– Tą wypowiedzią Marcin Prokop z pewnością nie przysporzył sobie fanów wśród kolegów z branży – czytamy na jednym z portali internetowych. I choć przyznaje, że "odcina kupony" od swojej popularności, zdaje sobie sprawę, że poza talentem, miał w życiu zwyczajne szczęście.
Polacy bardzo lubią zaglądać do cudzej kieszeni. Wytykamy, kto ile zarabia, a przy tym oceniamy, czy "zasługuje" na takie czy inne zarobki. Marcin Prokop poszedł zaś pod prąd i zabrał głos w sprawie zarobków w mediach. W rozmowie z Magdą Mołek powiedział to, na co nie byłoby stać wielu jego kolegów po fachu. Według dziennikarza, celebryci zarabiają zbyt dużo w stosunku do wysiłku, który wkładają w swoją pracę.
Skąd bierze się w Panu takie poczucie, czy też pewna pokora wobec życia, jak niektórzy mogliby pomyśleć?
Marcin Prokop: Z poczucia realizmu i niechęci do przeżywania w życiu bolesnych rozczarowań.
Dlaczego pana zdaniem zarobki w branży medialnej są "próżniacze"? Jak sądzę, pracuje Pan bardzo dużo i nie są to pieniądze "darowane"?
Pochodzę z rodziny o rzemieślniczych tradycjach i zostałem wychowany w etosie - nazwijmy to - pracy organicznej, zakładającej wytwarzanie jakichś trwałych, użytecznych dóbr przez fachowców, którzy są doświadczonymi specjalistami w swojej dziedzinie. Tymczasem rynek tzw. celebrytów jest dokładnym przeciwieństwem tej idei. Znaczna część postaci, która w nim uczestniczy, nie wytwarza niczego poza własnym dobrym samopoczuciem oraz plotkami, konsumowanymi przez stosowne media. Najczęściej też nie specjalizuje się w niczym, oprócz autopromocji.
Wielu z nich nazwałoby to "pracowaniem na własną markę".
Jedynym efektem tych działań jest mniej lub bardziej chwilowa popularność, która sama w sobie jest zjawiskiem całkowicie jałowym, próżniaczym. Jeśli więc ktoś jest
wynagradzany wyłącznie za to, że jest popularny, to odczuwam to jako rodzaj aberracji w stosunku do norm, jakie panują na pozostałych rynkach pracy. Oczywiście zdarza mi się korzystać z tego zjawiska, na przykład odcinając kupony od swojej popularności w formie udziału w reklamie, ale przynajmniej mam świadomość, w jakiego rodzaju grze uczestniczę i pragmatycznie wykorzystuję jej reguły. Tymczasem znaczna część moich kolegów i koleżanek zdaje się pielęgnować w sobie niepotrzebne złudzenia.
Czy nie jest tak, że dzięki Pańskiej pracy i popularności, również stacja, w której Pan pracuje, ma proporcjonalnie duże dochody?
Nie neguję opisanego powyżej modelu zarabiania pieniędzy, bo skoro jest rynek na sprzedawanie innym baniek mydlanych, to dlaczego z niego nie skorzystać? Wskazuję tylko na częsty brak autorefleksji u tych, którzy w nim uczestniczą, dając się uwieść złudzeniu o własnej wyjątkowości, ważności, wpływie na rzeczywistość. Tymczasem większość karier w tym biznesie to dzieło przypadku, szczęśliwego splotu okoliczności, czyjegoś chwilowego kaprysu. W tym kraju są setki tysięcy zdolnych kandydatów na gwiazdy - na telewizyjnych prezenterów, na serialowych aktorów, na projektantów mody i tak dalej, tylko ich nieszczęście polega na tym, że nikt, kto o tym decyduje, ich jeszcze nie odkrył.
Jednak z jakiegoś powodu jednym się udaje, a innym nie.
Nam się udało, do nas zadzwonił ważny dyrektor albo producent, ale jeśli ktoś uważa, że to ze względu na wyjątkowy talent, niesamowitą osobowość i charyzmę, to niestety jest w błędzie. Jesteśmy niczym więcej, jak błaznami na królewskim dworze. Niby wolno nam więcej i jesteśmy jakoś wyróżnieni z tłumu, ale do czasu. Jeden niedobry żart, jedno słowo za dużo, jeden gorszy dzień monarchy i idziemy na ścięcie. Było choćby ostatnio parę przykładów, jak to działa. Wracając jednak do kwestii pieniędzy - oczywiście, ma Pan rację, że dzięki naszej pracy korzystają również inni, dlatego nie mam moralnego kaca, uczestnicząc w tym biznesie.
Jednak ludzie często nie potrafią lub nie chcą tego zauważać.
Zawsze, kiedy ktoś wysuwa oskarżycielski argument, że celebrytom płaci się duże pieniądze na przykład za udział w reklamach, odpowiadam pytaniem, czy zdaje sobie sprawę, ilu bezrobotnych utrzymuję, oddając niemal połowę swojego honorarium w formie podatku? Do tego dochodzi również wsparcie dla rozmaitych charytatywnych organizacji, którego udzielam dość regularnie, starając się jednak, żeby odbywało się to bez obecności kamer, bo pomaganie na pokaz to trochę obciach. Oczywiście na koniec dnia robię w ten sposób dobrze głównie sobie, bo redukuję w sobie poczucie winy, że ja mam co włożyć do garnka i mam za co posłać córkę do dobrej szkoły, a nie każdego stać na taki komfort. Brzmi to trochę jak demagogia, której nie lubię, ale jeśli ktoś nie ma z takim uczuciem dysproporcji żadnego problemu, to chyba posiadamy nieco inną wrażliwość.
Lekarze, nauczyciele czy strażacy powinni oczywiście zarabiać więcej, ale czy naprawdę oznacza to, że pracownicy mediów powinni zarabiać mniej?
Chciałbym, żebyśmy się dobrze zrozumieli - nie utożsamiam celebrytów z pracownikami mediów, to dwie różne kategorie. Celebryta może oczywiście pracować w mediach, ale wedle definicji to przede wszystkim osoba kapitalizująca własną popularność. Tymczasem wśród pracowników mediów do grona celebrytów zalicza się może 10%. Reszta to ludzie wykonujący swoją codzienną pracę i za nią, a nie za swój wizerunek, wynagradzani - dziennikarze, wydawcy, redaktorzy i tak dalej. I tutaj znów mam poczucie, że ta grupa opłacana jest skandalicznie nieproporcjonalnie w stosunku do tzw. gwiazd. Dotyczy to zwłaszcza rynku prasy.
A w jaką stronę ten rynek zmierza?
Jako człowiek nie tylko występujący w mediach, ale również mający doświadczenie w sferze zarządzania, choćby jako redaktor naczelny paru tytułów, doskonale orientuję się w płacowych realiach i uważam, że przeciętne stawki dla szeregowych dziennikarzy są absurdalnie niskie w relacji do wagi ich pracy. Jeśli autor dużego tekstu, którego przygotowanie powinno trwać kilka tygodni, w redakcji warszawskiej gazety może liczyć na maksymalne honorarium rzędu 1000-1500 złotych, nie mając przy tym umowy o pracę, to coś jest nie tak. Dlatego w tym zawodzie niedługo pozostaną już tylko hobbyści, pracujący dla idei albo niezdolni chałturnicy, kompilujący swoje koślawe teksty z cudzych myśli oraz PR-owskich gotowców.
Tylko bogaci mogą mówić, że pieniądze szczęścia nie dają. Nam jest łatwo tak mówić, bo najczęściej pieniądze mamy. Nam zarabianie pieniędzy przychodzi stosunkowo szybko i łatwo. Czuję się winny z tego powodu, bo uważam, że często są to próżniacze pieniądze, nieuprawnione. To są zarobki nieproporcjonalne do zasług. Nie chcę, by to zabrzmiało jak demagogia, ale uważam, że dobry chirurg, nauczyciel czy strażak zasługuje na więcej niż ma, a my zasługujemy często na mniej.