Śledczy przekazali we wtorek, że bezpośrednią przyczyną śmierci Grzegorza Borysa było utonięcie. Na ciele mężczyzny były też rany "charakterystyczne dla osób podejmujących próby samobójcze". Znani eksperci pozostają jednak sceptyczni wobec tego, co mówi prokuratura. Pierwszy wątpliwości podniósł w rozmowie z naTemat.pl dr Paweł Moczydłowski. Teraz podobne stanowisko prezentuje również Dariusz Loranty.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
We wtorek poznaliśmy oficjalną przyczynę śmierci poszukiwanego od kilkunastu dni żołnierza Komendy Portu Wojennego w Gdyni, którego ciało znaleziono dzień wcześniej w zbiorniku wodnym Lepusz.
Prokuratura podała oficjalną przyczynę śmierci Borysa
– Bezpośrednią przyczyną śmierci Grzegorza Borysa było utonięcie – przekazała prokurator Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Jak dodała, "na skroniach ujawnione zostały dwie rany od postrzału z broni pneumatycznej, prawdopodobnie na sprężony gaz, niemające związku ze śmiercią".
Ponadto z informacji przekazanych przez prokuratorkę wynika, że "w trakcie sekcji na przedramionach, udach i szyi natrafiono na płytkie i powierzchowne rany cięte". W ocenie śledczych są to rany "charakterystyczne dla osób podejmujących próby samobójcze".
Były negocjator policyjny, publicysta oraz nauczyciel akademicki Dariusz Loranty w rozmowie z "Faktem" skomentował wersję, iż Grzegorz Borys zastrzelił się w wodzie.
Loranty: Nie bardzo chce mi się w to wierzyć
– Nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Owszem, zdarzają się takie cuda, że desperat mógł się zastrzelić przy wodzie, bo zastanawiał się nad wyborem śmierci. Być może zabił się w tym miejscu, bo tutaj dopadł go największy kryzys. Ale nie wierzę w ten plan – tłumaczył gazecie.
Jak stwierdził, zupełnie nielogiczne wydaje mu się również to, że Borys najpierw się nacinał. – Cięcia przedramion robią zazwyczaj albo młode osoby, albo kobiety z nadzieją, że a nuż ktoś nas odratuje. Mężczyźni nacinają się zazwyczaj na przegubach dłoni – wskazał. Ekspert podkreślił również, że nie słyszał też o samobójcy, który przeciąłby sobie uda.
– Pamiętajmy też, że to był żołnierz. (...) Okaleczanie się i łażenie po bagnie, to gwarancja zakażenia i umierania w mękach, natomiast oddanie strzału z broni to zazwyczaj szybka śmierć – zauważył w rozmowie z dziennikiem.
Moczydłowski: Cała otoczka jest przerażająca i niejasna
Co istotne, pierwszy wątpliwości podniósł w rozmowie z naTemat.pl dr Paweł Moczydłowski, profesor Krakowskiej Akademii Andrzeja F. Modrzewskiego, socjolog, kryminolog i szef więziennictwa w latach 1990-94.
Ekspert mówił nam, że"nie jest w stanie wyobrazić sobie" sekwencji wydarzeń, która może wynikać z przedstawionych informacji. – Tragikomiczna i absurdalna jest dla mnie desperacja, z jaką miał dążyć do samobójstwa. Gdyby chciał, zrobiłby to wcześniej, a nie ganiając po lasach, gubiąc wybiórczo przedmioty, komórkę czy plecak. Rzucano granatami hukowymi, by wypłoszyć go z jam? To brzmi absurdalnie – ocenił.
I podkreślił: – Cała otoczka jest przerażająca, niejasna. Ciało Grzegorza Borysa zgniło. Facet dla mnie nie miał osobowości samobójcy, tylko psychopatyczną. Strzela sobie w łeb i co, nie udaje mu się? Kule się go nie imają? Tnie się więc po całym ciele i też mu nie wychodzi? No to postanawia: to się utopię. To się kupy nie trzyma. Według mnie, ktoś mu pomógł. Więcej o jego spostrzeżeniach w tej sprawie jest artykule pod tym linkiem.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.