Przedstawiciele rolników w nocy z wtorku na środę podpisali z ministrem rolnictwa uzgodnienie, którego nie chcą nazywać porozumieniem i... wrócili do dalszych protestów. O co chodzi rolnikom? Przecież nie o to, że rząd nie traktuje ich poważnie i nie chce z nimi rozmawiać jak było to za czasów PiS? W rozmowie z naTemat.pl wyjaśnia to była wiceministra rolnictwa prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W środę przez całą Polskę przetoczyły się kolejne ogromne protesty rolników, którzy sprzeciwiają się m.in. importowi towarów rolnych z Ukrainy oraz Zielonemu Ładowi UE. Mimo podpisanych z ministrem Czesławem Siekierskim uzgodnień blokady mają być kontynuowane. Dlaczego? Czy ktoś jeszcze rozumie, o co im chodzi?
– Te protesty dla mnie też są dziwne. Dlaczego? Na samym początku, kiedy protesty się zaczęły – i rząd, i ludzie, który orientują się w sprawie, wiedzieli, jaka jest sytuacja z otwarciem ukraińskiej granicy oraz z niekontrolowanym napływem żywności. Rozumieli, że to może wpłynąć na cenę pszenicy, kukurydzy, rzepaku czy innych produktów – mówi naTemat.pl była wiceministra rolnictwa, ekonomistka z Politechniki Warszawskiej oraz Kolegium Nauk Ekonomiczno-Społecznych prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz.
I dodaje: – To mogło spowodować obniżenie cen dla rolników i pogorszyć ich sytuację dochodową. Jak wskazała, rozumieli oni też zastrzeżenia wobec Zielonego Ładu. Ekspertka zastrzegła jednak, że na razie jest tylko obawa, jak on wpłynie na sytuację rolników.
– To nie jest tak, że oni od lat to realizują i mogą wykazać, że przez Zielony Ład ich dochody są niższe – wyjaśniła prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz. Przekonuje, że można było takie obawy zrozumieć.
– Jednak skoro rząd podejmuje się negocjacji z Komisją Europejską i są szanse na to, że sprawy, których rolnicy się domagają, albo są już załatwione i czekają na "przyklepanie", to ogólne powiedzenie "my się domagamy, żeby Polacy jedli zdrową żywność", "albo my się boimy, że zaleje nas coś tam", to takich argumentów może dostarczyć każda grupa społeczno-zawodowa i wyjść na ulicę i krzyczeć: my się boimy, że nasza sytuacja się pogorszy – uważa była wiceministra rolnictwa.
Ważny szczegół: Wybory
Naukowczyni wyraża przy tym obawę, że protesty rolników mogą się wiązać z dodatkowym celem. – Jest obawa, że w związku z wyborami samorządowymi do rolników przyklejają się rozmaite grupy protestujących, które mają inny interes niż obrona rolników – zauważa profesor.
I dodaje: – Uważam, że te protesty coraz bardziej nabierają znamion protestu związanego z politycznymi aspektami. Pamiętajmy – to są wybory samorządowe, więc w takich wyborach lokalni liderzy mają znaczenie.
W jej ocenie liczbę takich liderów m.in. w radach czy spółkach można szacować na nawet 100 tys. osób. – Lokalni liderzy chcą się pokazać, że to oni są obrońcami interesów rolników, a często nie mają nic wspólnego z rolnictwem – przekonuje.
– Ludzie im współczują. Jak rolnicy mówią, że ich dochody się pogorszyły, że sytuacja jest beznadziejna, to każdy komuś takiemu będzie współczuł – mówi ekspertka. Podkreśla jednak, że tutaj pojawia się pytanie: Czy rolnicy mają na to papiery, czy tylko tak mówią?
Prof. Duczkowska-Małysz wyjaśnia od razu, że rolnicy nie mają obowiązku prowadzenia rachunkowości rolnej. – To nie jest tak, że na stole leżą papiery, z których wynika, że w stosunku do roku 2022 i 2021 ich dochody w 2023 roku pogorszyły się.
Ekonomistka: Sytuacja jest bardziej skomplikowana, niż to wygląda na ulicy
Ekspertka przypomina też, że z danych GUS wynika, że dochody rolnicze w 2022 roku były znacznie wyższe niż dochody rodzin pracowniczych i najszybciej rosły. Profesor wspomina również, że rolnicy nie płacą normalnej składki za zdrowie, podatku dochodowego oraz mogą podejmować działalność w zakresie agroturystyki i pewną część pokoi wynajmować bez podatku.
– Sytuacja jest bardziej skomplikowana, niż to wygląda na ulicy – stwierdza.
Ekonomistka zwraca również uwagę, że nie można obwiniać Komisji Europejskiej, gdyż ona nie daje państwom członkowskim decyzji do wdrożenia.
– Taka decyzja musi być zawsze dyskutowana przez państwa członkowskie – mówi. Dodaje, że trzeba zatem czytać na każdym etapie papiery unijne, aby wiedzieć, co z tego dla nas wynika, w tym dla rolników.
Rolnicy podpisali uzgodnienie z rządem Donalda Tuska
W tym tygodniu jednak przedstawiciele organizacji rolniczych podpisali z ministrem rolnictwa Czesławem Siekierskim uzgodnienie dotyczące m.in. utrzymania embarga na produkty rolne z Ukrainy oraz uregulowania relacji handlowych z tym krajem. Dokument został zaprezentowany na konferencji prasowej podczas drugiego dnia Europejskiego Forum Rolniczego. Szczegóły opisaliśmy tutaj.
– Chcę jednoznacznie powiedzieć, że wczoraj nie podpisano żadnego porozumienia. Zostały podpisane pewne ustalenia czy uzgodnienia na rozmowę z panem premierem i proszę, bo w przestrzeni publicznej już jest bardzo, że tak powiem podkreślane porozumienie – mówił w czwartek Gabriel Janowski, cytowany przez portal Wiadomości Rolnicze Polska.
I dodał: – Oświadczam: nie ma porozumienia, jest tylko swoista lista problemów, które mają być rozpatrywane z udziałem pana premiera i strony społecznej.
To ten przedstawiciel rolników pod koniec lutego został "usunięty z sali plenarnej" podczas negocjacji z premierem Donaldem Tuskiem.
Prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz również odnosi się do uzgodnienia, którego rolnicy nie chcą nazywać porozumieniem.
– Mam dwa podejrzenia. Pierwsze – tak wypowiadają się ci, którzy mają słaby związek z rolnictwem i chcą się przykleić do rolników. Drugi – tych organizacji i związków branżowych, rolniczych, lokalnych etc. jest około 150. Zatem ci, którzy tak mówią, nie są reprezentowani w tych grupach, które usiadły do stołu – podsumowuje.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.