Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz mówi, że "zasadnicza służba wojskowa jest w Polsce zawieszona, ale nie zlikwidowana, dlatego można ją odwiesić, jeśli zajdzie taka konieczność". W rozmowie z naTemat generał Roman Polko wyjaśnia, czy powrót powszechnego poboru jest dziś realną opcją.
Reklama.
Reklama.
– Nie ma na dziś planów przywrócenia zasadniczej służby wojskowej w Polsce – zadeklarował wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz w rozmowie z Konradem Piaseckim na antenie TVN24. Zaznaczył jednak, że taka konieczność może potencjalnie zaistnieć.
Czy powszechny pobór może zostać przywrócony? Jak na ten obowiązek zareagowaliby Polacy? O tym rozmawiamy z Romanem Polko, generałem dywizji Wojska Polskiego w stanie spoczynku, oficerem wojsk powietrznodesantowych.
***
Piotr Brzózka: Minister Obrony Narodowej uspokaja, a jednocześnie trochę straszy. Powszechna służba wojskowa nie jest zlikwidowana, a jedynie zawieszona, w każdej chwili można ją przywrócić. Powrót poboru jest realny w kontekście coraz bardziej skomplikowanej sytuacji międzynarodowej?
Gen. Roman Polko: Szef MON musi rozpatrywać najczarniejsze scenariusze i przede wszystkim zorientować się, ilu potencjalnych poborowych na wypadek wojny można powołać.
Nie możemy popełniać takiego błędu, jak Ukraina, która dziś ma drugą armię poza granicami kraju. Mnóstwo ludzi bez kontroli, czy przekupując urzędników komisji rekrutacyjnych, uchyla się od służby, podczas gdy inni giną na froncie.
Ale na razie pełnoskalowa wojna Polsce nie zagraża, uważam też, że nie grozi nam powrót powszechnej służby wojskowej. Nie znaczy to, że nie należy prowadzić remontu armii. Dziś jest to przede wszystkim kwestia lepszej edukacji na rzecz bezpieczeństwa.
Współczesna technologia nie pozwala na to, żeby traktować ludzi, jak mięso armatnie. Żołnierze z poboru, niczym feudalni pracownicy folwarczni, niszczyliby ten nowoczesny sprzęt, do którego obsługi są potrzebne umiejętności, a jeszcze bardziej chęci. Nie ma też sensu, żeby teraz żołnierze poszli do koszar i tam najzwyczajniej w świecie nudzili się.
Mamy dziś 200 tysięcy ludzi pełniących służbę zawodowo, czy w ramach Wojsk Obrony Terytorialnej. Tym, na czym się skupiamy obecnie, to przeszkolenie rezerwy. Na szczęście bardzo dużo umiejętności przydatnych wojsku młodzi ludzie zdobywają dzięki wykształceniu cywilnemu. Mówię o informatykach, którzy są świetnymi operatorami dronów, logistykach, technikach.
W tym kontekście nie ma najmniejszego sensu, żeby wracano do minionej epoki. Armia z czasów PRL była nacechowana mnóstwem patologii. To było wojsko gorszego sortu – niektórzy mówili "łopata-ziemia-powietrze", bo tylko do kopania rowów się nadawało.
***
QUIZ: Jak dobrze znasz fakty z życia Władimira Putina? Sprawdź się!
***
Jaki byłby społeczny odbiór powrotu zasadniczej służby, przed którą kiedyś rzesze Polaków starały się uciec za wszelką cenę? Wyobrażam sobie falę lewych zwolnień, zwiększone nabory na studia i inne kombinacje.
Pojechałem kiedyś do byłej Jugosławii z człowiekiem, który miał wyrok za odmowę pełnienia zasadniczej służby wojskowej. Sam nie wiem, jakim cudem udało mi się z niego zrobić żołnierza, i to nadterminowego. Świetnie funkcjonował i awansował...
Ale to pewnie był wyjątek...
To był wyjątek, ale zmierzam do takiej refleksji: jeśli kiedyś traktowało się ludzi jak idiotów, jak mięso armatnie, to trudno, żeby był entuzjazm do tamtej zasadniczej i pełnej patologii służby.
Dziś komisje rekrutacyjne wciąż mają problem z komunikacją. Wysyłają jakieś urzędnicze pisma, wydają obwieszczenia, których przeciętny młody człowiek nie jest w stanie nawet zrozumieć. Kiepsko komunikują się też z mediami. Należy rozmawiać z ludźmi, wyjaśnić, że państwo chce dziś sprawdzić, jaki mamy potencjał, a także pokazać, o co w tym wszystkim chodzi.
No dobrze, ale wyobraźmy sobie, że dziś zapada decyzja o powszechnym poborze – co robi przeciętny młody mężczyzna słysząc, że niedługo dostanie wezwanie?
Taka decyzja nie zapadnie, ona byłaby idiotyczna, równie dobrze można byłoby zapytać, co zrobimy, gdy spadnie bomba atomowa. Nie ma dziś takiej konieczności, politycy mają to pod kontrolą. A z drugiej strony, gdyby jednak taka potrzeba zaszła, nie sądzę, żeby to się spotkało z oporem społecznym. O ile będzie lepsza komunikacja z ludźmi.
Bez dobrej komunikacji mogłoby być zamieszanie, może nawet panika, bo tak się dzieje, kiedy brakuje otwartej rozmowy i nie ma zaufania potencjalnych poborowych do przełożonych.
Na szczęście armia się zmienia. Kiedyś żołnierzy zasadniczej służby nazywano Szwejkami. Szwejk był inteligenty, ale ponieważ robiono z niego idiotę, to się dostosowywał. Minął jednak ten czas, kiedy dowódca tylko krzyczał, a podwładny robił bezrefleksyjnie wszystko, co mu każą.