Cała sprawa zaczęła się w maju 2018 r., kiedy Kaja Godek wystąpiła w programie "Tak czy nie" Polsat News. Wywiad dotyczył referendum ws. przepisów aborcyjnych. Przy okazji aktywistka prolife postanowiła wspomnieć, co myśli na temat premiera Irlandii i Społeczności LGBT+.
"Jeżeli premier Irlandii obnosi się ze swoją dziwną orientacją, deklaruje w mediach, że ma partnera homoseksualnego, jeżeli jest to przyjmowane jako normalne, to dla mnie jest potworne, że taki kraj określa się mianem katolickiego" – mówiła przed kamerami.
Następnie doprecyzowała, że przez "dziwną orientację" miała na myśli "zboczenie". Sprawa trafiła do sądu.
Pozew przeciwko proliferce złożyło 16 osób LGBT+, wśród nich prawniczki, dziennikarze, pracownicy naukowi, artyści, aktywiści i jeden polityk. Pozew dotyczył naruszenia dóbr osobistych. Scenograf Michał Korchowiec stwierdził, że wypowiedź Godek o "zboczeńcach" wywołała w nim poczucie zagrożenia.
W lutym 2022 r. warszawski Sąd Apelacyjny uchylił wyrok sądu pierwszej instancji i zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia. Rok później, 7 listopada sąd wysłuchał zeznań trójki powodów, co opisał portal OKO Press.
Podczas rozprawy Kaja Godek zadawała obecnym na miejscu osobom homoseksualnym skandaliczne pytania, żądając, żeby udowodniły swoją orientacją seksualną.
– Czy można poznać geja po głosie? Chciałabym, żeby pan udowodnił, że jest gejem – zwróciła się do wspomnianego scenografa. Zdziwiony artysta poprosił Godek żeby w takim razie ona spróbowała udowodnić, że jest hetero.
– Mam męża od 17 lat, czwórkę dzieci. Sama je urodziłam – odpowiedziała Korchowcowi. Godek nie doczekała się jego odpowiedzi, bo sędzia Adam Mitkiewicz uchylił jej pytanie, wskazując, że nie ma związku ze sprawą, ale działaczka nie odpuszczała.
– Czym w sferze seksualnej jest norma, czy istnieje odstępstwo? – zastanawiała się na głos Kaja Godek.
– Moja homoseksualność to immanentna część mnie. To coś, z czym się urodziłam. Nie mam na to wpływu – mówiła podczas rozprawy adwokatka Emilia Barabasz, jedna z oskarżycielek Godek. Jej słowa także spotkały się z obraźliwym pytaniem.
– Czy przed tym jak zawarła pani ślub w Niemczech z kobietą, to w urzędzie sprawdzali zaświadczenie, że jest pani lesbijką? – dopytywała prawicowa aktywistka. W odpowiedzi usłyszała od Barabasz, że "Niemcy to cywilizowany kraj", gdzie wystarczy jedynie ustne oświadczenie. Godek nie dawała jednak za wygraną.
– Po ujawnieniu mojej orientacji seksualnej zostałam krzywdząco potraktowana przez rodzinę – wyznała w czasie rozprawy Katarzyna Wiśniewska, przedsiębiorczyni, która prowadzi sklep z tęczowymi gadżetami. Wobec niej proliferka zapytała o dowód na to, że "nie jest heteroseksualną kobietą".
Warto też wspomnieć o "oprawie" jaką zorganizowali Godek jej zwolennicy. W dniu rozprawy aktywiści ultraprawicowej Fundacji Życie i Rodzina zorganizowali przed sądem -jak opisali- "skromny happening w amerykańskim stylu". Na miejscu znalazły się banery z hasłami o rzekomych związkach społeczności LGBT+ z pedofilami. Do tego, na salę rozpraw wniesiono tęczowe torby z Ikei z hasłami: "HIV/AIDS" i "ZBOCZENIA".
Poza skandalicznymi wypowiedziami, na temat osób homoseksualnych, Kaja Godek słynie ze swoich skrajnych poglądów na temat aborcji. Złożyła też w Sejmie projekt "Aborcja to zabójstwo", który zakładał karę do nawet ośmiu lat więzienia za nakłanianie do aborcji w przypadku, "gdy dziecko poczęte osiągnęło zdolność do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej". Sejm odrzucił go większością głosów.