– To było niedowierzanie, że osoba, którą znam, mogła się tego dopuścić. On zupełnie nie był wtedy agresywny. To kompletnie nie było do niego podobne. Tym większe niedowierzanie, że to ten Borys, cichy, spokojny, może coś takiego zrobić – mówi nam były wojskowy, który kiedyś służył z podejrzewanym o zamordowanie swojego 6-letniego syna mężczyzną. W obławie za Grzegorzem Borysem bierze udział ponad tysiąc funkcjonariuszy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Trwa obława za Grzegorzem Borysem podejrzanym o zabójstwo 6-letniego syna w Gdyni
Mieszkaniec Gdyni: – Nad naszymi głowami niemal cały czas lata śmigłowiec poszukiwawczy, patrolujący okolice osiedla i przeszukiwane lasy. Cały czas w okolicy są służby
– W niedzielę, gdy wracałem do domu autobusem, zatrzymany był autobus i wszystkie osoby były sprawdzane. Cały czas widać działania policji.
– To jest dramat. Wstrząs. Trudno to pojąć, żeby można było się targnąć na swoje kochane dziecko. Brakuje słów. Trudno ogarnąć, co się działo w głowie, w sercu, tego człowieka, który to uczynił – mówi w rozmowie z naTemat ks. Bogumił Nowakowski, proboszcz Parafii św. Karola Boromeusza w Gdyniw dzielnicy Wielki Kack.
Dramat rozegrał się w bloku przy ul. Górniczej 26. Kościół jest po sąsiedzku, przy Górniczej 42.
Proboszcz cały czas sprawdza medialne doniesienia na ten temat.
– Nie znałem dobrze tej rodziny. Ciężko mi o nich coś powiedzieć. Cały czas śledzę informacje w mediach i to, co dzieje się na zewnątrz, wokół nas – mówi.
Od piątku wierni parafii modlą się na wieczornej mszy za rodzinę. – W piątek, w sobotę i w niedzielę modliliśmy się w intencji Bożego Pocieszenia. Dla mamy pogrążonej w żałobie. Dla Olka, którego według wiary uznajemy za Aniołka, żeby był szczęśliwy wśród Aniołów. A jeśli oprawcą jest tata, to żeby szybko oddał się w ręce sprawiedliwości. Cały czas będziemy się o to modlić. Aż do rozwiązania tej sprawy – mówi ks. Nowakowski.
Cały czas w okolicy są służby
Cała Polska żyje dramatem, który rozegrał się w piątek, na gdyńskim osiedlu w dzielnicy Wielki Kack, gdy matka znalazła ciało swojego 6-letnie syna, Olka. Od czterech dni trwa obława za ojcem dziecka.
– W tej chwili cały czas lata helikopter, patroluje teren. Policja jest całą dobę. Radiowozy jeżdżą na zmianę – słyszymy od mieszkańców osiedla w dzielnicy Wielki Kack. Choć przyznają – jest spokojniej niż w piątek.
– Sprawdzali całe osiedle. Wchodzili wszędzie, w każdy zakątek – słyszymy.
– Nad naszymi głowami niemal cały czas lata śmigłowiec poszukiwawczy, patrolujący okolice osiedla i przeszukiwane lasy. Cały czas w okolicy są służby. Są patrole i kontrole. Widać ich obecność. Bardzo duży ukłon w ich stronę, że dbają o poczucie bezpieczeństwa mieszkańców. Chwilę po wydarzeniu był apel do rodziców, żeby dzieci nie wracały same do domu – mówi naTemat Lechosław Dzierżak, gdyński radny.
Sam doświadczył sprawdzania pojazdów. – Ciężko było wyjechać z domu. Za każdym razem byłem sprawdzany. W niedzielę, gdy wracałem do domu autobusem, zatrzymany był autobus i wszystkie osoby były sprawdzane. Cały czas widać działania policji. Sprawca może być już daleko, a być może mają sygnały, że wcale daleko się nie oddalił – mówi.
Twa obława za ojcem 6-latka
W poszukiwaniach Grzegorza Borysa bierze udział około tysiąca przedstawicieli wszystkich służb, które przeczesują Gdynię i okolice. Pomagają też policjanci z Pomorza, ale także z Poznania, Bydgoszczy, Olsztyna czy Łodzi. Zaangażowano żołnierzy, strażników leśnych, strażaków, a także policyjnepsy tropiące i to one zaprowadziły służby w jedno miejsce. Chodzi o Trójmiejski Park Krajobrazowy – rozległy i zalesiony teren, którego powierzchnia wynosi 19 930 ha.
Zainteresowanie akcją widać w sieci ogromne. Ktoś napisał, że w poszukiwania dotarła nawet do gminy Choczewo. Sprawdziliśmy.
Jeden z mieszkańców: – Widziałem, jak policja gnała na sygnale przez wieś. Informacja rozeszła się potem po ludziach, u kogo byli.
Właściciel gospodarstwa agroturystycznego: – Przyjechali rano koło 9.00. W pierwszym momencie myślałem, że to żart. Sytuacja była niecodzienna. Spytali, czy mamy gości. Wszystko obeszli, wszystko posprawdzaliśmy. Nikogo nie było.
Dlaczego akurat tu? – Nie wiem, może tu kiedyś był? Nie kojarzę człowieka. Nikt nie spodziewał się, że akurat tu mogliby go szukać. Ale na pewno każdy zwraca teraz większą uwagę wokół siebie – mówi nasz rozmówca.
Nie wie, czy w okolicy były inne działania policji.
Na pewno policja poprosiła, by przez najbliższe godziny nie wchodzić do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego między Karwinami a Chwarznem.
"Apelujemy, aby nie ujmować mężczyzny samodzielnie, to zadanie dla policjantów. Najważniejsze jest bezpieczeństwo osobiste. Prosimy o zadzwonienie na numer alarmowy 112" – wzywa policja.
"Apelujemy, aby nie przyjeżdżać z "ciekawości" w miejsca, gdzie trwają poszukiwania. Zakłóca to pracę policjantów, którzy swoją uwagę muszą kierować na nowe osoby, które pojawiają się w danym miejscu" – stopuje też wszystkich ciekawskich.
Według niektórych osób, jego zachowanie od dawna budziło niepokój. Ktoś widział, jak kilkukrotnie kopnął swojego psa. Ktoś inny, że przychodził na plac zabaw ze swoim synem, krzyczał na dzieci, był nerwowy. – Jego syn chodził przy nim jak na szpilkach, żona to samo. Można powiedzieć, że przeczuwaliśmy, że coś się może stać – mówiła rozmówczyni Polsat News.
– Chłopiec był bardzo wesoły i inteligentny, ale zmieniał się w momencie, kiedy pojawiał się jego ojciec. Był wówczas bardzo zestresowany. Bardzo zabiegał o uwagę taty, chciał się z nim bawić. Mama bardzo rzadko pojawiała się na placu – powiedziała.
Ktoś inny opowiadał w TVN24, że mężczyzn nosił przy sobie nóż, nawet na placu zabaw. Że podciągał się na drabinkach, jakby ćwiczył. Że nikt nic mu nie mówił, każdy się obawiał: – Po zachowaniu tego pana można było się wszystkiego spodziewać. Wszystko go bardzo szybko frustrowało.
W Onecie: – To był dziwny facet. On długi czas w kominiarkach chodził albo w ciemnych okularach. Nikt o to nie pytał. No bo wojskowy.
– Czytałem te opinie. Natomiast ja kompletnie takiego go nie pamiętam. On był raczej cichy, spokojny. To nie był typ komandosa. Nie chodził z nożem, w kominiarce. Z tego, co pamiętam, kompletnie to do niego nie pasowało. Na pewno w żaden sposób nie wydawał mi się wtedy groźny – mówi nam były wojskowy, który sześć lat temu służył z Grzegorzem Borysem przez rok w 33. dywizjonie rakietowym Obrony Powietrznej.
Gdy przeczytał o tragedii, przeżył szok. – To było niedowierzanie, że osoba, którą znam, mogła się tego dopuścić. On zupełnie nie był wtedy agresywny. To kompletnie nie było do niego podobne. Tym większe niedowierzanie, że to ten Borys, cichy, spokojny, może coś takiego zrobić – mówi.
W tamtym czasie nasz rozmówca sam interesował się survivalem. – On nie podłapywał tych tematów. Wtedy nie był to typ osoby, która wychodzi w piątek do lasu i wraca w niedzielę wieczorem. Ale minęło sześć lat. Oczywiście mogło się to zmienić – zauważa.
Z kolei w "Fakcie" pojawiła się taka opinia: "To bzdury, że on chodził z nożem. Ich ogródek zawsze był otwarty dla dzieci. Nigdy nic nas nie zaniepokoiło w zachowaniu sąsiada".
Z relacji cytowanego sąsiada wynikało zaś, że ich dzieci bawiły się razem. "Nie wierzę, że był zdolny do takiego czynu. On kochał tego chłopca, spędzał z nim mnóstwo czasu, ciągle widywałem ich na placu zabaw. Bawili się tam też z innymi dziećmi, widziałem, jak Grzegorz puszczał z nimi bańki, i co, inni rodzice pozwoliliby na to, gdyby był niebezpieczny? Bzdura i tyle" – powiedział rozmówca "Faktu".
Kiedyś mieszkał w Gryfinie?
Jedno jest pewne. Grzegorz Borys to zawodowy żołnierz Marynarki Wojennej. Według ustaleń Wirtualnej Polski mężczyznajestżołnierzem Komendy Portu Wojennego w Gdyni w stopniu starszego marynarza.
Dokąd mógł uciec? W sieci mnożą się scenariusze i spekulacje. Na lokalnych grupach padają pytania, np. "A ktoś sprawdził statki wypływające z portu Gdynia lub Gdańsk? Węglowce/masowce w piątek wieczorem lub sobota rano?".
Pojawił się też wątek gryficki. Lokalny portal igryfice.pl cytuje list od czytelnika:
"Ja jestem ciekaw, kiedy ktoś się kapnie, że Grzegorz Borys to nasz mieszkaniec. Za młodych lat mieszkał przy ul. Asnyka w Gryfinie. Uczęszczał m.in. do Szkoły Podstawowej nr 2 przy ul. 9 Maja. Zna te tereny jak własną kieszeń. Zapewne koledzy ze szkoły go pamiętają. Jak będzie chciał uciec do Niemiec, to najłatwiej przez Gryfino".
Według informacji portalu inna czytelniczka potwierdziła, że Borys tam mieszkał.
Ale gdzie naprawdę mógłby się ukrywać?
– Może być już na innym kontynencie. A może dwa kilometry od miejsca zamieszkania – uważa były wojskowy.
"Tam jest bardzo dużo kryjówek"
Patrząc na mapę – osiedle wydaje się jakby wciśnięte przy obwodnicy. Nie ma tu wielu sklepów czy punktów usługowych.
Ktoś zastanawia się: – Jedyna droga ucieczki z osiedla to tylko wiadukt nad obwodnicą z naszej strony, bo wszystko jest zasłonięte ekranem. Można przejść dołem, główną drogą albo wiaduktem nad obwodnicą, ul. Lipową. Innej opcji nie ma. A potem zaczynają się lasy. Ale mógł iść jeszcze dołem wzdłuż ekranu. Trudno powiedzieć.
Radny Lechosław Dzierżak rysuje nam obraz: – To osiedle powojskowe. Znajduje się uboczu, jest otoczone węzłem drogowym.
Sam mieszka po drugiej stronie ulicy. Przyznaje, możliwości ucieczki są ograniczone.
– Są ekrany, nie jest tak łatwo się przedostać. Ale jeśli ten mężczyzna szybko uciekł, mógł wydostać się wszędzie. Blisko jest las, który jest przeszukany. Mieszkam tu od urodzenia. Często biegałem po tym lesie. Tam jest bardzo dużo kryjówek – mówi.