Hasło "jedź do Polski, twój samochód już tam jest" znów mogłoby służyć do zachęcania sąsiadów z Zachodu, aby odwiedzili kraj nad Wisłą. Niemcy od pewnego czasu skarżą się na powrót problemu ze złodziejami aut, którzy uciekają za wschodnią granicę. Najnowszy popis polskich złodziei miał miejsce 15 listopada w brandenburskim Eisenhüttenstadt. Zakończył się wpadką.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Mieszkaniec Friedensweg w Eisenhüttenstadt zauważył pełne pasażerów kombi marki Volvo z polskimi tablicami rejestracyjnymi ok. 1:00 bardzo wyraźnie kręcące się tam i z powrotem po ulicy. Wreszcie zatrzymało się ono obok Toyoty Yaris. Z kombi wysiadł mężczyzna, podszedł do samochodu i rozbił szybę. Otworzył drzwi i wsiadł do środka" – tak początek środowego napadu opisuje "Märkische Oderzeitung".
Ostatecznie świadkowi nie udało się dowiedzieć, czy złodziej zamierzał ukraść budżetowe japońskie auto, czy też połasił się jedynie na części wyposażenia Toyoty Yaris. Jak poinformował "MOZ" Stefan Möhwald z policji we Frankfurcie nad Odrą, przestępcze plany pokrzyżował nadjeżdżający rowerzysta.
Złodzieje samochodów z Polski zatrzymani
Złodziej wystraszył się i uciekł. Czmychnęli także jego koledzy upakowani w kombi z Polski. Dzięki szybko otrzymanemu zgłoszeniu pościg nie trwał długo. Niemiecka policja Volvo z Polakami zatrzymała kilka chwil później na prowadzącej w kierunku przejścia granicznego Eisenhüttenstädter Chaussee.
"Kiedy sprawdzono czterech mężczyzn znajdujących się w samochodzie, wszyscy pochodzący z Polski, okazało się, że dwóch z nich – 18 i 32-latek – było już znanych miejscowej policji z różnych przestępstw przeciwko mieniu" – zwracają uwagę dziennikarze z Brandenburgii.
Oprócz tych dwóch mężczyzn Niemcy zatrzymali także innego 32-latka oraz 22-letniego kierowcę auta. Ten ostatni drogę do aresztu tymczasowego utorował sobie nie tylko współudziałem w próbie kradzieży, ale i kierowaniem pojazdem pod wpływem narkotyków.
Teraz niemieccy śledczy prowadzą postępowanie, które na celu ma wyjaśnienie, co polscy złodzieje samochodów chcieli zrobić z Yarisem z Eisenhüttenstadt oraz to, czy mogą być odpowiedzialni za inne kradzieże, jakie miały miejsce w okolicy.
Polacy w Niemczech znów kradną auta na potęgę
Jak już informowaliśmy w naTemat.pl, problem z "jumą" ostatnimi czasy na nowo uderza w przygraniczne regiony Niemiec. Z ujawnionych w lipcu statystyk wynika, że znacząco wzrosła liczba kradzieży aut, w przypadku których sprawcy okazali się Polakami, zostali zauważeni podczas ucieczki do kraju nad Wisłą, czy tam odnaleziono skradziony samochód lub pochodzące z niego części.
– Każdy, kto rano wychodzi z domu i stwierdza, że jego pojazd zniknął, musi niestety spodziewać się, że od kilku godzin znajduje się on w Europie Wschodniej – stwierdził w rozmowie z rozgłośnią RBBThomas Susebach, który kieruje wydziałem ds. międzynarodowej kradzieży aut w berlińskiej policji.
Od lat 90-tych obecną sytuację odróżnia tylko to, że wówczas Polacy i przybysze z innych państw bloku wschodniego kradli auta najnowocześniejsze. Klientelą była bowiem rodząca się w ich krajach nowobogacka "elita", która marzyła o audi, bmw czy mercedesie.
Dzisiaj najbardziej obawiać muszą się Niemcy posiadający auta 5-10-letnie, a już szczególnie właściciele starszych pojazdów dostawczych. W Polsce lub Ukrainie sprowadzane są one do hal demontażowych, aby pozyskane części szybko trafiły do warsztatów i na aukcje internetowe.