- Jakkolwiek by to obrazoburczo nie zabrzmiało, zawód dziennikarza się kończy. Po prostu w przyszłości dziennikarze nie będą potrzebni, a zajęcie związane z przekazywaniem informacji trzeba będzie zdefiniować na nowo. Właściwie już trzeba to zrobić, bo przecież pracownika korporacji medialnej trudno nazwać dziennikarzem - mówi Tomasz Raczek w wywiadzie z naTemat.
Tomasz Raczek, redaktor naczelny miesięcznika "Film" i jeden z najbardziej znanych i cenionych polskich krytyków filmowych, w obszernej rozmowie z naTemat zabiera głos w debacie o "kryzysie dziennikarstwa". Tłumaczy, dlaczego równie dobrze można studiować piekarnictwo, ale jednocześnie zachwyca się ogromnymi mozliwościami, jakie ludziom pióra daje rozwój internetu - potężnego narzędzia, które jest według niego tyleż fascynujące, co okrutne.
Jeśli posłuchać tego, co o dziennikarskiej profesji mówią ostatnio sami dziennikarze, włos się jeży na głowie. Zewsząd słychać słowa o kryzysie, tabloidyzacji, upadku, itd. Czy zgadza się pan z tą diagnozą?
Tomasz Raczek: Wydaje mi się, że głosy mówiące o kryzysie płyną przede wszystkim ze strony ludzi o sporym doświadczeniu w tej branży. Bo jeżeli ktoś zajmuje się dziennikarstwem dłużej niż powiedzmy dziesięć lat, to w naturalny sposób konfrontuje dzisiejszy stan rzeczy z tym, co było dawniej.
I rzeczywiście, zadania stawiane dziennikarzom zmieniają się. Jeśli ktoś przyzwyczaił się do tego, jak wyglądała jego praca w latach dziewięćdziesiątych, a dziś chciałby w dalszym ciągu zajmować się dziennikarstwem w tym samym stylu, to ma problem.
Dlaczego?
Bo tak się nie da. Trzeba stale zmieniać sposób uprawiania tego zawodu. Co więcej, trzeba też na nowo zdefiniować, co właściwie nazywamy dziennikarstwem. Dla wielu absolwentów studiów dziennikarskich, które przez długi czas połączone były z naukami politycznymi, naturalną definicją tego zawodu jest dziennikarstwo polityczne, newsowe. W takim modelu szczytem marzeń jest dostać się do któregoś z czołowych serwisów telewizyjnych lub do prestiżowej gazety ogólnopolskiej, gdzie pod własnym nazwiskiem można komentować bieżące wydarzenia.
Ale gdyby zapytał pan mnie, uznawanego przecież za dziennikarza, czy to byłaby dla mnie interesująca praca, odpowiedziałbym - absolutnie nie. Bo ja się zajmuję krytyką filmową.
I nie kończył pan dziennikarskich studiów?
Z wykształcenia jestem teatrologiem, zaczynałem swoją działalność jako krytyk teatralny, a później zająłem się także filmem. Kończyłem fenomenalny kierunek: Wiedza o teatrze w warszawskiej Akademii Teatralnej, wkrótce po tym, gdy został on powołany do życia przez Jerzego Koeniga. Uczono nas o bardzo różnych dziedzinach sztuki. Mieliśmy wieloletnie wykłady nie tylko na temat teatru i dramatu, ale także historii literatury, filmu, muzyki, sztuki, kultury masowej...
Czyli pracowano nad waszą erudycją?
Tak. To był koncept kształcenia wszechstronnych erudytów pod osłoną szkoły artystycznej, która w czasach PRL-u podlegała Ministerstwu Kultury, a nie Ministerstwu Szkolnictwa Wyższego i była z dala od wszelkich nacisków politycznych. Takie wykształcenie świetnie pasowało do definicji dziennikarstwa, z którą zetknąłem się w początkach mojej pracy zawodowej, gdy trafiłem do “Polityki”.
Jej ówczesny wicenaczelny, Daniel Passent, powtarzał zawsze, że dla dziennikarza najlepiej jest, gdy ma jakieś specjalistyczne wykształcenie, a następnie na to “nakłada” umiejętność dziennikarskiego wykorzystania wszystkiego, co wie o świecie. Tymczasem obecny sposób kształcenia ludzi pióra jest moim zdaniem absurdalny. W ogóle nie uważam dziennikarstwa za naukę, z której można dostać magisterium.
Tak, to jest raczej sposób wykorzystywania wiedzy, warsztat. A dziennikarstwo na przedmiot studiów magisterskich nadaje się tak samo, jak piekarnictwo. I tu leży problem, bo młodzi ludzie kształceni na uniwersytetach oczekują, że to zajęcie będzie spełnieniem ich zawodowych aspiracji. Tymczasem sami siebie stawiają w pozycji bardzo niewygodnej i...
Ryzykownej?
W tym sensie, że jeśli młody człowiek nie okaże się bardzo twardym zawodnikiem i nie będzie miał wiele szczęścia, to wkrótce spotkać go może życiowy kłopot. Dlatego jestem przeciwnikiem studiowania dziennikarstwa.
A na czym miałby polegać ten łut szczęścia, o którym pan mówi? Kto ma szansę odnieść prawdziwy sukces?
Recepta jest prosta: swoboda. Zagwarantowanie sobie wolności wyboru tego, czym się jako dziennikarz zajmuję. Im dziennikarz lepszy, im wyższą ma pozycję, tym mniej musi dostosowywać się do narzucanych mu ograniczeń i formatów. To jest jedyna znana mi recepta długotrwałego sukcesu w tym zawodzie.
Dziennikarz, którego działanie zależy w dużym stopniu od decyzji osób trzecich, które zresztą dla odbiorcy artykułu czy materiału telewizyjnego najczęściej pozostają anonimowe, nie ma większych szans na prawdziwy sukces i poczucie satysfakcji z wykonywanego zawodu.
Chce pan powiedzieć, że wszelkie naginanie własnej swobody wypowiedzi do oczekiwań szefów, czytelników, reklamodawców, czy polityków, nie zagwarantuje wcale dziennikarzowi zawodowego powodzenia? Czyli niezależność głoszonych sądów nie tylko jest szlachetna, ale i na dłuższą metę popłaca!
Oczywiście. Ja, kiedy chcę o filmie napisać coś mocnego, ważnego, publikuję to na moim własnym, prywatnym profilu na Facebooku, a nie na stronie któregokolwiek z podmiotów, z którymi jestem związany. Na własne ryzyko, na moją odpowiedzialność. Bo tu mam pełną wolność i nikt mi nie powie, że to są jego pieniądze więc mam robić to, co on sobie życzy. Dawno już postanowiłem, że w moim życiu sam będę jego kierownikiem. Bo jest to jedyna rzecz, która na pewno do mnie w całości należy.
Kiedyś mówić swoim własnym głosem tak, by cię słyszeli, było trudniej. Trzeba było zatrudnić się w gazecie lub telewizji i godzić się na związane z tym kompromisy. Dziś mamy internet i naprawdę można być niezależnym.
I naprawdę wierzy pan w to, że dziś, bez nazwiska, koneksji, znajomości, wsparcia redakcji, można po prostu założyć bloga i jeśli jest się dobrym, jeśli ma się coś do powiedzenia, stać się “kimś”?
Tak, wierzę w to! Nigdy wcześniej nie mieliśmy dostępu do tak doskonałego narzędzia, jakim jest internet. Ale to narzędzie potężne i stale zmieniające się. Żeby skutecznie się nim posługiwać, trzeba je obserwować niemal bez przerwy. A także starać się być zawsze pół kroku przed innymi.
Ale pod warunkiem, że rzeczywiście jest się dobrym?
Jeśli nie jest się dobrym, szkoda czasu na udawanie dziennikarza. Internet jest bowiem nie tylko fascynujący ale też okrutny. Jak życie. Jeśli jest pan kiepski lub słaby, to pana wyśmieją, “zhejtują”. Jeżeli jest pan przeciętny – w ogóle nie zwrócą uwagi. Ale jeśli jest pan dobry, to potwierdzenie tego otrzyma pan natychmiast! Dzięki temu nie straci pan czasu. Może od razu iść dalej.
Może pan podać przykład kogoś, komu rzeczywiście udało się w ten sposób zdobyć popularność?
Łukasz Jakóbiak. To człowiek, który próbował dostać się do różnych “sformatowanych” telewizji, ale nigdy nie udało mu się przebić. W pewnym momencie zrozumiał, że nie musi dostosowywać się do telewizji takiej, jaka ona teraz jest. Stwierdził, że może to zrobić tak, jak sam by chciał. W związku z tym, bardzo niskim nakładem środków zaczął produkować własny program telewizyjny “20m² Łukasza” i wrzucać te filmiki na YouTube. Krótko mówiąc, zamiast mieć program w Polsacie czy TVN-ie, on ma swój program w YouTube’ie. I to cała różnica. A dodatkowo ma coś, co jest w tym zawodzie najcenniejszego - wolność.
Jednocześnie to, co robi Jakóbiak, jest na tyle interesujące, że kapituła Wiktorów przyznała mu za rok 2012 nominację w kategorii Odkrycie Telewizyjne Roku. Po raz pierwszy w historii polskich nagród telewizyjnych nominowany jest ktoś, kogo nie ma w telewizji! To jest przykład tego, jak wkrótce będą działać media. I to jest wielka szansa dla każdego z was.
Nie sądzi pan jednak, że sprawa nie jest tak prosta, bo w dzisiejszych czasach natłok informacji jest tak ogromny, że nawet najciekawszy głos może w tym potężnym strumieniu faktów, wiadomości, powiadomień i komentarzy, po prostu się zagubić?
Ależ tu jest właśnie szansa dla dziennikarzy! Jednym z największych problemów ludzi żyjących w zachodniej cywilizacji jest nadmiar informacji, których nie nadążamy “wchłaniać” i porządkować. Po to, żeby nie zwariować, a jednocześnie jakoś odnajdywać się w tym świecie, potrzebni nam są selekcjonerzy, których musimy sobie znaleźć i wybrać. Ludzie są różni i różne są ich potrzeby, a więc także zasady selekcji. Zależy to od stylu życia, poglądów politycznych, majątku, wyznawanej religii czy narodowości. Dzisiejsi dziennikarze w przyszłości staną się więc przede wszystkim selekcjonerami.
Kiedyś taką rolę pełniły konkretne redakcje, które stanowiły okno na świat: tłumaczyły ludziom politykę, ale także polecały filmy lub wystawy. Ale dziś, zamiast “kupować” w pakiecie wszystkich “selekcjonerów” związanych z danym tytułem lub stacją telewizyjną, wolimy ich pojedynczo dobierać na własną rękę. W internecie.
Tak samo robimy na przykład z piosenkami, kupowanymi online na sztuki. Kiedyś trzeba było kupić cały album z 12 utworami, z których najczęściej wart słuchania był tylko jeden albo dwa. Dziś nie ma już sprzedawania piosenek czy poglądów jak rzodkiewki w pęczkach, gdzie nie możemy wymienić nadpsutej sztuki na zdrową. Nastały czasy, które w pełni doceniają ludzie wolni i inteligentni, nie bojący się zmian ani rzeczy dotąd nieznanych. Konserwatyści nie mają szans w konfrontacji z internetem.
Media przechodzą powolną transformację w kierunku fuzji “contentu” starych mediów z możliwościami technicznymi nowych. Prasa częściowo przeniosła się już do internetu, telewizja w swoim dotychczasowym kształcie weszła w fazę schyłkową. Wkrótce stanie się ona tylko jednym z elementów w multimedialnym snopie rozrywkowo-informacyjnym umieszczonym w internecie, do którego będziemy mieli bezpłatny dostęp z każdego miejsca na Ziemi.
Świat stanie się jednym wielkim hot spotem, w którym będziemy mieli możliwość stałego korzystania z treści przekazywanych nam elektronicznie. Mam wrażenie, że dopiero wtedy spełni się przepowiednia Marshalla McLuhana o powstaniu globalnej wioski.
A wracając do dziennikarzy - czy zgodziłby się pan z opinią Bogusława Chraboty, który stwierdził w jednym z wywiadów, że dziennikarstwo zmierza ku postępującemu rozwarstwieniu? Że poza nielicznymi poważanymi przewodnikami, liderami opinii, o których pan mówi, będą w mediach tłumy bezimiennych wyrobników?
Już teraz tak się dzieje. Ale zmiany będą znacznie głębsze. Jakkolwiek by to obrazoburczo nie zabrzmiało, moim zdaniem zawód dziennikarza się kończy. Po prostu w przyszłości dziennikarze nie będą potrzebni, a zajęcie związane z przekazywaniem informacji trzeba będzie zdefiniować na nowo. Właściwie już trzeba to zrobić, bo przecież pracownika korporacji medialnej trudno nazwać dziennikarzem.
Dlaczego?
Dziennikarz musi być człowiekiem wolnym, a praca w korporacji jest rodzajem zniewolenia jednostki. Ktoś kto chce być dziennikarzem, powinien móc sam podejmować decyzje i być za nie odpowiedzialnym. Sformatowanych dostarczycieli kontentu nie uważam za dziennikarzy.
Czy sądzi pan, że w przyszłości będzie można utrzymać się z dziennikarstwa? Już dziś wiele osób, jak np. niedawno Wojciech Staszewski, skarży się, że to słabo opłacany zawód.
Odpowiedź tkwi w definicji Passenta, który podkreślał, że dziennikarz powinien mieć wyuczony inny zawód. I z niego moim zdaniem musi umieć się utrzymać. Codzienna egzystencja nie może zależeć tylko od pracy dziennikarskiej.
Minęły czasy, gdy pracowało się na etacie w czasopiśmie i miało się obowiązek dostarczenia jednego czy dwóch tekstów tygodniowo, co dawało przyzwoity zarobek. Teraz trzeba być uniwersalnym, wszechstronnie wykształconym i bardzo aktywnym, żeby zapracować sobie na wolność, która z kolei może dać przepustkę do zawodowego sukcesu w dziennikarstwie.
A jacy będą dziennikarze przyszłości? Jakich umiejętności warsztatowych będzie się od nich oczekiwać?
Ponieważ zanikną podziały na prasę, radio i telewizję, nie będzie też dziennikarskich specjalizacji związanych z każdym z tych mediów. Prawdziwe osobowości muszą być gotowe zarówno wystąpić przed kamerą, jak i mikrofonem, a także dobrze władać piórem. Słowo pisane wciąż daje szacunek i prestiż.
Niech pan zauważy, że ludzie tacy jak Tomasz Lis, Kamil Durczok, Monika Olejnik, choć popularność zdobyli w innych mediach, dziś zajmują się również pisaniem. Rozumieją, że jeśli ktoś “jest” w umysłach odbiorców tylko głosem, albo tylko twarzą, nie zdobędzie dziś prawdziwego znaczenia.
Jednym słowem dziennikarz musi być taką “one man army”?
Jeśli ktoś pisze, a boi się mikrofonu lub unika telewizji, to traci połowę swojej potencjalnej siły “rażenia”. Bo telewizja nie tylko daje duże dotarcie i powszechną rozpoznawalność, ale też rozwija umiejętność kontrargumentacji w rozmowie na żywo. Z kolei radio daje możliwość uzyskania dodatkowej sugestywności za pomocą właściwego posługiwania się głosem. Radio uczy też retoryki. No i zostaje nam internet, który pozwala dostrzec znaczenie kolejnego elementu: interaktywności, umiejętności szybkiego reagowania i rozmowy z ludźmi różnych generacji, pochodzących z bardzo różnych środowisk.
Przyznam, że zawsze, gdy dyskutuję na Facebooku, największym wyzwaniem jest dla mnie to, by rozmowa nie zeszła poniżej pewnego poziomu, a jednocześnie była dla wszystkich zrozumiała. Dyskusję trzeba prowadzić tak, by nie zasypując podziałów między ludźmi, dać wszystkim poczucie satysfakcji z uczestniczenia w niej. Czasami trzeba nawet uciec się do wykluczenia kogoś z rozmowy - chodzi mi o przypadek, gdy ktoś z rozmysłem atakuje i obraża innych. Jedna taka osoba może sprawić, że najciekawsi aktorzy wycofają się ze sceny. Niestety, pełna swoboda wymiany myśli jest utopijna.
A czy nie uważa pan, że tak, jak sugeruje wielu, powszechność dostępu do mediów nie wpływa z definicji na ich poziom? Czy chcąc mówić do wszystkich i ze wszystkimi dyskutować, nie musimy z konieczności “równać w dół”?
Nie musimy. Powołam się na osobę Zygmunta Kałużyńskiego, którego szanowali zarówno profesorowie, intelektualiści, jak i prości ludzie. To był ktoś, kto miał ogromną erudycję i oryginalne poglądy, ale potrafił mówić językiem zrozumiałym dla wszystkich. Na spotkania z nim przychodzili np. górnicy prosto z szychty. On umiał się świetnie z nimi porozumiewać. Podobnie było z kloszardami, którzy podchodzili do niego na ulicy, traktując go niemal jak bohatera.
Ale wracając do pytania - uważam, że na mądrość składa się m.in. umiejętność takiego mówienia, żeby wszyscy rozumieli. I wcale nie oznacza to “równania w dół”.
Ale temat upraszczania przekazu, grania na emocjach, czyli tego, co umownie nazywa się “tabloidyzacją mediów”, niczym refren powtarza się we wszystkich branżowych dyskusjach.
Szczerze mówiąc uważam, że w Polsce słowo “tabloidyzacja” jest bardzo nadużywane. Pełni funkcję wytrycha, określenia oznaczającego wszystko, co najgorsze w mediach. Tymczasem z punktu widzenia dziennikarskiego warsztatu, tabloid jest najlepszą formą treningu. Dobry dziennikarz nie ma prawa nie umieć napisać dobrego tekstu do tabloidu. Uważam nawet, że każdy powinien przez to przejść, bo to świetna szkoła rzemiosła.
Podobnie jest z malarzem abstrakcjonistą, który musi umieć namalować realistyczny portret. Myśli pan, że Picasso malował portrety kobiet składające się z rombów i kwadratów dlatego, że nie wychodziło mu odwzorowanie twarzy z fotografii? Bynajmniej! W akademii nauczył się malować zwyczajnie (co podoba się zwykłym odbiorcom sztuki) a potem przetwarzał to w awangardę dla wybranych. Dlatego nie rozumiem opinii, że dziennikarze tabloidów należą do jakiejś gorszej kategorii.
Czyli można być “dobrym” dziennikarzem w “złej” gazecie?
W tabloidzie nie tylko można być profesjonalistą, ale również można pracować z honorem, zachowując uczciwość przez całe życie. Oczywiście można być też podłym człowiekiem, ale to jest możliwe także, gdy pracuje się w najambitniejszym piśmie..
Reklama.
Tomasz Raczek
Dziennikarstwo na przedmiot studiów magisterskich nadaje się tak samo, jak piekarnictwo.
Tomasz Raczek
Świat stanie się jednym wielkim hot spotem, w którym będziemy mieli możliwość stałego korzystania z treści przekazywanych nam elektronicznie.
Tomasz Raczek
Dziennikarz musi być człowiekiem wolnym, a praca w korporacji jest rodzajem zniewolenia jednostki.
Tomasz Raczek
W tabloidzie nie tylko można być profesjonalistą, ale również można pracować z honorem, zachowując uczciwość przez całe życie.
Tomasz Raczek
Dawno już postanowiłem, że w moim życiu sam będę jego kierownikiem. Bo jest to jedyna rzecz, która na pewno do mnie w całości należy.