
Październikowy poranek na poznańskim Łazarzu. Do grupy spacerujących pod opieką przedszkolanek dzieci, podchodzi starszy mężczyzna. Nagle wyciąga nóż i, ku przerażeniu dzieci, śmiertelnie rani ich kolegę. 5-letni Maurycy umiera w poznańskim szpitalu.
Mimo że straszliwa scena miała miejsce w ubiegłym miesiącu, sprawa podejrzanego o zabójstwo dziecka Zbysława C. powraca. Powód? Mężczyzna chce wyjść na wolność.
Zbysław C. chce wyjść na wolność
Sąd Okręgowy w Poznaniu będzie musiał rozpatrzeć zażalenie obrońcy 71-latka. Jak przekazała Polska Agencja Prasowa, wydarzy się to już w piątek, 17 listopada.
Wiadomo, że podejrzany odmówił składania zeznań i nie przyznał się do winy. Łukasz Wawrzyniak z poznańskiej prokuratury poinformował, że Zbysław C. "nie pamięta, co się stało".
Podejrzany po zatrzymaniu przeszedł badania psychologiczne. Na ich podstawie biegli orzekli, że choć w przeszłości leczył się neurologicznie, może brać udział w czynnościach procesowych. Śledczy nadal czekają na opinię dotyczącą stanu poczytalności Zbysława C. w chwili ataku na pięciolatka.
Zobacz także
Zadał dziecku kilka ciosów nożem
Jak informowaliśmy w naTemat, Maurycy z ulicy trafił od razu na blok operacyjny. Lekarzom nie udało się go uratować.
– Niestety, są sytuacje, w których medycyna jest bezradna – przekazał wówczas, w rozmowie z "Faktem" prof. Przemysław Mańkowski.
Lekarz zdradził, że chłopiec miał kilka ran. Doszło do krwotoku.
– Na pewno były to dwie, trzy rany. Przerwane zostały najważniejsze naczynia i doszło do masywnego krwotoku i ustania krążenia – tłumaczył. Dzieci mają mniej krwi, więc takie rany są dla nich dużo groźniejsze niż dla dorosłych.
– Mój zespół to aniołowie, którzy robili wszystko, by wyrwać to dziecko ze szponów śmierci – podsumował profesor.
W zatrzymaniu pomógł przypadkowy mężczyzna
Nie wiadomo jak sytuacja mogłaby się dalej potoczyć, gdyby nie policjantka i przypadkowy mężczyzna, którzy znajdowali się akurat w miejscu tragedii. Dzięki nim Zbysław C. został szybko zatrzymany.
– Nasza policjantka, która była po służbie, zjawiła się na miejscu zdarzenia po kilkunastu sekundach i to ona obezwładniła mężczyznę, który zaatakował chłopca. Pomógł jej mężczyzna, który pojawił się przypadkowo w tym miejscu i wytrącił nóż z jego ręki – powiedział w rozmowie z naTemat.pl Andrzej Borowiak, rzecznik Komendy Wojewódzkiej w Poznaniu.
"Ja go zaszedłem od tyłu"
W sprawie głos zabrał również pan Grzegorz Konopczyński, brygadzista w firmie Remondis Sanitech Poznań. To on, jak podaje Radio Poznań, usłyszał wołanie przedszkolanek i ruszył dzieciom na pomoc. Na antenie rozgłośni opisał moment zatrzymania.
– Ja go od tyłu zaszedłem, po prostu go uderzyłem w łydkę, w tym momencie on stracił równowagę, się nachylił i w momencie, kiedy on się nachylał, uderzyłem go kolanem w żebro i w tym momencie on też nóż wypuścił. Jak nóż wypuścił, to go odtrąciłem i potem na nim pani policjantka przysiadła. Jeden z moich kolegów z brygady też podbiegł i trzymał nogi – opowiadał pan Grzegorz.