Anna Mucha swoje doświadczenie jurorskie zdobywała między innymi w Telewizji Polskiej na planie programu "Dance Dance Dance". Niestety w pewnym momencie podziękowano jej za współpracę. Teraz aktorka po raz pierwszy szczerze zdradziła szczegóły rozstania z TVP. Padły mocne zarzuty pod adresem stacji.
Reklama.
Reklama.
Anna Mucha ten rok zaczęła z przytupem. Tym razem widzowie ponownie mogą ją podziwiać w roli jurorki. W programie telewizji TVN "Czas na Show. Drag Me Out" razem z Andrzejem Sewerynem i Michałem Szpakiem ocenia dragowe performensy mężczyzn znanych ze świata show-biznesu.
Przypomnijmy, że to nie pierwszy raz, kiedy Anna Mucha zasiada za stołem jurorskim. Swoje doświadczenie zdobyła, oceniając taneczne występy w 5. edycji programu "You Can Dance – Po prostu tańcz!" tej samej stacji, czy podobnym tanecznym formacie "Dance Dance Dance" na antenie Telewizji Polskiej.
Czytaj także:
Anna Mucha szczerze o rozstaniu z TVP. Wspomniała o ograniczaniu wolności
W najnowszym wywiadzie, którego aktorka udzieliła Plejadzie, wyszło na jaw, co było powodem jej rozstania z tanecznym show TVP. Jak sama przyznała, żadne pieniądze czy posady nie przekonałyby jej do zaprzestania głoszenia swoich poglądów. I oto właśnie się rozeszło.
Jak się okazało, kiedy 2. edycja "Dance Dance Dance" okazała się ogromnym sukcesem, aktorkę zaproszono do udziału w kolejnej odsłonie programu. Niestety stacja zaczęła stawiać jej warunki.
"Wiedziałam, że robimy rozrywkę. Poza tym miałam świadomość, że jest coś takiego jak 'szlachetna sztuka montażu'. Nawet jeśli powiedziałabym coś o politycznym zabarwieniu, zostałoby to wycięte" – podkreśliła Mucha.
Niestety "im dalej w las, tym więcej drzew". Przypomnijmy, że aktorka nie kryje się ze swoimi poglądami, którymi skrupulatnie dzieli się na Instagramie. Jej profil obserwuje blisko milion internautów. Dlatego też władze stacji, chciały przekonać ją, zaprzestała to robić. Tego typu ingerencja, mocno ją oburzyła, ale w pewnym momencie "miarka się przebrała"...
Mucha podkreśliła, że nie czułaby się komfortowo, ukrywając swoje poglądy czy też milcząc w pewnych tematach. Choć twierdziła, że jej obecność dawała show wiarygodność, to okazało się to zbyt mało istotne. Tym samym nie pojawiła się w kolejnej odsłonie "Dance Dance Dance".
"Wyjaśniłam, że – po pierwsze – ludzie znają mnie na tyle, że wiedzą, po której stronie 'tęczy' jestem. Po drugie, nie rozumiem, z jakiej racji ktoś miałby blokować moje prywatne wypowiedzi, których udzielam poza programem, w którym biorę udział. Po trzecie, ten dziwaczny 'kompromis' byłby ze szkodą dla TVP. Bo moja obecność w "Dance Dance Dance" dawała tej stacji minimalną wiarygodność i była dowodem na to, że w mediach publicznych jest jeszcze miejsce dla osób, które myślą inaczej, niż chciałaby tego władza" – wyjaśniła.
Co najbardziej ją bawiło? Hasło TVP "Bądźmy razem", którego w żadnym stopniu nie realizowała. Choć rozstanie sprawiło jej wiele przykrości, to jak sama podkreśliła, czuła, że postępuje w zgodzie ze sobą i swoim sumieniem.
Czara goryczy przelała się, gdy powiedziano mi, że nie powinnam wspierać kobiet podczas protestów, które miały odbyć się 8 marca. Wtedy pomyślałam sobie: no fu**ing way! (...) Zabranianie mi tego to zamach na moje poglądy i ograniczanie mojej wolności. Nie miałam zamiaru udawać, że żyję w jakiejś alternatywnej rzeczywistości