Jacek Żakowski ostro krytykuje w swoim felietonie w "Wyborczej" prawo pracy, a także umowy śmieciowe. Nazywa je "przekleństwem wszystkich". Nie wiem, jak dawno temu Jacek Żakowski był na rynku pracy - ale najwyraźniej nie wie, że "śmieciówki" dla wielu pracodawców i pracowników są dobrym rozwiązaniem.
O umowach cywilnoprawnych, czyli o dzieło i zlecenie, mówiło się bardzo dużo już przy okazji planów obowiązkowego ozusowania tych umów. Wówczas eksperci alarmowali, że na takim ruchu straciliby wszyscy. Obecnie płaci się od nich tylko podatek dochodowy. Nie odprowadza się składek na emeryturę i ubezpieczenie. Wiele osób nazywa je "śmieciowymi", z kilku powodów.
Po pierwsze, pracownik na takiej umowie może zostać zwolniony w każdej chwili. Po drugie, bo nie gwarantuje mu to odkładania pieniędzy na emeryturę, a po trzecie - nie jest ubezpieczony. Według Eurostatu na takich umowach może pracować nawet 1/3 aktywnych zawodowo Polaków, a wśród osób poniżej 30. roku życia "śmieciówek" może być nawet 65 proc., czyli prawie 2/3. Jacek Żakowski zdecydowanie sprzeciwia się takiemu stanowi rzeczy.
Żakowski stwierdza też, że rząd Donalda Tuska już zrozumiał brak korzyści z umów cywilnoprawnych i obiecał uelastycznienie prawa pracy w inny sposób - tak, by pracownicy byli bezpieczni, a przedsiębiorcy zadowoleni. Dziennikarz jednocześnie podkreśla, że rząd w tej sprawie nic nie zrobił i "w rezultacie mamy najdzikszy rynek pracy w Unii".
Chętnie przyklasnąłbym ideom Jacka Żakowskiego. Potrzebne jest dobre i proste, czytaj – zrozumiałe – prawo pracy, dające elastyczne możliwości (czasowe i finansowe) zatrudnienia, a do tego chroniące pracowników – w pewnym stopniu, bo przecież trudno oczekiwać, by przedsiębiorca utrzymywał obiboka tylko dlatego, że prawo go chroni. No dobrze, a teraz zejdźmy na ziemię - czy naprawdę ktokolwiek jeszcze w to wierzy? Żakowski sam przyznaje, że rząd nic w sprawie poprawienia tej sytuacji nie zrobił. Ja z kolei nie widzę powodu, dla którego miałbym wierzyć, że cokolwiek się w tej kwestii zmieni – póki co słyszę tylko, jak Chytry Minister chce ozusować umowy o zlecenie, co – o czym już wielokrotnie pisaliśmy – jest wyłącznie rządowym skokiem na kasę i dla gospodarki może mieć tylko fatalne skutki.
Dlatego dziwią mnie zarzuty Żakowskiego wobec "śmieciówek". Dziennikarz stwierdza, między innymi, że za nie-ozusowane umowy cywilnoprawne obciążeni są pozostali podatnicy. To w pewnym stopniu, prawda. Ale przy okazji nadmieńmy, że państwo
przejada miliardy złotych na swoją biurokrację, pierdoły, limuzyny, pensje dla posłów, którzy niewiele robią, utrzymuje gabinety polityczne w ministerstwach. Gabinety, które w zasadzie nie są nikomu do niczego potrzebne, a już na pewno nie obywatelom. Za to, niewątpliwie, dają zarobić kolesiom z partii. W sytuacji, kiedy państwo samo marnotrawi pieniądze, wydaje je nieefektywnie – o czym Żakowski sam pisze – trudno mi zgodzić się z tym, że jakaś forma zatrudnienia młodych ludzi jest szkodliwa.
Szczególnie, że wielu ekspertów przyznaje: to dzisiaj jedyna forma zatrudnienia dla młodych ludzi. Więc chyba lepiej, żeby kilkaset tysięcy osób dostawało pieniądze, płaciło od nich podatki i potem konsumowało, niż żeby byli bezrobotni. Ba – z tego, co słyszę wśród wielu znajomych, im to całkiem pasuje. Dlaczego? Bo i tak nie wierzą w emeryturę od państwa, i tak nie wierzą w państwową służbę zdrowia, w ubezpieczenia od ZUS-u. Egoiści? Być może, ale pamiętajmy, że takich egoistów wychowali sobie politycy – przez 20 lat spychając realne problemy, odsuwając ważne i duże reformy gdzieś za sprawy marihuany, homoseksualistów i bawienie się w polityczne przepychanki. Gdyby rozwiązywali na bieżąco odpowiednie problemy i naprawdę zajmowali się kształtowaniem gospodarki na rzecz obywateli, a nie utrzymywania rozdmuchanego państwa-molocha, to nie byłoby ze śmieciówkami problemu.
Nazywanie biznesu, który utrzymuje to państwo przy życiu swoją ciężką harówką, "brutalnym" i "wąsko myślącym" też wydaje się mocno przesadzone. Nie mam nic przeciwko płaceniu na państwo, ale jeśli wydaje ono pieniądze efektywnie i rozsądnie. Obecnie tego nie robi, więc oczekuję, że najpierw państwo zacznie reformować siebie, a dopiero na końcu będzie zabierać mi pieniądze z kieszeni - których i tak mam nie za dużo.
Niespecjalnie też trafia do mnie argument o tym, że z powodu "śmieciówek" czy płacy minimalnej, o której wspomina Żakowski, w biznesie występuje wyzysk. Ci, którzy wykorzystują swoich pracowników, po prostu nie mają pojęcia o zarządzaniu i etyce biznesu. Ale nie jest to kwestia prawa czy form zatrudnienia, tylko kultury pracy, której u nas – tak samo jak wielu innych zagadnień biznesowo-ekonomicznych – po prostu się nie uczy. O czym mówił, między innymi, prezes PZU Paweł Klesyk w jednym z ostatnich wywiadów – że bez zespołu nawet najlepszy manager nie jest zbyt wiele wart. U nas wciąż pokutuje przekonanie odwrotne.
Nie oszukujmy się – w dzisiejszych realiach 19-latek, a w takim wieku zaczynałem pracę, raczej nie ma szans na etat. Powodów tej sytuacji oprócz uwarunkowań politycznych są dziesiątki, tutaj pewnie w wielu punktach zgodzilibyśmy się z Jackiem Żakowskim. Ba, patrząc w perspektywie "jak miałoby wyglądać dobrze zarządzane państwo", też bym "śmieciówkom" powiedział "nie", a chciał uporządkowania i
uelastycznienia prawa pracy. Tyle że ja – najwyraźniej w przeciwieństwie do dziennikarza "GW" – nie wierzę w to, że politycy są w stanie jeszcze cokolwiek zrobić. I nie wierzę, by mógł na to wpłynąć Piotr Duda z "Solidarnością", która walczy o interesy wąskiej grupy pracowników, sektor prywatny mając praktycznie w głębokim poważaniu.
Gdyby politycy zajmowali się przez te 20 lat demokracji poważnymi sprawami, zamiast przepychankami i ustalaniem, kto ma jaki zająć stołek, gdyby myśleli realnie o poprawie sytuacji w kraju, to do umów śmieciowych w ogóle by nie musiało dochodzić. Gdyby na bieżąco reformowali ZUS i odchodzili od modelu państwa-molocha i postawili na dawanie ludziom wędki, a nie ryby, gdyby kształtowali prawo pracy, zamiast zajmować się Anna Grodzką albo ściganiem ludzi za pół grama marihuany, nie doszło by do tego, że tyle osób jest niepewnych swojego losu na "śmieciówkach".
Ale niestety, tak się potoczyła historia i w dzisiejszych realiach wielu ludzi, szczególnie młodych, woli być niepewnymi i mieć pieniądze, niż kombinować albo wyrzekać się studiów. Bo państwo opiekuńcze, które w czymkolwiek im pomoże, po prostu nie wierzą. Wolą, tak jak ja, żeby to państwo dawało narzędzia do zadbania o samego siebie i swoją przyszłość, niż próbowało na siłę zbudować dla obywateli dom ulepiony z błota i trzciny.
To, co kolejne rządy zrobiły z prawem pracy, jest oburzające. Szkodzi nie tylko pracownikom, ale gospodarce, budżetowi, ubezpieczeniom społecznym i uczciwym przedsiębiorcom. Umowy śmieciowe są przekleństwem wszystkich. Ich nieopłacone przez pracodawców koszty spadają na podatników. Dziesięć lat temu mogliśmy wierzyć, że takie uelastycznienie opłaci się wszystkim. Od lat widać, że tak nie jest. CZYTAJ WIĘCEJ
Jacek Żakowski
Dziennikarz "GW"
Poza pazernością brutalnie lobbującego i wąsko myślącego biznesu, który - jak pisze prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców - ma "głęboko w dupie" wszystko poza swoim doraźnym interesem, nie ma powodu, żeby ochroniarze, kelnerzy, sprzątaczki zarabiali mniej, niż trzeba na skromne przeżycie. I żeby ich bieda obciążała pomoc społeczną. CZYTAJ WIĘCEJ
Lubię dostawać pieniądze za swoją pracę. Prawdziwe pieniądze. Nie chcę wirtualnego zapisu kwoty, którą zobaczę za kilkadziesiąt lat jak już moje wnuki będą pracowały w pocie czoła na moją emeryturę. Nie chcę kawałka OFE, które pobiera wysokie opłaty za zarządzanie moimi pieniędzmi, inwestując w upadające PBG. Nie chcę też stać w kolejce do państwowej służby zdrowia. I jeszcze jedno: umowy są cywilno-prawne, śmieciowi są co najwyżej politycy. CZYTAJ WIĘCEJ