"Jak się ma 70-tkę na karku to się myśli: cholera, może trzeba było to inaczej ułożyć, może skromniej, może bardziej rodzinnie, może nie brać się tak intensywnie za politykę" – tak o Lechu Wałęsie mówi Jerzy Borowczak, poseł PO i jego przyjaciel z czasów "Solidarności".
Jerzy Borowczak: Przykro to słyszeć. Moim zdaniem za bardzo krytyczny jest wobec siebie, w końcu przecież udało się zlikwidować komunizm, nie tylko w Polsce, ale i w Europie. To przecież niebywałe osiągnięcie. A on i tak, jak się spotykamy i rozmawiamy, mówi: "Jurek, to nie tak miało być. Kurde, 10 proc. ludzi uwłaszczyło się na całym majątku, ty to rozumiesz?". Jego boli bardzo wiele rzeczy. Patrzy i widzi, że w Gdańsku nie ma stoczni, choć powinien sobie zdawać sprawę, że dla Rosjan jeszcze mogliśmy kiedyś budować statki, ale dla Zachodu teraz już budować nie da rady.
Pluje sobie w brodę, że pewne rzeczy mógł zrobić inaczej?
Wie pan co, on ciągle wraca do tych 100 milionów, jakie miał dać ludziom. Uważa, że to był jego projekt i nie dał rady tego przeprowadzić. Ciągle mówi, że trzeba było ten cały majątek z hutami i rafineriami podzielić, zrobić przegląd i dać Polakom bony, żeby oni sobie zakładali spółki i zarabiali. Jak on tak patrzy na to wszystko, co się stało, to ten obraz podcina mu skrzydła. Ciężko jest z myślą, że może źle zarządzał majątkiem, że może te stocznie, PGR-y mogły istnieć. A jak jeszcze ludzie mówią mu o kolejnych przekrętach i niesprawiedliwościach, to on się cały aż trzęsie...
Ale dzisiaj nie ma już na to wpływu. Niektórzy zarzucają mu, że stał się takim misiem, z którym można sobie zrobić zdjęcie albo którego można ewentualnie zaprosić na wykład.
Wiem, że ludzie śmiali się z niego, że zrobił sobie zdjęcie z jakimś facetem w basenie. Może powinien powiedzieć "za 20 minut wyjdę, to sobie zrobimy", a on powiedział "no to jak pan chcesz zdjęcie, to skacz pan do basenu". Lechu zawsze był taki, że z jednej strony robił duże rzeczy, a z drugiej bardzo przyziemne. Taki swój chłop. Tak samo miał bardzo mądre i wartościowe wypowiedzi, a czasem takie, o których szkoda nawet gadać. Co do wykładów, to od momentu, kiedy skończył prezydenturę, było wiadomo, że taka rola mu przypadnie. I te wykłady są bardzo cenne, bo na przykład kiedy spotykam się z inwestorami zagranicznymi, a oni mają do wyboru Kraków, Warszawę i Gdańsk, zawsze wybierają Gdańsk, bo mówią, że to miasto ma Wałęsę.
Tyle że Wałęsie to nie wystarcza?
No właśnie. Kiedy rozmawialiśmy w czasach "Solidarności" o swojej przyszłości, nigdy nie sięgaliśmy do 2013 roku. Mówiliśmy tylko, że Polski nie poznamy, bo będzie taka inna. I tak jest. Wszystko się zmieniło, a Lech Wałęsa czasem się w tym nie odnajduje, bo z jednej strony cieszy się z rozwoju, z Polski w NATO i Unii Europejskiej, a z drugiej patrzy na te wszystkie problemy i myśli, że nie tak miało być.
"Newsweek" pisze, że to nie polityczna porażka, bo Wałęsa jest dziś samotny, nie układa mu się nawet w rodzinie. Tak jest rzeczywiście?
Tak, z tego powodu jest bardzo rozżalony. Z drugiej strony to jest naturalne, że jak się ma 70-tkę na karku to się myśli: cholera, może trzeba było to inaczej ułożyć, może skromniej, może bardziej rodzinnie, może nie brać się tak intensywnie za politykę. Samotny jest na własne życzenie, bo on jest takim typem, który nie preferuje rodzinnych spotkań. Być może ze względu na ten charakter samotnika udało mu się zrobić rewolucję. Dopóki dzieci nie były samodzielne, to ta rodzina się jeszcze spotykała. A teraz one wyfrunęły z gniazda. Nie ma takiej więzi ojcowskiej. Duży dom, a w środku tylko Lech i Danka.
Z żoną też podobno nie bardzo. Danuta Wałęsa mówiła ostatnio w wywiadzie dla "Wyborczej", że jej mąż ciągle jest zazdrosny o sukces książki "Marzenia i tajemnice".
To nie jest zazdrość. Ja na przykład kiedyś chciałem mieć taką żonę, która by się nie angażowała w politykę. Obserwowałem choćby Ludkę i Henryka Wujca, i mnie ten wzór nie odpowiadał. Bo jak się w opozycji miało dzieci, to rodzice szli do pierdla, a one do domu dziecka. Lech Wałęsa z kolei wybrał taką żonę, która siedzi w domu i wychowuje dzieci. Teraz ma problem, bo nagle okazało się, że żyje z nim zupełnie inna kobieta…
Ale tego się już nie da zmienić.
Właśnie, to jest zmiana nieodwracalna. Trudno Lechowi to zaakceptować. Przychodzi do domu, a tam nie ma żony, bo jest w Portugalii. Nie da rady się już przestawić.
Czy także z tego powodu mówi dziś: "przechodzę do wieczności"?
Myślenie o wieczności to nie jest tylko problem Lecha Wałęsy, ale wszystkich w tym wieku. Rozmawiałem z nim dwa tygodnie temu i mówi: "Jurek, ja już mam 70 lat…". Ja na to, że ja mam 56 i raz mi się chce, drugi raz mi się nie chce, ale to zupełnie normalne. To jest tak, że on jeszcze kiedyś chodził na ryby, a dzisiaj mówi "jak to na ryby?", bo zaraz przemarznie i będzie miał zapalenie płuc. Raz mu się chce i jest zapalony, a czasem popada w nostalgię i tęsknotę za tym utraconym czasem.
A jak reaguje na słowa krytyki pod swoim adresem, m.in. z ust prawicowych polityków i działaczy dawnej opozycji?
Dla mnie to bardzo przykre, że człowiek, który na Zachodzie cieszy się poparciem i uznaniem, w Polsce jest ciągany po sądach przez oszołomów. Czasem sam do niego mówię: "Lechu, ty już potwierdziłeś swojego zasługi, nie przejmuj się tym, co gadają niektórzy". A on się przejmuje i chodzi do sądu z tymi pieskami, które chodzą i obszczekują go.
Co powinien więc zrobić, by uniknąć takiej nudnej i rozczarowującej emerytury? Może spróbować swoich sil w parlamencie?
On jest za wielki, żeby się dziś poddawał wyborom, ulotki na ulicy rozdawał, czy wstawiał swoją twarz na plakatach. Nie przystoi mu, tak jak nie przystoi chociażby Kwaśniewskiemu. Oni zrobili w życiu swoje. Lech Wałęsa jest takim mentorem i jedyną rolę w polityce, jaką dla niego widzę, rola w wyższej izbie parlamentu, która byłaby taką izbą zadumy i refleksji.
Czyli… Lech Wałęsa na senatora?
Oczywiście.
Jerzy Borowczak – poseł Platformy Obywatelskiej. Był jednym z inicjatorów strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku. Działał z Wałęsą w "Solidarności".