroniarze. Chłopak trafił z ciężkimi obrażeniami do szpitala, ochroniarze do aresztu, gdzie prokuratura postawiła im zarzuty zagrożone do 8 lat pozbawienia wolności.
Alkohol i frustracja
Dlaczego dyskoteki są w naszym kraju miejscami tak niesamowicie kryminogennymi tłumaczy w rozmowie z naTemat dr Paweł Moczydłowski, socjolog i kryminolog. - Przemoc w tych miejscach bierze się z dość podobnych powodów, co przemoc na stadionach. To powoduje tłum, w którym czujemy się anonimowo, a to sprawia, że wydaje się, iż odpowiedzialność za różne czyny jest rozmazana. Czujemy się jak w czapce-niewidce. A to sprzyja ujawnieniu się różnych złych instynktów - wyjaśnia. Moczydłowski podkreśla, że na dużych imprezach z ludzi wychodzi cała ich frustracja. Powodowana brakiem pracy czy niepowodzeniami w życiu osobistym.
- W przypadku wielkich dyskotek dochodzi jeszcze jeden element. To połączenie głośnej, rozjuszającej muzyki z alkoholem. Wtedy łatwiej wychodzi z nas to co najgorsze. To akceleratory tych bardzo niezdrowych instynktów. Dlatego w takich miejscach właśnie dochodzi do tragicznych wydarzeń częściej - ocenia socjolog. - Niektórzy idą tam też specjalnie po to, by kogoś skrzywdzić. Tam są bowiem łatwe ofiary. Wszyscy szukają na takiej imprezie jakiejś przygody, łatwiej nawiązać kontakt. Także ze złymi ludźmi - mówi socjolog.
Dyskoteki w miastach charakteryzują się jeszcze jednym. Są tańsze od prestiżowych klubów, a to wymiernie wpływa na pojawiającą się tam klientelę. - Takie tańsze miejsca koncentrują ludzi, którzy nie mają pracy i pieniędzy. Z tego powodu są bardziej sfrustrowani, częściej poszukują alkoholu, by sobie w tych problemach ulżyć. Już w PRL mówiono, że idąc na imprezę do remizy trzeba było się liczyć z powrotem z broną w plecach. To zatem nic nowego - stwierdza ekspert.
Być może przemoc młodych w miejscach, które powinny służyć rozrywce łatwo zatem zdiagnozować. - Nie powinniśmy się temu dziwić, skoro mamy ponad dwa miliony bezrobotnych, a bezrobocie dotyka szczególnie najmłodszych. Ja ich nie usprawiedliwiam, ale trzeba wiedzieć, że te elementy silnie na frustrację młodych ludzi wpływają, a wtedy o wiele łatwiej stracić nad sobą kontrolę - podsumowuje Paweł Moczydłowski.
W przypadku dużych dyskotek dochodzi jeszcze jeden element tam obecny. To połączenie głośnej, rozjuszającej muzyki z alkoholem. Wtedy łatwiej wychodzi z nas to co najgorsze. To akceleratory tych niezdrowych instynktów. Dlatego w takich miejscach właśnie dochodzi do tragicznych wydarzeń częściej.
Grzegorz
odsiedział wyrok za pobicie na imprezie
Jak komuś na bibie sprzedadzą kosę, to ja Ci od razu mówię, że to była zwykła ciota. (...) I co ja mam powiedzieć? Żałuję, że mnie na trochę za to zgarnęli. Ale teraz przynajmniej wiem, jak pier..., żeby nie przesadzić. Ostatnio napierd... się na imprezie w Sylwka