"Dziwne dni" i "Hudsucker Proxy" to skrajnie różne filmy, ale oba równie mocno trzymają w napięciu.
"Dziwne dni" i "Hudsucker Proxy" to skrajnie różne filmy, ale oba równie mocno trzymają w napięciu. Fot. NZ/Collection Christophel/East News / Warner Bros/Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East
Reklama.

Święta, święta i... sylwester. Jeszcze chwilę temu sprawdzaliśmy, które świąteczne filmy uwielbiają polscy politycy (fun fact: to nie tylko "Kevin sam w domu" i "Szklana pułapka"), a już trzeba przygotowywać się na Nowy Rok i przypominać innym, jak w sylwestra czują się zwierzęta.

Warto jednak zauważyć, że noc z 31 grudnia na 1 stycznia – podobnie jak Boże Narodzenie – jest chętnie wykorzystywana w filmach jako tło do opowiadanej historii.

No, może w tym przypadku jest mniej słodkości, ckliwych miłosnych wyznań i rodzinnych dram niż pod świąteczną choinką.

Nie brakuje natomiast miksu szczęścia, lęków i wielkich nadziei wobec tego, co ma nadejść. Kochacie sylwestra, cały ten cekinowy blichtr i odliczanie na wielkim zegarze? A może wolicie spędzać ten czas przed telewizorami... oglądając jakiś film.

Na przykład taki, w którym akcja dzieje się w sylwestra. Oto kilka przykładów, w jakich okolicznościach filmowi bohaterowie żegnali stare i witali nowe – na dobre i na złe.

Hudsucker Proxy

Czy mało bystra osoba może mieć pomysł godny geniusza? Oczywiście! Co jakiś czas widzimy takie przypadki w świecie rozrywki i showbiznesu – nie inaczej jest też w pięknie nakręconym filmie braci Coen "Hudsucker Proxy" z 1994 roku.

Akcja filmu zaczyna się w 1958 roku. No, właściwie w ostatnich jego minutach, w najgorszym momencie życia Norville'a Barnesa (Tim Robbins) – wspomnianego "mało-bystrzaka", który w pewnym sensie wymyślił na nowo... koło.

Mowa o "Hula Hoop" (czyli hula hop), ale nie traktujcie tego filmu, jako historycznej kroniki. To raczej alternatywna wersja genezy słynnej zabawki.

Dlaczego to najgorsza chwila w życiu Norville'a? O tym będziecie musieli się dowiedzieć już z samego filmu. Naprawdę warto.

Cztery pokoje

Cztery pokoje, cztery wyzwania i czterech reżyserów, którzy opowiedzą o koszmarze jednego początkującego boya hotelowego w sylwestrową noc. Co może pójść nie tak? Zaufajcie mi, wszystko. Mam tu oczywiście na myśli wspomnianego boya, nie sam film.

Twórcami filmu są tu Allison Anders, Alexandre Rockwell, Quentin Tarantino i Robert Rodriguez. Na ekranie natomiast zobaczymy takie osoby, jak m.in. Kathy Griffin, Antonio Banderas, Madonna, Bruce Willis, Salma Hayek i sam Quentin Tarantino.

W roli boya doskonały jak zawsze Tim Roth. Co ciekawe, film został zmiażdżony przez krytyków (zaledwie 13% na Rotten Tomatoes), ale całkiem nieźle poradził sobie wśród publiczności (69%). Kto się myli? Jest tylko jeden sposób, by się przekonać.

Dziwne dni

Społeczeństwo pełne napięć, które przypomina garnek z wywarem ze wściekłości, który zaraz wykipi, nierówności klasowe, policyjna przemoc na tle rasowym i ucieczka od tego syfu za pomocą specjalnej technologii, dzięki której można "przeżywać" życie innych ludzi. Nie, nie opisuję teraz obecnej kondycji naszej rzeczywistości, a świat przedstawiony w filmie Kathryn Bigelow do scenariusza Jay Cocks i... Jamesa Camerona. Ten film to w rzeczywistości kryminał noir, miejscami bardzo mroczy i brutalny, a także osadzony w momencie historycznej chwili – końca wieku. Zamiast prywatnego detektywa mamy Lenny'ego Nero (Ralph Fiennes), handlarza taśmami, na których uwieczniono wspomnienia obcych osób. W chwili, gdy w jego ręce trafia dowód strasznej zbrodni, jego życiu zaczyna zagrażać śmiertelne niebezpieczeństwo. Ponieważ gdyby prawda wyszła na jaw, mogłaby podpalić świat.

Snowpiercer: Arka przyszłości

Czy ludzkość dalej będzie świętować sylwestra, jeżeli świat się skończy, a resztka żyjących ludzi (i każde kolejne pokolenie, które dopiero się urodzi) będą musieli spędzić wszystkie swoje dni w pędzącym pociągu? Cóż, to zależy, w której klasie dostali swoje miejsce – na przedzie składu, czy może na jego ogonie.

"Snowpiercer: Arka przyszłości", którego reżyserem jest Joon-ho Bong to post-apokaliptyczna historia oparta na francuskim komiksie Jacques'a Loba i Jeana-Marca Rochette'a.

Historia ludzkości zamkniętej w pędzącym pociągu przez zlodowaciały świat (efekt prób człowieka powstrzymania zmian klimatycznych) w rzeczywistości jest też komentarzem na temat klas społecznych i ich podziałów.

Jak dobrze wiemy, temat ten nie jest obcy dla reżysera obsypanego Oscarami "Parasite".

Tytuł może być też znany fanom serialu osadzonego w świecie "Snowpiercera", który jest dostępny na Netflix.

Bezsenność w Seattle

Spotkałem się ze stwierdzeniem, że film "Bezsenność w Seattle" w reżyserii Nory Ephron, to jedna z najpiękniejszych historii miłosnych, jakie dało nam kino. Słyszałem to wielokrotnie.

W głównych rolach zobaczymy tu Toma Hanksa i Meg Ryan, dwójkę świetnych aktorów w swoim prime'ie.

Sama historia to tak naprawdę przypomnienie o tym, że nawet gdy traci się w swoim życiu wszystko, co najcenniejsze – gdzieś tam wciąż może czekać na nas szczęście i miłość. Czasem jest tuż za rogiem. Czasem w innym mieście...

Ważne, że jest. I z takim nastawieniem warto wchodzić w Nowy Rok.

Czytaj także: