Dzień Kotleta Schabowego zastąpiony Dniem Jarmużu albo Dniem Rukoli, gdy do władzy dojdzie opozycja? Taki scenariusz piszą pracownicy TVP, którzy przygotowali o tym poważny (w teorii) materiał antenowy. 7 listopada w głównym wydaniu informacyjnego dziennika Telewizji Polskiej widzowie zostali wpędzeni w opary absurdu.
Reklama.
Reklama.
Choć wydaje się, że są materiały, które można zrealizować ponad podziałami politycznymi, TVP kolejny raz udowodniło, że jest inaczej. Dowodem był "Dzień Kotleta Schabowego", który jak wieszczono w "Wiadomościach" niebawem może zniknąć z polskich stołów.
Nietypowe święto stanowiło wyłącznie punkt wyjścia do ataku działań i postulatów partii, które stoją w opozycji do aktualnego rządu oraz tego, by pokazać Polakom, jak blisko jest PSL-owi do PiS.
Dzień Kotleta Schabowego w Wiadomościach TVP
O świętowanie Dnia Schabowego ponad podziałami apelował żartobliwie Janusz Piechociński. Jego przekaz jednak zdecydowanie powinni sobie wziąć do serca pracownicy TVP, a szczególnie autorka Magdalena Wierzchowska.
Jedynym apolitycznym przekazem materiału, była informacja o tym, że 7 listopada w Polsce jest taki dzień. O tym, że "może zostać zastąpione dniem jarmużu lub rukoli" widzowie zostali powiadomieni już w kolejnym zdaniu. Powodem miało być "wdrożenie najbardziej lewicowych pomysłów".
Z materiału dowiedzieliśmy się, że Lewica regularnie walczy o to, by między innymi znieść chów klatkowy, a podprogowo próbowano przekazać, że pomysł połączenia w rządzie tej partii z Polskim Stronnictwem Ludowym jest niedorzeczne.
W końcu Prawu i Sprawiedliwości (zgodnie z przekazem prezentowanym na antenie) ma być bliżej do "racjonalnego" podejścia do chowu zwierząt i produkcji żywności. To z kolei miało być kolejnym krokiem do działań, które mają zbliżyć PiS i PSL.
Ale to, jak już wiemy, nie stanie się od razu. Przez decyzję prezydenta wszystko zostanie odwleczone w czasie. Nic nie wskazuje bowiem na to, żeby Mateusz Morawiecki miał uzyskać wotum zaufania.
Decyzja Dudy to jednak czas, który od momentu ogłoszenia wyników wyborów Prawo i Sprawiedliwość próbuje wykorzystać na przeciągnięcie na swoją stronę opozycyjnych posłów. Mówił o tym nawet sam Morawiecki pod koniec października, o czym informowaliśmy zresztą w naTemat.
Rzecznik PSL regularnie kpi z PiS
Nic nie wskazuje na to, żeby podchody miały cokolwiek dać. PiS w wyborach udało się zyskać liczbę głosów, która odpowiada 194 mandatom w Sejmie. Współpracująca ze sobą opozycja ma zagwarantowanych 248 posłów.
Prawo i Sprawiedliwość upatrzyło sobie jednak polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego jako tych, z którymi może potencjalnie budować potencjalną koalicję. Nikt tego nie kryje, a premier Morawiecki w wywiadzie dla Interii wskazał nawet, że wyobraża sobie tworzyć rząd, na którego czele zasiada Władysław Kosiniak-Kamysz.
Z takiej narracji regularnie kpią nie tylko politycy, ale wprost robi to też rzecznik Polskiego Stronnictwa Ludowego Miłosz Motyka.
Komentując materiał o tym, że PiS prowadzi tajne rozmowy z jego partią, wskazał, że są one tak tajne, że nie wie o nich absolutnie nikt, a w rozmowie z Radomirem Wittem z TVN24, w odpowiedzi na pytanie o koalicję z partią Kaczyńskiego... parsknął śmiechem.