Pomstują i na obecny rząd, i na poprzedni. Na UE. Na lata zaniedbań. Na brak działań i reform. Mówią o zalewie dezinformacji na temat ich postulatów i protestów. I o tym, że obce służby mogą maczać w tym palce. O telefonach z pogróżkami. – Wydaje mi się, że chodzi o to, by skłócić naród ukraiński z narodem polskim. Bo my nie strajkujemy przeciwko Ukraińcom i Ukrainie. Prosiłbym, żeby mieszkańcy Warszawy mieli dla nas zrozumienie – mówi jeden z koordynatorów protestu z Lublina. Oto jak tłumaczą nam swój "najazd" na stolicę. I jakie w kraju budzi on emocje.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wśród rolników czuć ogromną determinację. Mówią, że nie odpuszczą. Czara się przelała, jeśli nic nie pomoże, będą organizować strajki aż do skutku.
– Prosiłbym mieszkańców Warszawy o zrozumienie i przyłączenie się do nas na tyle na ile to możliwe. Jesteśmy największą grupą zawodową w Polsce, musimy walczyć o swoje. Nie damy już kroku w tył. Nie mamy gdzie. Za nami jest ściana. I teraz się okaże, czy ta ściana to nie jest przypadkiem mur śmierci, gdzie czeka nas ekonomiczne rozstrzelanie – mówi Ireneusz Janczak, jeden z koordynatorów protestu w Lublinie.
Rolnicy, z którymi rozmawiamy, dużo mówią o prowokacjach. O swoich podejrzeniach, że ktoś chce namieszać między Polską a Ukrainą. Bo oni wcale nie protestują przeciwko Ukrainie, a taki jest wydźwięk ich protestów, jaki dociera do ludzi. Pytają więc, komu na tym zależy?
– Jest dezinformacja i chęć skłócenia wszystkich ze wszystkimi. Tylko pytanie, kto za tym wszystkim stoi. Apelowałem już do kolegów o opanowanie emocji i niepodejmowanie pochopnych działań, które mogą nam bardziej zaszkodzić nawet w Polsce. Widać, że są też działania, żeby skłócić miasto ze wsią. Jak mówi stara rzymska doktryna: dziel i rządź. Podzielonym społeczeństwem łatwiej się kieruje – mówi Janczak.
Tuż przed dzisiejszym marszem na Warszawę również coś ich zaniepokoiło.
"Otrzymuję telefony z groźbami"
W ubiegłym tygodniu, gdy blokowali drogi w całym kraju, w sieci dostępna była interaktywna mapa Polski. Instytut Gospodarki Rolnej zamieścił na niej wszystkie punkty protestów i kontakty do organizatorów w każdej najmniejszej miejscowości. Było ich ponad 200.
W poniedziałek, dzień przed wielkim protestem rolników w Warszawie, mapa zniknęła. – W piątek zaczęliśmy dostawać pogróżki. To były bardzo dziwne telefony z groźbami – mówią nam rolnicy. Słyszymy to samo od kilku osób.
Jedna z nich, spod wschodniej granicy, mówi, że to był wstrząs. – Ktoś powiedział, co mi zrobi, jak jeszcze raz zobaczy mnie na strajku. Powiedziałem: "Człowieku, przecież my nie strajkujemy przeciw Ukraińcom, tylko przeciwko całej sytuacji".
Zgłosił to na policję. – Potem się trochę uspokoiłem, gdy dowiedziałem się, że takie telefony, z różnych numerów, otrzymywali rolnicy w całej Polsce. Nie wiemy, kto dzwonił. Ale dlatego tej mapy już nie ma – tłumaczy.
Ireneusz Janczak potwierdza: – Jako organizator protestów w Lublinie od kilku dni otrzymuję telefony z groźbami, z pogróżkami.
Od kogo? Nikt nie wie.
– Chyba chodziło o to, żebyśmy myśleli, że od Ukraińców. Ale wydaje mi się, że chodzi o to, by skłócić naród ukraiński z narodem polskim – uważa.
Podkreśla: – My jedziemy do Warszawy zamanifestować nasz brak zgody na działania UE. My nie strajkujemy przeciw Ukraińcom i Ukrainie! Nie walczymy przeciwko nim. Chcemy tylko normalnego podejścia UE, żeby unormować sytuację tak, jak było wcześniej.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Nikt nie jedzie, żeby tam walczyć"
Po blokadach dróg w całym kraju, wysypywaniu ukraińskiego zboża z wagonów, czy – jak ostatnio kukurydzy pod Bydgoszczą – i ogólnego napięcia w relacjach obu krajów, dziś zobaczymy, jak będzie wyglądał ten wielki protest w Warszawie.
Z czym jadą do stolicy? W jakich emocjach? Dla rolników to z pewnością przełomowe wydarzenie. A dla wielu warszawiaków raczej kolejny dzień pod hasłem "Czy sparaliżują miasto? Jak dojadę do pracy i szkoły?".
– Niczego nie będziemy paraliżować. Nie jedziemy ciągnikami, tylko autokarami. To będzie spokojny protest – uspokajają pytani przez nas rolnicy. Mówią, że mobilizacja przed marszem w Warszawie była ogromna. Wynajęli autokary, zrzucili się na transport. Proszą, by pisać, że nie sponsoruje ich żadna partia polityczna. To oni sami oddolnie się organizują.
– Od nas jadą sami rolnicy. Nie organizuje tego żadna frakcja polityczna ani związek zawodowy. Nie jedziemy pod żadnymi banderami. To rolnicy sami z siebie chcą jechać do Warszawy. Każdy poczuwa się do tego, żeby tam pojechać. Nikt nie sponsoruje tych wyjazdów. Nikt nie jedzie, żeby tam walczyć – mówi Paweł Jaruga, organizator protestu ze wschodniej Polski.
Rolnicy mówią o złości, o tym, że kolejne rządy nic nie robią z ich sytuacją. Nie widzą też działań obecnego. Ale twierdzą, że nie są w bojowych nastrojach. To nie to pcha ich do Warszawy.
– To raczej bezsilność. Ludzie są sfrustrowani. Takie nastroje zaczynają u nas dominować. To bezsilność na zobojętnienie władzy na nasze problemy. Chciałbym mieć oczekiwania, że ktoś wyjdzie do nas w Warszawie i coś powie, ale wiem, że to się prawdopodobnie nie stanie – mówi Ireneusz Janczak.
Inny rolnik, z centralnej Polski: – Ten protest w Warszawie to tak naprawdę nasz ostatni krzyk nadziei. Pokazania społeczeństwu, że jest problem, o którym alarmujemy od półtora miesiąca. Z taką nadzieją jedziemy do Warszawy.
Jest wściekłość?
– Bardziej niezrozumienie. Mleko się wylało, jeśli chodzi o zboże. Ono najprawdopodobniej zostaje w Polsce. Ale proszę zauważyć, co dzieje się z innymi produktami spożywczymi. Zalała nas fala jajek z Ukrainy, drobiu, cukru, ale tez owoców. Mamy maliny z Ukrainy i też były protesty z ich powodu – odpowiada Paweł Jaruga.
Podkreśla, że chodzi o produkty spoza krajów UE w ogóle, jak np. truskawki z Maroka.
W kontekście Ukrainy tłumaczy: – My nie protestujemy przeciw ukraińskim rolnikom, tylko przeciw korporacjom. Proszę pamiętać, że nie chodzi o towary od zwykłego ukraińskiego rolnika. Europę zalewa towar od wielkich korporacji, które psują rynek. To nie są gospodarstwa rolne. To są ogromne korporacje, które mają po kilkadziesiąt, kilkaset hektarów. Gdyby te pieniądze wracały potem na Ukrainę, gdyby były inwestowane w zbrojenie ukraińskich żołnierzy, wtedy miałoby to sens. A wiem, że tak nie jest.
Inny z naszych rozmówców mówi nawet, że jako rolnik potrafi zrozumieć rolników ukraińskich, którzy wcześniej nie mogli sprzedać zboża.
– Ono leżało, kisiło się w magazynach. Teraz złapali pana Boga za nogi. Wszystko idzie. I to za lepsze pieniądze. Tylko powinniśmy zapytać, ilu rolników indywidualnych mamy na Ukrainie? My chcemy pomagać Ukraińcom. Chcemy, żeby wygrali tę wojnę. Ale nie chcemy pomagać oligarchom – mówi.
Jakie są postulaty rolników?
Przypomnijmy postulaty rolników, z jakimi jadą do Warszawy. W Polsce wybrzmiewa zwłaszcza kontekst ukraiński, choć wiadomo, że nie chodzi tylko o to. Jest przecież jeszcze Zielony Ład.
Więcej o tym w INNPoland.pl pisał Sebastian Luc-Lepianka. Znajdziecie tu odpowiedzi na pytania: Czego rolnicy chcą od Brukseli? O co chodzi z Zielonym Ładem? I w ogóle – o co chodzi z protestami rolników w Europie.
– Protestujemy przeciw UE, jeżeli chodzi o wprowadzanie na siłę Zielonego Ładu. Pod płaszczykiem ekologii ogranicza się wielkość produkcji rolniczej nie tylko w Polsce, ale w Europie. Druga sprawa to zniesienie ceł i umów handlowych z państwami spoza UE. Ten problem nie dotyczy tylko Ukrainy, ale również państw Afryki Północnej, np. Egiptu i Maroka. Był też pomysł podpisania umowy handlowej z państwami Mercosuru, czyli Ameryki Południowej. A my nie jesteśmy konkurencyjni dla ich gospodarstw – tłumaczy w skrócie Ireneusz Janczak.
Nie wszyscy ich rozumieją. – Większość odbiorców będzie uważała, że to tylko problem rolników. Że chodzi o odłogowanie, o zmniejszanie środków ochrony roślin i w zasadzie tu zaczyna się i kończy wachlarz informacji dla zwykłego Kowalskiego – mówi Paweł Jaruga.
Kreśli wizję, że każdy kiedyś może to odczuć: – Zapomnijmy, że będziemy jeździć starszymi samochodami niż kilkuletnie. Dużo ludzi lubi ogniska, grille, ale niestety, nie ich będzie. Każdy lubi wędliny wędzone ze wsi, ich też nie będzie. Nie będzie ogrzewania gazem. Mogą być zolnienia w firmach, które np. stracą kontrakt z zakładami azotowymi, które będą redukować koszty, by płacić za emisyjność. Będzie droga komunikacja miejska. Można podać wiele przykładów.
Ich postulaty nie są wszystkim znane, a protesty budzą skrajne emocje. Mamy zalew informacji i lawinę komentarzy, które generują kolejne. Ludzie nie wiedzą już, co myśleć, jak to odbierać, kto ma rację.
Oburzenie wywołują skandaliczne transparenty, jak ten: "Putin, zrób porządek z Ukrainą i Brukselą, i z naszymi rządzącymi". Oburza też wyrzucanie zboża na tory.
Ludzie pytają, gdzie są służby. Dlaczego do czegoś takiego dochodzi?
Rolnicy odcinają się od incydentów. Mówią, że oni też dają się ponieść emocjom. A wystarczy, że w którejś grupie znajdzie się prowokator, który rzuci jakieś hasło i reszta też to podchwyci.
Ale niektórzy nie wierzą, by zboże wysypywali rolnicy.
"Żeby jeszcze bardziej zaognić konflikt"
Paweł Jaruga: – Każdy rolnik wie, co czekałoby go za coś takiego. A jaką mamy pewność, że to zrobili rolnicy, a nie służby obcego kraju? Żeby jeszcze bardziej podgrzewać emocje i stosunki między Ukrainą a Polską? Mogę się mylić, ale wcale bym się nie zdziwił, jeśli te zdarzenia z wagonami byłyby prowokacją.
Ireneusz Janczak: – Nie popieram czegoś takiego. Można pomyśleć, że to działania prowokacyjne, żeby jeszcze bardziej zaognić konflikt i nastroje. Ale jeżeli zrobili to sami rolnicy, to nie można im się specjalnie dziwić, bo bardzo mocno są sfrustrowani.
Inni twierdzą, że to akt desperacji, bo rząd nic nie robi.
– Uważam, że to niepotrzebne, ale nie byłoby takiej sytuacji, gdyby strona rządowa reagowała. A oni są bierni. Boję się, że za kilka tygodni pan premier może stwierdzić, że minister Siekierski nie dogadał się z rolnikami i trzeba go odwołać. A my rozmowy z panem ministrem prowadzimy, odkąd został nominowany. Wydaje się, że próbuje coś robić, chce rozwiązać ten problem – uważa rolnik spod granicy.
Paweł Jaruga: – To dobrze, że są rozmowy, ale jeśli nie będzie działań, jeśli będzie tylko przeciąganie w czasie, co ma miejsce, to w pewnym momencie rolnicy mogą wrócić na drogę. Podejrzewam, że punktów protestów może być jeszcze więcej niż teraz.
"Będziemy strajkować do skutku"
Jak wytłumaczyć ich wizję Kowalskiemu, który widzi tylko blokady dróg i utrudnienia?
– Wytłumaczyłbym tak, że poprawne działanie państwa opiera się na trzech filarach: bezpieczeństwo militarne, energetyczne, żywnościowe. My jako rolnicy odpowiadamy za zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego. Jeśli wytniemy któreś z tych trzech rzeczy, to nasze krzesło zwane państwem się przewróci – odpowiada rolnik spod Lublina.
– Normalnego Kowalskiego też te sprawy dotyczą. Może dokonać wyboru, jaką żywność chce jeść. Polską, która jest produkowana zgodnie z narzuconymi normami. A może kupić chleb ze zboża ukraińskiego, czy z innego kraju, które nie spełnia tych norm. I wtedy nie wiemy do końca, co jemy – mówi.
Na pewno sami zamierzają protestować do skutku. – Może regularne strajki wpłyną na to, że rząd mocniej zacznie wpływać na UE. Władza liczy, że zaraz będzie ciepło, zacznie się wiosna, to rolnik nie będzie miał czasu, pójdzie w pole. Nie, tak się nie stanie. Będziemy robić strajki rotacyjne, wymieniać się, aż do skutku. Mam nadzieję, że protesty nie ucichną również w innych państwach, bo nie tylko my strajkujemy – mówi Ireneusz Janczak.
Dlaczego spoza UE przyjeżdżają towary, które nie spełniają norm rygorystycznych, jakim my jesteśmy poddawani? To głównie wszystkich boli. Bo nie ma opłacalności. Nie jesteśmy w stanie konkurować z dużymi gospodarstwami, jakie są m.in. na Ukrainie.