– To nie jest dobry wynik – mówią naTemat polityczki i politycy Nowej Lewicy, których pytamy o 8,61 proc. poparcia, jakie ich formacja uzyskała w wyborach. To spadek o prawie cztery punkty procentowe w porównaniu do głosowania z 2019 roku (12,56 proc.). To także znacząco mniej, niż przewidywały sondaże. Co się stało? Redakcja naTemat zapytała zarówno osoby związane ze sztabem Lewicy, jak i kandydatów.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Z jednej strony jest radość. Radość z tego, że po 18 latach Lewica wraca do współrządzenia Polską. Radość osób, które odnowiły mandat parlamentarny lub zdobyły go po raz pierwszy.
Z drugiej strony nie brakuje goryczy z powodu niższego niż spodziewany wyniku Lewicy. Sondaże dawały nadzieję na to, że będzie dwucyfrowy. Jednak w nowym Sejmie, po uzyskaniu 8,61 proc. poparcia, Nowa Lewica będzie miała 26 mandatów, podczas gdy na początku mijającej kadencji liczyła 49 posłów.
W nieoficjalnych rozmowach motyw rozczarowania pojawia się często. – Chyba nikt nie powie, że ten wynik to sukces – przyznaje jedna z polityczek Lewicy.
Szklanka do połowy pełna
Są też jednak tacy, którzy widzą szklankę do połowy pełną.
– Lepiej w 26 osób rządzić, niż w 50 jeść kanapki w opozycji – mówi nam doświadczony działacz Lewicy. I nie jest w tym odosobniony. – Myślimy teraz o tym, jak w nowym rządzie zrealizować jak najwięcej naszych postulatów, zwłaszcza że wyborcy KO i Trzeciej Drogi popierają wiele z nich – deklaruje inny.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Optymiści zwracają uwagę na kolejny aspekt: lepszy wynik Lewicy w Senacie. Mijającą kadencję Lewica zaczęła z dwojgiem senatorów, teraz, po sukcesie porozumienia opozycji (Pakt Senacki), będzie miała ich siedmiu.
Startująca z komitetu Nowej Lewicy Partia Razem ma kolejny powód do zadowolenia: pomimo słabszego wyniku listy sama się umocniła i powiększyła stan posiadania do dziewięciu parlamentarzystów. – Klucz do sukcesu? Zakorzenienie kampanii w sprawach regionu i więcej bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Plakaty wyborcze to nie wszystko – ocenia jeden z polityków Razem.
Błędy w kampanii wyborczej
Dlaczego z wyborów na wybory Lewica straciła niemal cztery punkty procentowe, czyli jedną trzecią swojego poparcia? Politycy, z którymi rozmawiamy, wskazują dwa rodzaje czynników: wewnętrzne i zewnętrzne, a więc błędy i niesprzyjające okoliczności.
Zacznijmy od tych pierwszych. – Byliśmy grzeczni, poprawni, akuratni. Zawsze pod linijkę. Jak prymusi. Zwykle nie lubi się prymusów. Lubi się osoby, które wzbudzają pozytywne emocje, radość, entuzjazm. U nas tych emocji zabrakło – ocenia prominentna polityczka Lewicy.
Jak mówi, przekaz zdominowała wojownicza energia Adriana Zandberga, tymczasem za mało było symboliki zmiany.
Kolejne osoby wskazują inne przyczyny. Wśród nich są "nie do końca przemyślana kampania w okręgach" i "nierównomierne wsparcie kandydatów". – Rozumiem, że nie wszędzie dało się dojechać Lewicobusem czy zorganizować konwencję, ale brak tych rzeczy miał znaczący wpływ na nasze wyniki – ocenia jedna z osób, które nie uzyskały reelekcji. Kandydat krótko przeżywał wyborczą porażkę. Już pojawiły się oferty, by kandydował na prezydenta wojewódzkiego miasta.
– Może za słabo podkreślaliśmy, że to my jesteśmy gwarantem postulatu legalnej aborcji, który podczas Strajku Kobiet wyciągnął na ulice tłumy zwolenników opozycji – zastanawia się inny poseł.
Osoba ze sztabu widzi to zupełnie inaczej: – Błędy? Zrobiliśmy wszystko jak trzeba. Nawet dziennikarze chwalili naszą kampanię, mówili, że mamy spójny, merytoryczny program. Jednak wydarzyło się sporo rzeczy, na które nie mieliśmy wpływu.
"Wyborcy ratowali Trzecią Drogę naszym kosztem"
W Lewicy powtarzają się opinie, że zgubna dla wyniku formacji była wyjątkowo wysoka frekwencja (niemal 75 proc.). Z jednej strony powszechna mobilizacja pozwoliła odsunąć PiS od władzy, z drugiej w większej puli głosy oddane na Lewicę stanowiły mniejszą część niż dotąd, a więc przełożyły się na mniej mandatów w Sejmie.
– Wiedzieliśmy, że wysoka frekwencja nas zabije, nie wiedzieliśmy tylko jak bardzo. W ostatnich dniach pogrzebało nas hasło "Trzecia Droga albo trzecia kadencja PiS". Mamy sygnały od naszych wyborców, że zagłosowali na Kosiniaka i Hołownię tylko po to, by ich ratować przed spadnięciem pod próg. Uratowali ich naszym kosztem – stwierdza gorzko członek sztabu.
– Nie przewidzieliśmy, że strach przed PiS będzie tak wielki, że część naszych wyborców taktycznie przerzuci głosy na Trzecią Drogę – mówi inny polityk.
Osoba wywodząca się z SLD zwraca uwagę na coś innego: Nowa Lewica nie jest już taka nowa jak jeszcze kilka lat temu. – Straciliśmy efekt świeżości. Jest pewna grupa wyborców, która podąża za nowościami na rynku politycznym. Teraz przyciąga ich Trzecia Droga. Trudno na to coś poradzić – mówi.
Doświadczony parlamentarzysta na głos zastanawia się co można było zrobić lepiej.
– Czarzasty porwał swoim wystąpieniem na Marszu Miliona Serc. Scheuring świetnie wypadła na debacie w TVP. Naprawdę nie wiem, co jeszcze moglibyśmy zrobić... – zawiesza głos.
Posłanka: – Boję się, że Trzeciej Drodze uderzy sodówka do głowy. Powinni pamiętać, że dostali dużo głosów nie dlatego, że są tacy świetni i nie dlatego, że wyborcy tak bardzo zgadzają się z ich poglądami, tylko dlatego, że przeciwnicy PiS chcieli im pomóc przekroczyć próg, bo uwierzyli w hasło "Trzecia droga albo trzecia kadencja PiS". Jeśli Trzecia Droga chce przetrwać, powinna patrzeć na to, czego chce jej elektorat. A przecież są badania i one jasno pokazują, że zarówno wyborcy Polski 2050 jak i PSL chcą legalnej aborcji, więc panowie Kosiniak i Hołownia powinni sobie dać na wstrzymanie.
Czy PiS może utrzymać władzę wyciągając posłów z Lewicy lub PSL? "Ludzie by nas rozszarpali na strzępy"
Partie demokratycznej opozycji zdobyły w wyborach łącznie 248 mandatów, co daje im większość, a więc możliwość sformowania rządu. PiS jednak nie ustaje w deklaracjach, że szuka możliwości, by przeciągnąć posłów z innych partii na swoją stronę. Sam, pomimo zajęcia pierwszego miejsca w wyborach, ma w Sejmie mniejszość – 194 mandaty.
Każda z osób, z którymi rozmawiamy, zdecydowanie wyklucza możliwość koalicji Lewicy z PiS. Od razu wskazują, że lewicowy program jest sprzeczny z polityką Prawa i Sprawiedliwości w tak wielu punktach, że nie ma na czym budować współpracy. Poza tym – argumentują – antypisowskie nastroje zarówno w partii, jak i w społeczeństwie są tak mocne, że nie ma mowy o tym, by którakolwiek z formacji demokratycznej opozycji dołączyła do PiS.
Pojawiają się plastyczne scenariusze:
– Ludzie na ulicy by nas rozszarpali na strzępy.
– Gdyby któryś poseł zdradził, pod jego dom przyszłoby 12 milionów osób.
– Na taczkach by nas wywieźli.
– To by było polityczne samobójstwo dla każdego, kto by tylko wspomniał, że to rozważa.
– Nikt z Lewicy nie pójdzie do PiS-u. Z PSL też zresztą nikogo nie wyciągną. Taki polityk byłby skończony.
– Pomysł, że Razem przejdzie do PiS-u, jest po prostu głupi. My popieramy równość, solidarność i godność, PiS przez ostatnie osiem lat udowodnił, że nie ma z tymi wartościami nic wspólnego.
Prominentny działacz Lewicy zapewnia, że nikt do PiS-u się nie wybiera.
– To tylko złe języki PiS – kwituje plotki.
Doświadczony parlamentarzysta kategorycznie odrzuca hipotezę, że szczodra oferta PiS – które jest gotowe zaoferować wszystko, by nie stracić władzy, włącznie ze stanowiskiem premiera – mogłaby kogoś skusić. – Nawet gdy PiS obieca złote góry, nikt tego nie weźmie. Nie ma głupich – ocenia.
Przyszłość Lewicy
Polityczki i politycy Nowej Lewicy nie ukrywają rozczarowania wynikiem formacji, dlatego liczą na to, że niedługo partia zrobi ewaluację kampanii, by wyciągnąć wnioski na przyszłość. W końcu wkrótce wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego. Działacze mają jednak świadomość, że będą przebiegać w odmiennych konfiguracjach i okolicznościach, dlatego nie wszystko da się przełożyć z jednej kampanii na drugą.
– Na razie niech opadną emocje, potem usiądziemy i zastanowimy się, co dalej – słyszymy.
Politycy – dosłownie – zbierają siły po wyczerpującej kampanii. – Przez ostatnie tygodnie sypiałam po 2 godziny na dobę. Prawie nie widywałam najbliższych, odwiedzałam kolejne miasta, od wiecu do wiecu. Dopiero kilka dni po wyborach adrenalina zaczęła odpuszczać i poczułam, że jestem wykończona – mówi nam osoba zaangażowana w prace sztabu.
Poseł Lewicy: – Teraz mamy dwa priorytety. Jeden: przekonanie koalicjantów z rządu, do realizowania naszych postulatów, które w dużej mierze pokrywają się z poglądami ich elektoratu. Drugi: uzyskać jak najlepszy wynik w wyborach samorządowych. Warunki nie są idealne, w Sejmie mogłoby być nas więcej, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Grunt, że nareszcie mamy szansę na to, by zmieniać Polskę na lepsze – podsumowuje.