Dla jednych to narkotyki i samo zło, dla innych substancje z ogromnym potencjałem leczniczym. Psychodeliki podzieliły świat nauki, ale mówi się o nich coraz więcej, coraz głośniej i coraz odważniej. Nie wszyscy wiedzą jednak, że ta dyskusja trwa od wielu dekad, a jednym z jej inicjatorów był szwajcarski chemik, odkrywca LSD, Albert Hofmann.
Reklama.
Reklama.
Ojciec LSD
Wszystko wokół faluje. Albert Hofmann nie wie dlaczego. Nie wie, że to wpływ tego, co później nazwie "lekiem dla duszy". Nie wie też, że badania nad tym lekiem będą zepchnięte do podziemia, a on do końca swoich dni nie będzie mógł tego zrozumieć i pogodzić się z tym. Do swojego ostatniego dnia będzie wierzył w terapeutyczne i lecznicze właściwości swojego "problematycznego dziecka".
Problematycznego, bo będzie też świadom tego, że w nieodpowiednich rękach to dziecko może być niebezpieczne.
Albert Hofman, ojciec LSD, przez większość życia eksperymentował z tą psychoaktywną substancją. Zmarł, gdy miał 102 lata.
1943 rok, 16 kwietnia, piątek. Pierwszy odlot.
A mimo wszystko to był przypadek. I zdarzył się w farmaceutyczno-chemicznym laboratorium badawczym w Bazylei, w którym Hofmann pracował, od kiedy skończył studia chemiczne na Uniwersytecie w Zurychu, czyli od 1929 roku.
"W ubiegły piątek 16 kwietnia 1943 roku, w środku popołudnia, zmuszony byłem przerwać pracę w laboratorium i udać się do domu, ogarnięty niezwykłym niepokojem połączonym z lekkimi zawrotami głowy. W domu położyłem się i pogrążyłem się w niezbyt nieprzyjemnym stanie upojenia, charakteryzującym się niezwykle pobudzoną wyobraźnią" – wspominał Albert Hofmann w swojej książce "LSD, moje problematyczne dziecko".
"W stanie sennym, z zamkniętymi oczami (światło dzienne było dla mnie nieprzyjemnie jaskrawe) widziałem nieprzerwany strumień fantastycznych obrazów, niezwykłych kształtów o intensywnej, kalejdoskopowej grze kolorów. Po około dwóch godzinach stan ten ustąpił" – zaznaczał.
Chemik domyślił się, że na to – jak sam określił – niezwykłe doświadczenie musiała mieć wpływ substancja, którą wtedy badał – winian dietyloamidu kwasu lizergowego. Musiał jednak odpowiedzieć na pytanie, jak materiał, mimo zachowania wszelkich środków ostrożności, zetknął się z jego ciałem.
"Prawdopodobnie odrobina roztworu LSD zetknęła się z moimi opuszkami palców podczas krystalizacji i ślad substancji został wchłonięty przez skórę. Jeśli LSD-25 rzeczywiście był przyczyną tego dziwnego doświadczenia, to musiała to być substancja o niezwykłej mocy. Wydawało się, że istnieje tylko jeden sposób, aby dotrzeć do sedna sprawy. Zdecydowałem się na samodzielny eksperyment" – podkreślał.
19 kwietnia, poniedziałek. Świadomy eksperyment.
Notatki z dziennika laboratoryjnego Hofmanna:
16:20: 0,5 ml 1/2 promila wodnego roztworu winianu dietyloamidu doustnie = 0,25 mg winianu. Rozcieńczony około 10 cm3 wody. Bez smaku.
Dodatek 4/21: Do domu rowerem. Od 18:00 do około 20:00 najpoważniejszy kryzys.
W tym miejscu i na tym zdaniu notatki Hofmanna się kończą. Ostatnie słowa, co przyznał później, udało mu się napisać z wielkim wysiłkiem. Wtedy był już pewien, że przyczyną tego, czego doświadczył poprzednim razem, było właśnie LSD. Teraz czuł to samo, ale zdecydowanie znacznie intensywniej.
Do domu rowerem zawiózł go asystent laboratoryjny. Z każdą minutą czuł się coraz gorzej.
"Zawroty głowy i uczucie omdlenia stawały się czasami tak silne, że nie mogłem już utrzymać wyprostowanej pozycji i musiałem położyć się na sofie. Moje otoczenie zmieniło się teraz w bardziej przerażający sposób. Wszystko w pomieszczeniu wirowało, a znajome przedmioty i meble przybrały groteskowe, groźne formy. (...) Pani z sąsiedztwa, którą ledwo poznałam, przyniosła mi mleko – w ciągu wieczoru wypiłam ponad dwa litry. Nie była już panią R., ale raczej złowrogą, podstępną wiedźmą w kolorowej masce" – wspominał później.
Do Hofmanna przyjechał lekarz, który stwierdził, że... wszystko, poza rozszerzonymi źrenicami jest w normie. Zero nieprawidłowych objawów. Z czasem, powoli, chemik zaczął wracać do siebie. Już się nie bał, nie był przerażony. Zamiast takich emocji pojawiły się szczęście i wdzięczność wywołane normalnością.
Ale ta normalność była inna niż przed rozpoczęciem eksperymentu. Zwracał uwagę na niezwykłą wrażliwość zmysłów.
Albert Hoffman pisał: "Teraz stopniowo mogłem zacząć cieszyć się niespotykanymi kolorami i grą kształtów, które utrzymywały się za moimi zamkniętymi oczami. Napływały do mnie kalejdoskopowe, fantastyczne obrazy, zmieniające się, różnorodne, otwierające i zamykające się w kręgach i spiralach, eksplodujące kolorowymi fontannami, przestawiające i hybrydyzujące w ciągłym ruchu".
Naukowiec już w tamtym czasie był przekonany, że LSD – w dużo mniejszych dawkach niż przyjął, choć i jego eksperyment opierał się na dawce o masie niezbliżonej do masy ziarenka piasku – powinno zostać wykorzystane w farmakologii, neurologii, a przede wszystkim w psychiatrii.
"Ale wtedy nie miałem pojęcia, że nowa substancja znajdzie zastosowanie także poza naukami medycznymi, jako środek odurzający na scenie narkotykowej" – stwierdził po latach.
LSD w psychoterapii
Albert Hofmann, co oczywiste, kontynuował swoje badania. Wierzył, że LSD to substancja, która może pomóc ludziom. Pomóc nie tylko ciału, ale i psychice.
W latach 50. i 60 XX wieku pod lupę wzięto wpływ LSD podczas psychoterapii i psychiatrii. Substancję podawano choćby tym, którzy doświadczyli traumy. Sięgano po nią także m.in. w przypadku alkoholików i osób leczących się na schizofrenię.
Pojawiła się nadzieja. LSD miało otwierać pacjentów, pomagać im dotrzeć do źródła problemu, miało odsłaniać głęboko schowane doświadczenia. A to z kolei miało sprawić, że leczenie mogło być skuteczniejsze, bo lekarz niejako miał do tych zapomnianych lub wypartych treści dostęp.
Od narodzin swego psychodelicznego dziecka szwajcarski chemik podkreślał, że powinno się badać jego potencjał w nadzorowanych warunkach. Wiedział, że po spożyciu LSD można niebezpiecznie przekraczać granicę.
Wiadomo było także, że są osoby, które za nic nie powinny sięgać po LSD, bo substancja uwydatnia to, co dana osoba przeżywa lub z czym się boryka. Dotyczy to także tendencji i chorób nieuświadomionych.
"LSD ma tendencję do intensyfikacji rzeczywistego stanu psychicznego. Poczucie szczęścia może przerodzić się w błogość, depresja może pogłębić się w rozpacz. LSD jest zatem najbardziej niewłaściwym środkiem, jaki można sobie wyobrazić w leczeniu stanu depresyjnego. Niebezpieczne jest zażywanie LSD w przypadku zaburzonego, nieszczęśliwego stanu umysłu lub w stanie strachu. Prawdopodobieństwo, że eksperyment zakończy się załamaniem psychicznym, jest wówczas dość duże" – podkreślał Albert Hofmann,
I tak LSD, będąc niezwykle silną substancją psychoaktywną – choć nie uzależnia fizycznie – jest w stanie nasilić rozwój psychozy, spotęgować skłonności samobójcze, może też obudzić schizofrenię u kogoś, kto nie był świadom, że ją dziedziczy. Wiedzą o tym badacze dziś, wiedzieli i kilkadziesiąt lat temu.
LSD na ulicy
Nie trzeba było długo czekać, by informacje o wyjątkowych właściwościach LSD, o tym, jak poszerza świadomość, jak wzmacnia estetyczne przeżycia, wymknęły się z laboratoriów i lekarskich gabinetów.
Powstawały książki – bohaterka jednej z nich przekonywała, że została wyleczona z oziębłości – i artykuły, w których autorzy opisywali potencjał specyfiku, rozbudzając społeczną wyobraźnię i oczywiście ciekawość.
W 1959 roku w magazynie "Look" ukazał się artykuł o słynnym aktorze. Cary Grant przeszedł w kalifornijskiej klinice leczenie psychoterapeutyczne, które zakładało stosowanie LSD. Po nim Grant wzmocnił się i odnalazł wewnętrzny spokój, którego poszukiwał przez całe życie.
Czytelnicy połączyli kropki – zapragnęli rozwiązać swoje problemy, zażywając LSD. Bowiem od zawsze pragnęliśmy magicznej pigułki, która bez wysiłku rozwiąże to, co skomplikowane. Do ludzi nie docierały komunikaty, w których podkreślano zagrożenia.
Świat nie zamierzał stosować się do przyjętych przez naukowców zasad. Wiele osób otworzyło się na to "problematyczne dziecko" pomijając jakiekolwiek reguły. Chodziło o to by się odurzyć.
W Stanach Zjednoczonych mówiło się wręcz o epidemii LSD, która błyskawicznie rozprzestrzeniała się zwłaszcza wśród hipisów. Niektórzy pielgrzymowali nawet do domu Hofmanna, uznając go za swojego mistrza.
Chemik był przeciwnikiem stosowania LSD dla rozrywki. Wiele lat później będzie wspominał o swoich ówczesnych wątpliwościach:
"W tamtym czasie od czasu do czasu nawiedzały mnie wątpliwości, czy niebezpieczeństwa i możliwe obrażenia spowodowane niewłaściwym użyciem LSD nie przeważą nad cennymi farmakologicznymi i psychicznymi skutkami LSD. Czy LSD stanie się błogosławieństwem dla ludzkości, czy przekleństwem? Często zadawałam sobie to pytanie, gdy myślałam o moim problematycznym dziecku".
Tragiczne podróże po LSD
Na początku lat 60. XX wieku LSD wciąż było legalną substancją – na listę substancji zakazanych trafiło w USA i w Europie dopiero pod koniec tej dekady. Efektem części samodzielnych eksperymentów z LSD były tragedie: wypadki, przestępstwa, samobójstwa, morderstwa.
Mówiono o historiach osób, które skakały z dachu, bo pozostając pod wpływem LSD, były przekonane o tym, że potrafią latać.
Sandoz wycofała się z produkcji, a LSD, które laboratorium nadal posiadało, trafiło do CIA. Teraz eksperymenty prowadziła amerykańska armia. Zrobiło się o tym głośno, gdy odnaleziono ciało jednego z wojskowych naukowców.
Okazało się, że doktorowi Olsonowi podano substancję, ale on sam o tym nie wiedział. Pod wpływem LSD wyskoczył z okna. Rodzina Olsona prawdę o jego śmierci poznała dopiero kilkanaście lat później.
Po takich doniesieniach, niebezpiecznych sytuacjach i groźnych incydentach, rządy wielu krajów zakazały produkcji LSD. Lekarze, a raczej instytuty badawcze, które nadal chciały pracować ze środkami psychodelicznymi, musiały starać się o specjalne zezwolenie, a to oznaczało pokonanie zapory z rygorystycznych przepisów.
Efekt był jednak taki, że obostrzenia, biurokracja, owszem – ograniczyły badania naukowców (i nadal ograniczają), ale nieszczególnie zmniejszyły spożywanie LSD przez społeczeństwa.
Wierny ojciec
Albert Hofmann nie mógł pogodzić się z takim potraktowaniem jego "leku dla duszy". Nie przestał prowadzić badań nad LSD, ale teraz robił to w "podziemiu". Nigdy nie przestał wierzyć, że owa substancja jest w stanie odmienić życie potrzebujących tego pacjentów.
Musiało minąć sporo czasu, zanim inni lekarze na nowo zaczęli przyglądać się potencjałowi LSD. W 2007 roku Peter Gasser, psychiatra ze Szwajcarii, po otrzymaniu pozwolenia rozpoczął badania nad wpływem LSD na zaburzenia lękowe, których doświadczają nieuleczalnie chorzy pacjenci, w tym z nowotworami.
Siedem lat później opublikował wyniki, które dowodziły, że taka metoda przynosi korzyści chorym, dzięki czemu uzyskał zgodę na to, by w swojej prywatnej praktyce legalnie wspomagać terapię LSD.
W 2006 roku w Bazylei, gdzie trwało międzynarodowe sympozjum naukowe, Albert Hofmann świętował swoje 100. urodziny. Lekko przygarbiony, ale wciąż sprawny intelektualnie, wygłosił referat.
Tak brzmiał jego fragment: "Dało mi to wewnętrzną radość, otwartość, wdzięczność, otwarte oczy i wrażliwość na cuda stworzenia… Myślę, że w ewolucji człowieka posiadanie tej substancji, LSD, nigdy nie było tak konieczne. To tylko narzędzie, dzięki któremu staniemy się tym, czym powinniśmy być".
Albert Hofmann był uznanym chemikiem, został członkiem Komitetu Noblowskiego. Swoimi eksperymentami zainspirował wielu innych naukowców, lekarzy, do badań nad psychodelikami, które można by wykorzystywać w medycynie. On sam, choć nazywany "ojcem LSD", nie skupiał się tylko na tej substancji – odpowiedzialny jest także za wyizolowanie psylocybiny.
Hofmann nigdy nie zgodził się na badania swojego organizmu, by sprawdzić jaki wpłynęło na niego LSD.
Zmarł z powodu ataku serca 29 kwietnia 2008 roku. Żył 102 lata.
Raz po raz słyszę lub czytam, że LSD zostało odkryte przez przypadek. Jest to tylko częściowo prawdą. LSD powstało w ramach systematycznego programu badawczego, a "wypadek" miał miejsce znacznie później: kiedy LSD miało już pięć lat, zdarzyło mi się doświadczyć jego nieprzewidywalnych skutków we własnym ciele – a raczej w swoim umyśle.
Albert Hofmann
fragment książki "LSD, moje problematyczne dziecko"
Każdy wysiłek mojej woli, każda próba położenia kresu rozpadowi świata zewnętrznego i rozpadowi mojego ego wydawały się wysiłkiem zmarnowanym. Demon zaatakował mnie, zawładnął moim ciałem, umysłem i duszą. (...) Substancja, z którą chciałem poeksperymentować, zwyciężyła mnie. Ogarnął mnie straszny strach, że oszaleję.
Albert Hofmann
fragment książki "LSD, moje problematyczne dziecko"
Wśród osób o niestabilnej strukturze osobowości, skłonnych do reakcji psychotycznych, należy całkowicie unikać eksperymentów z LSD. W tym przypadku szok LSD, uwalniając utajoną psychozę, może spowodować trwałe uszkodzenie psychiczne. Nawet u zdrowych, dorosłych osób, nawet przy przestrzeganiu wszystkich omawianych środków przygotowawczych i ochronnych, eksperyment z LSD może się nie powieść, powodując reakcje psychotyczne. Dlatego też gorąco zaleca się nadzór medyczny, nawet w przypadku niemedycznych eksperymentów z LSD.
Albert Hofmann
fragment książki "LSD, moje problematyczne dziecko"
Ta radość z bycia ojcem LSD została zszargana po ponad dziesięciu latach nieprzerwanych badań naukowych i stosowania leków, kiedy LSD zostało porwane przez ogromną falę pijackiej manii, która zaczęła rozprzestrzeniać się po świecie zachodnim, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. (…) Im bardziej rozpowszechniało się jego użycie jako środka odurzającego, powodując gwałtowny wzrost liczby niepożądanych incydentów spowodowanych nieostrożnym zażywaniem bez nadzoru medycznego, tym bardziej LSD stawało się problematycznym dzieckiem dla mnie i dla firmy Sandoz (produkującej LSD - red).
Albert Hofmann
fragment książki "LSD, moje problematyczne dziecko"
Widzisz piękno, którego nie widziałeś, ale proces zachodzi w głowie. To nie halucynacje, bo halucynacje oznaczają coś, czego nie ma, a po LSD widzisz to, co jest, ale inne, zniekształcone. Nagle stajesz się świadom kolorów i tekstur. (…) Kwiaty są tak piękne, że możesz to piękno kontemplować przez cały dzień. Jesteś świadom zupełnie innego świata.