
Piotr Czech, reporter Wydarzeń Polsatu po 13 latach kariery dziennikarskiej rzuca kamerę i spełnia marzenia z dzieciństwa... zostaje pilotem Boeinga.
REKLAMA
Dlaczego rzucasz karierę dziennikarza po tylu latach pracy?
Bo zawsze chciałem latać, choć decyzja oczywiście nie była łatwa.
Bo zawsze chciałem latać, choć decyzja oczywiście nie była łatwa.
Marzenie z dzieciństwa?
Zdecydowanie. Latać chciałem już jako mały chłopiec. Nie było mi to dane od razu, ale to nie jest też tak, że nagle rzucam kamerę i w cudowny sposób zostaję pilotem. Z lotnictwem jestem związany do lat. Zaczynałem latać na szybowcach, później zrobiłem licencję PPL, loty nocne, licencję zawodową, latanie według przyrządów i tak stopniowo dochodziłem do tak zwanej licencji liniowej zamrożonej. To zajęło kilka lat i wymagało sporo wysiłku, bo praca reportera jest bardzo wymagająca czasowo. Nie pozwala siedzieć na lotnisku i czekać na dobrą pogodę.
Zdecydowanie. Latać chciałem już jako mały chłopiec. Nie było mi to dane od razu, ale to nie jest też tak, że nagle rzucam kamerę i w cudowny sposób zostaję pilotem. Z lotnictwem jestem związany do lat. Zaczynałem latać na szybowcach, później zrobiłem licencję PPL, loty nocne, licencję zawodową, latanie według przyrządów i tak stopniowo dochodziłem do tak zwanej licencji liniowej zamrożonej. To zajęło kilka lat i wymagało sporo wysiłku, bo praca reportera jest bardzo wymagająca czasowo. Nie pozwala siedzieć na lotnisku i czekać na dobrą pogodę.
To jak udało Ci się pogodzić pracę reportera z lataniem?
Uczyłem się do egzaminów i latałem, kiedy brałem urlop. To wymagało czasu i pieniędzy, bo kiedy nie ma się majętnych rodziców, trzeba na to latanie po prostu zapracować.
I to nie mało. Mówi się, że w Polsce szkolenie otwierające pilotom karierę w liniach lotniczych, może pochłonąć lekko ponad 200 tys. zł.
Faktycznie jest to wyjątkowo kosztowana nauka, ale w sumie nigdy nie policzyłem, ile w to wpakowałem. Starałem się robić nalot na różne sposoby, na przykład zrzucałem szczepionki na lisy z pokładu dwupłatowego AN-2, choć oczywiście wydałem na to dużo pieniędzy.
Uczyłem się do egzaminów i latałem, kiedy brałem urlop. To wymagało czasu i pieniędzy, bo kiedy nie ma się majętnych rodziców, trzeba na to latanie po prostu zapracować.
I to nie mało. Mówi się, że w Polsce szkolenie otwierające pilotom karierę w liniach lotniczych, może pochłonąć lekko ponad 200 tys. zł.
Faktycznie jest to wyjątkowo kosztowana nauka, ale w sumie nigdy nie policzyłem, ile w to wpakowałem. Starałem się robić nalot na różne sposoby, na przykład zrzucałem szczepionki na lisy z pokładu dwupłatowego AN-2, choć oczywiście wydałem na to dużo pieniędzy.
Co Cię skłoniło do zmiany branży?
To nie jest tak, że ja się na dziennikarstwo obrażam. Dziennikarzem nie jestem z przypadku. To również moja ogromna pasja, która zaczęła się jeszcze w liceum. Mam nadzieję, że nadal będę miał z nim styczność. Ale latanie wciąga jak bagno. To jest jak narkotyk. Jak jesteś na ziemi, myślisz o tym, żeby być w górze. Pierwsze loty były ogromnie emocjonujące. Później to mija, bo człowiek jest coraz pewniejszy. Ta praca wymaga ogromnej konsekwencji i odpowiedzialności. Poza tym daje też wolność. To wszystko razem jest ogromnie wciągające. Przecież nigdzie nie ma takich widoków, jak z kokpitu samolotu. Jak zaczynałem latanie jeden z pilotów ostrzegł mnie, żebym uważał, bo jak się złapie bakcyla do latania, to ten bakcyl nie opuści już do śmierci (śmiech). I ze mną tak jest. Miłość do latania jest dla mnie w tej chwili najważniejsza.
Czyli praca spadła Ci dosłownie z nieba.
Trochę tak. Będę latał Boeingiem 737 w liniach Air Poland. W stosunku do firmy mam ogromny dług wdzięczności za kredyt zaufania. Od początku traktują mnie, nowego pilota, jak członka rodziny. Z pewnością nie zawiodę. Najważniejsze, aby robić to, co się kocha (śmiech).
To nie jest tak, że ja się na dziennikarstwo obrażam. Dziennikarzem nie jestem z przypadku. To również moja ogromna pasja, która zaczęła się jeszcze w liceum. Mam nadzieję, że nadal będę miał z nim styczność. Ale latanie wciąga jak bagno. To jest jak narkotyk. Jak jesteś na ziemi, myślisz o tym, żeby być w górze. Pierwsze loty były ogromnie emocjonujące. Później to mija, bo człowiek jest coraz pewniejszy. Ta praca wymaga ogromnej konsekwencji i odpowiedzialności. Poza tym daje też wolność. To wszystko razem jest ogromnie wciągające. Przecież nigdzie nie ma takich widoków, jak z kokpitu samolotu. Jak zaczynałem latanie jeden z pilotów ostrzegł mnie, żebym uważał, bo jak się złapie bakcyla do latania, to ten bakcyl nie opuści już do śmierci (śmiech). I ze mną tak jest. Miłość do latania jest dla mnie w tej chwili najważniejsza.
Czyli praca spadła Ci dosłownie z nieba.
Trochę tak. Będę latał Boeingiem 737 w liniach Air Poland. W stosunku do firmy mam ogromny dług wdzięczności za kredyt zaufania. Od początku traktują mnie, nowego pilota, jak członka rodziny. Z pewnością nie zawiodę. Najważniejsze, aby robić to, co się kocha (śmiech).
