Niektóre gwiazdy występują w kampaniach społecznych, inne opowiadają o światowych problemach w wywiadach. George Clooney poszedł kilka kroków dalej: przekradł się do bombardowanego regionu Sudanu i nagrał tam film o cierpieniach cywilów, który teraz pokaże m.in. prezydentowi Obamie.
- Widzieliśmy dzieci ranione przez szrapnele, w tym 9-latka, któremu oderwały ręce. To, co robi rząd Sudanu, to kampania morderstw, gwałtów i wysiedlania – mówił Clooney
przed wpływową senacką Komisją Spraw Zagranicznych. Opisywał też bombardowania, okrucieństwo bojówek i zwłoki leżące na poboczach dróg.
Nie oszczędzał szczegółów. Wiedział dużo, bo wszystko dopiero co widział.
Mimo ryzyka
Krótko przed wystąpieniem w Senacie, Clooney wjechał z ekipą filmową do odciętych od świata Gór Nubijskich. Sudański rząd bombarduje ten rejon już niemal rok. Media nie mają tam wstępu, więc filmowcy musieli zostać przemyceni przez lokalnych partyzantów.
O co chodzi?
W trakcie wojny domowej między islamską Północą a animistyczno-chrześcijańskim Południem Sudanu mieszkańcy Gór Nubijskich (prowincja Południowego Kordofanu) wsparli tę drugą stronę. Po blisko trzydziestu latach starań Południe uzyskało rok temu upragnioną niepodległość. Góry Nubijskie pozostały jednak na terenie Północy. W czerwcu rząd w Chartumie odciął ten obszar od świata i rozpoczął brutalną kampanię, którą wielu ekspertów określa jako czystki etniczne. Według aktywistów coraz bardziej przypomina to wydarzenia w Darfurze, które w latach 2003-2007 kosztowały życie 300 tysięcy ludzi i pozbawiły domów prawie trzy miliony osób
Na miejscu Clooney i spółka zabrali się za dokumentowanie zniszczeń i rozmowy z rannymi. Na nagraniu pokazują leje po bombach, okaleczonych chłopców i ludzi ukrywających się przed samolotami w jaskiniach. W pewnym momencie wioska, w której przebywali, znalazła się od ostrzałem artylerii. - To nie są wojskowe cele, tylko niewinne kobiety i dzieci. Takie są fakty – powiedział pokazując senatorom kilkuminutowy dokument. W tym tygodniu ma rozmawiać na ten sam temat m.in. z Barackiem Obama i Hillary Clinton.
Wykorzystać sławę
Słynny aktor od lat należy do najgłośniejszych aktywistów na świecie. Jego zaangażowanie w nagłaśnianie zbrodni popełnianych w Darfurze dało mu szacunek obrońców praw człowieka, ale przede wszystkim przyciągnęło uwagę światowych mediów do Sudanu. Podobnie było w zeszłym roku, gdy południe kraju głosowało ws. niepodległości. - Celebryci nie kształtują polityki, ale możemy „zachęcać” decydentów, by robili więcej niż wcześniej – tłumaczył. - A jeśli paparazzi i tak mają zamiar chodzić za mną wszędzie, to niech śledzą mnie też tu – dodawał.
Teraz Clooney wykorzystuje zainteresowanie dziennikarzy, by pomóc mieszkańcom Gór Nubijskich. - Syria to dziś duża historia, Iran też, a do tego wybory. W wiadomościach przewija się wiele spraw. Ale w ciągu najbliższych dni zrobimy wszystko, by coraz więcej ludzi wiedziało, co się dzieje w Sudanie – zapowiada.
50-letni aktor apeluje do Białego Domu, by ten poparł w ONZ ideę utworzenia nad Południowym Kordofanem strefy zakazu lotów. Rządowe Antonowy od miesięcy regularnie zrzucają tam bomby; często równają z ziemią całe wsie. Co gorsza, samoloty odcinają przesiedlonych i głodujących mieszkańców od pomocy humanitarnej.
"Zacisnąć pętlę"
Clooney podkreśla też, że USA powinno wywierać większy nacisk w sprawie Sudanu na
Chiny – głównego kupca sudańskiej ropy i jedyny kraj, który może naprawdę wpłynąć na politykę Chartumu. Gwiazdor domaga się też, by uderzyć okrutny reżim tam, gdzie najbardziej boli – po kieszeni. - Powinniśmy znaleźć zagraniczne konta sudańskich polityków i je zamrozić, tak żeby coraz trudniej było wydawać im pieniądze na broń i amunicję – powiedział.
Aktor bez oporów wymieniał przed senatem też winowajców masakr. - To sudański prezydent Omar al-Baszir, gubernator Południowego Kordofanu Ahmad Harum i minister obrony Abdelrahim Muhamad Hussejn. To ci sami ludzie, którzy niszczyli Darfur. Są najgorszymi zbrodniarzami wojennymi nowego wieku – stwierdził. Cała trójka ścigana jest międzynarodowymi listami gończymi, ale póki co żaden kraj nie zdecydował się ich zatrzymać. Al-Baszir i jego ludzie bez problemu odwiedzali m.in. Arabię Saudyjską i Katar – starych sojuszników USA.