
Rajd limuzyną po Warszawie
We wtorek, 9 stycznia, ok. godz. 23:00 sprzed aresztu śledczego Warszawa-Grochów ruszyła kolumna dwóch samochodów. W autach byli m.in. Jarosław Kaczyński, Rafał Bochenek oraz Paweł Szefernaker. Politycy limuzyną mieli wracać z demonstracji, która została zorganizowana w celu okazania solidarności z osadzonymi w więzieniu Mariuszem Kamińskim i Maciejem Wąsikiem.
Sprawa wyszła na jaw dzięki reporterowi serwisu Goniec, który podróżował za pędzącą kolumną samochodów na Trasie Siekierkowskiej, Wale Miedzeszyńskim i na Trasie Łazienkowskiej. Dziennikarz serwisu określił sposób prowadzenia auta przez kierowcę jako "piracki".
Dzięki filmikowi z wydarzenia można oszacować, że gdyby cały przejazd auta zarejestrowała policja, to zgodnie z przepisami, kierowcy mogliby zapłacić łącznie 8,4 tys. zł z mandatów!
Co więcej, kierowca straciłby uprawnienia do kierowania pojazdem. Także były rzecznik policji insp. Marek Sokołowski podsumował wykroczenia w kontekście taryfikatora mandatów i potwierdził, że łącznie kierowcy wiozący polityków mogliby zapłacić taką kwotę i stracić prawo jazdy na okres trzech miesięcy. Policjant w rozmowie z portalem skomentował wykroczenia kierowców, wskazując, że są kraje, w których kierowcy VIP-ów przestrzegają przepisów prawa.
– W krajach Europy Zachodniej kierujący pojazdami VIP-ów potrafią jeździć zgodnie z przepisami. Niejednokrotnie także potrafią jeździć bez wykorzystania pojazdów uprzywilejowanych. A u nas mamy kolumny, czasami także policyjne i jeszcze dodatkowo łamanie przepisów, bo komuś się spieszy – ocenił.
Wypadki rządowych aut
Nie trzeba daleko szukać przykładów, które świadczyłyby o tym, że kierowcy rządowych aut w Polsce często mają problemy z bezpieczną jazdą. Wystarczy przypomnieć wypadek rządowej kolumny, do którego doszło na Podlasiu w czerwcu 2023 r., wypadek kolumny Andrzeja Dudy z października 2022 r. czy ten słynny z udziałem Beaty Szydło, gdy ucierpiał "chłopak z seicento", z roku 2017. To tylko część wydarzeń z ostatnich lat.
Na ten temat nasz dziennikarz Alan Wysocki rozmawiał z byłym antyterrorystą i szkoleniowcem funkcjonariuszy rządowych Grzegorzem Mikołajczykiem. Przy każdych doniesieniach o wypadkach kolumn rządowych opinia publiczna dyskutuje o zagrożeniu dla cywilów. Nasz dziennikarz zapytał, czy przekraczanie prędkości nie stwarza zagrożenia dla urzędników, o których bezpieczeństwo przecież ma dbać SOP.
– Oczywiście, że stwarza. Kiedy dowodziłem konwojem, zastanawiałem się, dlaczego bez żadnych podejrzeń zagrożenia, jedziemy 120 km/h na trasie, gdzie ograniczenie to 60 km/h. Albo 150 km/h na trasie z ograniczeniem do 90 km/h. W takich sytuacjach nikt nie musi nas atakować, bo my się sami pozabijamy – stwierdził ekspert.
Kto odpowiada za prędkość przejazdu? To nie polityk, a dowódca konwoju, czyli funkcjonariusz służby odpowiedzialnej za przejazd.
– Te wszystkie wypadki, o których rozmawiamy, to kwestia starego schematu powtarzalności, że jeśli kolumna jedzie, to trzeba zasuwać, jechać na łeb, na szyję, byleby było szybko – skomentował.
– Nawet jeśli są przesłanki o zagrożeniu na drodze, to zmienia się trasę, a nie nią pędzi. A jeśli już na samej trasie coś się wydarzy, to dopiero wtedy łamiemy procedury i pędzimy jak najszybciej w bezpieczne miejsce – wyjaśnił.