Masz dziecko? To kiepsko. Polacy coraz częściej dzieci nie lubią, a nawet ich nie tolerują
Alicja Cembrowska
07 kwietnia 2024, 07:07·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 07 kwietnia 2024, 07:07
Dzieci to zróżnicowana grupa społeczna z pakietem praw. Jakkolwiek w teorii jest to dla nas zrozumiałe, tak w praktyce – bywa różnie. Dzieci denerwują, zaburzają, irytują. Rośnie grupa osób, które nie widzą nic niestosownego w kolejnych pomysłach na wykluczanie najmłodszych członków społeczeństwa. Polki i Polacy nie lubią dzieci? Takie deklaracje coraz częściej zasilają współczesny dyskurs. Co to mówi o nas?
Reklama.
Reklama.
Dziecko powinno być grzeczne, nie krzyczeć, nie biegać, nie przeszkadzać. Powinno słuchać dorosłych. Powinno już na najwcześniejszych etapach życia wiedzieć, co wypada, a co jest zabronione i co denerwuje innych. Powinno robić to, co każe dorosły, bo co wolno wojewodzie, to wiadomo.
Dziecko nie powinno zwracać na siebie uwagi, głośno się bawić i krzyczeć. Nie powinno inwazyjnie wyrażać swoich emocji. Nie powinno się kłócić. Płacz nie jest mile widziany w przestrzeni publicznej. Rzucenie się na podłogę w akcie rozpaczy, kopanie, wyszarpywanie się z rąk opiekunki lub opiekuna – to już poważna zbrodnia.
Dużo wymagań jak na kilkulatka, którego konstrukcja psychiczna dopiero się rozwija.
Te niegrzeczne dzieci i bliskościowe matki
Niegrzeczne dzieci się "klikają". Mały Kubuś przeszkadza gościom restauracji, Małgosia biega po sklepie i krzyczy, płacząca Zosia utrudnia współpasażerom podróż pociągiem, Tomek obrócił w proch hotelowy pokój.
W tym wszystkim jest rodzic – najczęściej matka – który nie radzi sobie z uspokojeniem źródła hałasu. A powinien przecież. I są też świadkowie, którzy w najlepszym razie jedynie w myślach potępią zajście. W najgorszym – zrobią zdjęcie lub nagrają filmik (z ukrycia) i opiszą ten niebywały skandal w mediach społecznościowych.
Takie małe skandale doprawiane są przez media kolejnymi mrożącymi krew w żyłach historiami – o przedszkolakach, które generują nieznośne dźwięki na osiedlu; o współczesnych rozkapryszonych marudach; o straconych pokoleniach, które w przyszłości czeka jedynie kozetka psychiatryczna.
Do tego dochodzą memy, "madki i bombelki" i kolejne anegdotki potwierdzające tezę, że dzieci to mityczne potwory. Czy tego chcemy, czy nie, takie poszatkowane przekazy, tworzą zgeneralizowany obraz czegoś, co jest jedynie malutkim wycinkiem rzeczywistości.
W końcu staje się to jednak wygodnym uproszczeniem: każda matka jest niewydolna, każde dziecko jest rozkapryszone i niegrzeczne. Więc? Mam prawo to krytykować i się z tego śmiać.
Kiedy ta społeczna niechęć do najmłodszych obywateli zaczęła narastać? Jak to się stało, że z taką lekkością przyjęliśmy często wyssane z palca, podkręcone, oceniające opowieści?
Nie ma na to jasnych odpowiedzi. Są natomiast poszlaki. Może potrzebowaliśmy w miarę prostego sposobu na skanalizowanie napięć? Może ulegliśmy błędom poznawczym?
Pincet plusy
– Nie jest tak, że całe społeczeństwo jest niechętne wobec dzieci, ale na pewno coś jest na rzeczy. W moich relacjach często pojawiają się opinie ludzi, którzy wyjeżdżają za granicę na urlop lub przeprowadzają się do krajów Południa i mówią, że tam stosunek do dzieci jest zupełnie inny. Przede wszystkim w przestrzeni publicznej, w tym, jak się dzieci traktuje. Mam wrażenie, że narracja wokół dzieci w Polsce bardzo się zmieniła, od kiedy weszły programy socjalne rządu, programy pomocowe dla rodzin – komentuje socjolog i aktywista społeczny Jan Śpiewak.
I dodaje: – Kolejna kwestia to kapitalizm, który nie widzi wartości w dzieciach i w matkach, bo w kapitalizmie liczy się produktywność. Ciąża i wychowanie dziecka obniżają tę produktywność. Jak się przyglądamy danym z krajów rozwiniętych, bogatszych, to widać, że dzietność spada. Bo kapitalizm karze za posiadanie dzieci i ta kara wymierzana jest na bardzo wielu płaszczyznach.
Dorota jest mamą trójki dzieci. Od trzech lat mieszka z rodziną w Chorwacji. Jej macierzyństwo rozpoczęło się jednak w Polsce i to, jak sama mówi, "niefortunnie w momencie wprowadzenia 500+".
Dorota: – Moim zdaniem był to okres zmasowanej nagonki na rodzicielstwo. Objawiało się to wysypem memów i profili o roszczeniowych madkach, nieznośnych bombelkach i patologicznych rodzinach. Było to tak wszechobecne, iż zdawać by się mogło, że nikt normalny nie decyduje się na dziecko. Jak szłam gdzieś z dziećmi, czułam się obserwowana i oceniana. Może przesadzam, ale podskórnie się to czuło. Raz stojąc z dziećmi w kolejce w sklepie, dostałam szyderczą poradę od stojącej za mną kobiety, by zrobić sobie jeszcze czwarte, to dostanę emeryturę. Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że starsze pokolenie w Polsce jest dużo bardziej pozytywnie nastawione do dzieci. Zwykle jak spotykało mnie coś miłego to właśnie od nich.
Nakręcające się w internecie bańki doprowadziły do tego, że niektórym wydaje się, że na każdym kroku czyha dziecko gotowe zaburzyć ich spokój. Łatwiej zapamiętamy jedną skrajną historyjkę z Facebooka niż to, że przecież każdego dnia mijamy się z nieznajomymi dziećmi i te nie rzucają się na nas z zębiskami.
Coraz mniej dzieci
Kilka matek, z którymi porozmawiałam na temat ich odczuć w przestrzeni publicznej, przyznało, że miewają podobne myśli – są niemile widziane. Wstydzą się i jednocześnie boją, że ich dzieci mogą komuś przeszkadzać.
Ewa: – Ja naprawdę rozumiem, że ktoś nie chce słuchać wrzasków mojego 5-latka. Staram się, żeby mały był wypoczęty i miał zapewnione wszystkie potrzeby, gdy gdzieś wychodzimy, ale przecież nie przewidzę wszystkiego. Dorosłym też się zdarza, że siądzie im humor lub źle się poczują – tylko oni w takich sytuacjach mają trochę inne narzędzia, żeby sobie radzić.
Narracja wokół stosunku do dzieci jest niejednokrotnie bardzo czarno-biała: albo się nimi zachwycasz, wychwalasz, adorujesz i uwielbiasz bezgranicznie, albo ich nie lubisz i najchętniej byś wyznaczył im osobne strefy do życia. Media społecznościowe, kultura typu fast food i algorytmizacja świata sprawiają, że jako społeczeństwa coraz bardziej się antagonizujemy. A przecież pomiędzy miłością i nienawiścią jest miejsce na szarości. I to w szarościach najlepiej wypracowuje się kompromisy. A te bez wątpienia są potrzebne.
Dane statystyczne z całego świata są alarmujące – dzietność spada. Z raportu Instytut Pomiarów i Oceny Stanu Zdrowia (IMHE) opublikowanego w magazynie "Lancet" wynika, że w 2100 roku 97 proc. krajów będzie się wyludniać. Już teraz dzietność spada poniżej poziomu, który zapewnia tak zwaną prostą zastępowalność pokoleń, a większość dzieci będzie rodzić się w najbiedniejszych krajach. Pokrywa się to z wnioskiem sformułowanym przez socjologów już w latach 60. – im bogatsze społeczeństwo, tym mniej dzieci.
Polki i Polacy nie chcą mieć dzieci
Tak wynika z sondażu IBRiS opublikowanego przez Onet ("Kraj bez dzieci"). Grupa niechcących i niezdecydowanych stanowi 55 proc., czyli mniej niż połowa respondentów zdecyduje się na potomstwo. Taki wynik zaskoczył ekspertów.
Dlatego zadali pytanie: dlaczego nie chcesz mieć dzieci? Kobiety najczęściej wybierały odpowiedź "nie lubię dzieci" (¾ respondentek) – u mężczyzn ten powód znalazł się na siódmym miejscu (43 proc.). Inne powody to obawa, że macierzyństwo odbierze im możliwości – realizacji pasji i rozwoju pracy zawodowej.
Dyrektor Instytutu Pokolenia, Michał Kot, skomentował dla Onetu: – To nieco przerażające! Chociaż z drugiej strony, jeśli osoby, które nie lubią dzieci, nie planują ich posiadania, to może to i dobrze... Z czego wynika tak wysoki odsetek? To chyba wymaga dodatkowych badań, tym razem jakościowych. Może to obraz rodziny w kulturze i mediach społecznościowych robi swoje. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, natomiast na pewno jest to niepokojąca tendencja.
Ekonomistka i demografka rodziny, prof. Anna Matysiak, dodała, że być może "nie lubię dzieci" jest wynikiem percepcji kosztów i korzyści: – Nie jesteśmy w stanie w pełni dostrzec korzyści emocjonalnych, które dzieci przynoszą, bo te są trudne do uchwycenia. Natomiast widzimy koszty, a te są niebanalne.
Mam nadzieję, że niebawem powstanie kolejne badanie, które odpowie na pytanie, co to "nie lubię dzieci" znaczy.
Społeczna zmiana stosunku do potomstwa zajęła nam niecałe 10 lat. Z "Badania postaw i przekonań Polaków dotyczących posiadania dzieci i polityki prorodzinnej" zrealizowanego w styczniu 2015 roku przez Dom Badawczy Maison na zlecenie Warsaw Enterprise Institute, dowiadujemy się, że Polacy preferują wielodzietne rodziny.
"[Polacy] chcą mieć więcej dzieci, ale często się na to nie decydują. To, co ich powstrzymuje, to obawy przed tym, czy podołają finansowo posiadaniu dużej rodziny, powstrzymują też często złe warunki mieszkaniowe. Nie chodzi tu o luksusy, nie chodzi o wygodne życie, ale o to, by mieć warunki wystarczające na to, co jest standardem współczesnego życia. Od młodych ludzi oczekuje się niezależności, samodzielności i odpowiedzialności. Nic więc dziwnego, że często rezygnują z posiadania większej liczby dzieci, gdy nie mają stabilnej sytuacji zawodowej, finansowej czy odpowiednich warunków mieszkaniowych" – czytamy w raporcie. W 2015 roku zaledwie 4 proc. Polaków wskazało, że nie chce mieć dziecka.
Mija siedem lat. W 2022 roku w Polsce rodzi się 305 tysięcy dzieci (dane GUS). Najmniej od końca II wojny światowej. W 2023 roku liczba urodzeń w Polsce wyniosła 272 tysiące. To spadek o 11 proc. względem roku poprzedniego. Jednocześnie wzrasta społeczne zrozumienie bezdzietności. Aż 86 proc. ankietowanych w badaniu Fundacji Allianz we współpracy z Instytutem SINUS, zgodziło się z twierdzeniem: "rozumiem, kiedy w dzisiejszych czasach ludzie wahają się, czy mieć dzieci". A jak jest ze zrozumieniem, że ktoś chce mieć dziecko?
Masz dziecko? To kiepsko
Żaneta: – W Polsce nauczyłam się, jak być niewidoczna, gdy jestem z dzieckiem. Raz w kawiarni dwie kobiety zapytały, czy mogłabym się przesiąść, bo moja 3-letnia córka przeszkadza im ciągłym gadaniem. Innym razem ktoś nakrzyczał na mnie w sklepie, że dziecko dotyka batoniki na półce. Przyzwyczaiłam się, że bycie mamą wyklucza mnie z różnych aktywności, ale nie wiedziałam, że ta atmosfera aż tak się na mnie odbiła.
– Zrozumiałam to, gdy w zeszłym roku z mężem i córką wyjechaliśmy na miesiąc do Włoch. Z początku stresowało mnie wszystko – że mała zacznie płakać w samolocie, że ktoś nam zwróci uwagę w autobusie, że sąsiedzi mogą się skarżyć, że wyproszą nas z restauracji i możemy zapomnieć o zjedzeniu ciepłego makaronu. Nazwałabym to szokiem kulturowym – we Włoszech w końcu poczułam, że moje dziecko nie jest problemem, nikt na nas krzywo nie patrzył. Wtedy też w głowie zaświtało mi, że coś poszło nie tak, skoro w ojczystym kraju czuję się winna, bo mam dziecko.
Na ważny aspekt zwraca uwagę również Jan Śpiewak: – W kapitalizmie sytuacja kobiet, przede wszystkim na rynku pracy, jest bardzo trudna. Ciąża i dziecko uznawane są za czynniki obniżające produktywność. Mamy folwarczny system zarządzania pracownikami, pracowników zawsze jest za mało, mają za dużo obowiązków. Gdy zatem kobieta pójdzie na L4 czy urlop macierzyński, żeby zająć się dzieckiem, to uznaje się to za przeszkodę nie do przejścia. A to firma powinna zarządzić pracą w odpowiedzialny sposób, zapewnić zastępstwo lub nowy podział obowiązków, tymczasem u nas na ogół pracownicy pozostawieni są samym sobie, skłóca się ich i wskazuje tę kobietę jako źródło ich zawodowych cierpień.
– Ile to się nasłuchałem, że te okropne kobiety idą na zwolnienie, a przecież ciąża to nie choroba. A te kobiety później często nie mają do czego wracać. Jeżeli dziecko nadal w wielu miejscach oznacza utratę pracy, to nie można się dziwić, że ludzie wolą zrezygnować z potomstwa. Konieczne jest zatem systemowe uregulowanie tych kwestii, żeby posiadanie dzieci nie było luksusem i bohaterstwem – dodaje.
I do tego dochodzą media społecznościowe i cały nurt "macierzyństwa bez lukru", który w którymś momencie spadł z rowerka i z pokazywania mniej kolorowych aspektów rodzicielstwa, wpadł w pułapkę skrajności.
Dorota: – W Polsce panuje przeświadczenie, że jak rodzi się dziecko to już koniec wszystkiego. Życia towarzyskiego, podróży, chodzenia do restauracji. Jakby dziecko miało być powodem wykluczenia ze społeczeństwa.
Mama trójki dzieci dodaje, że Warszawa wydaje jej się bardzo przyjazna dla rodziców – jest duża dostępność pokojów do karmienia i przewijaków, placów i kącików zabaw, ma jednak jedno "ale".
– W Dalmacji, przynajmniej tu, gdzie żyjemy, nie ma dużo placów czy kącików zabaw w kawiarniach. Jest za to zupełnie inne nastawienie do dzieci. Chodzi się z nimi do sklepu, restauracji i kawiarni, niezależnie czy mają miesiąc, czy 10 lat. Nie istnieją kawiarnie dla mam z dziećmi, bo nikt nawet nie widzi takiej potrzeby. Tu kawiarnie są dla wszystkich. Na dzieci albo się nie zwraca uwagi, bo są czymś naturalnym w przestrzeni publicznej, albo jak już tę uwagę przyciągną to najczęściej w pozytywnym sensie. Nikt nikomu ich nie liczy – opowiada Dorota.
Przyznaje, że kilka miesięcy po przeprowadzce do Chorwacji zdała sobie sprawę, że "całe to napięcie, jakie towarzyszyło jej w Polsce, zniknęło".
Dorota: – Uświadomiło mi to, jak niezdrowa sytuacja panuje w naszym kraju i nie chodzi tylko o stosunek do dzieci. Oddalamy się od siebie jako społeczeństwo na wielu płaszczyznach. Zaczęło się od polityki, ale podziały obejmują coraz więcej obszarów. Każdy woli się zamknąć w swojej komfortowej bańce, a wszystko, co poza nią jest z założenia złe, śmieszne, głupie, niedopuszczalne, nieznośne, godne pogardy. W każdym społeczeństwie są jakieś podziały, ale u nas sięga to już granic absurdu.
Pępki świata
"Jedną z charakterystycznych cech współczesnych przemian cywilizacyjnych [...] jest umacnianie się indywidualizmu, partycypatywności kulturowej jednostki. Oczekuje się od niej gotowości do podejmowania ciągłych zmian, przystosowywania się do wciąż nowych warunków życia kulturowego, a w tym w sferze pracy. Obserwuje się przy tym z dużą siłą znaki nieprzystawania, związane z niezaspokojeniem wielu potrzeb egzystencjonalnych. Powszechnym zjawiskiem staje się neuroza kulturowa: niepewność jutra, stres, agresja, mitomania" – tymi słowami Andrzej Chodubski zaczyna swój esej "Jednostka a przemiany cywilizacyjne w perspektywie XXI wieku".
Eksperci – socjolodzy i psycholodzy społeczni – od lat zwracają uwagę na indywidualizowanie się społeczeństw. Właściwy skądinąd przekaz o tym, że "jesteś ważny", stopniowo zaczął ewoluować w "jesteś najważniejszy".
W takim świecie liczą się moje potrzeby – pomyślały kolejne tysiące, chłonące niczym gąbki pseudomotywujące mądrości. "Narcyzm staje się kluczowym narzędziem opisu kondycji człowieka ponowoczesnego" – diagnozuje prof. Magdalena Szpunar w publikacji "Kultura cyfrowego narcyzmu".
Nie oznacza to oczywiście, że każda osoba, która przyznaje, że nie lubi dzieci, jest narcyzem. Chodzi raczej o masową tendencję, która sprowadza się do egocentryzmu, izolacji, zaniku myślenia kolektywnego. Bo to mi ma być dobrze. A dzieci w przestrzeni publicznej to "dobrze" zakłócają. Więc trzeba się ich pozbyć, bo moje "dobrze" jest ważniejsze od ich "dobrze".
Dzieciom wstęp wzbroniony
Badania na temat zachowań dzieci w przestrzeniach publicznych przeprowadziła firma IRCenter. Wynika z nich, że aż 47 proc. Polaków nie akceptuje płaczu i krzyku dzieci w restauracjach, jednak większość badanych (69 proc.) nie ma nic przeciwko hałasom generowanym przez najmłodszych w miejscach do tego przeznaczonych (skwery, place zabaw, łąki).
53 proc. (tylko?) odpowiadających jest w stanie zaakceptować, że dziecko płacze lub krzyczy na ulicy. Płakać i krzyczeć dzieci nie powinny również: w autobusie, tramwaju, pociągu. Przypomina to słynne zdanie: "Jestem tolerancyjny, ale...". W tych warunkach nie dziwi, że coraz częściej pojawiają się plany tworzenia miejsc – kawiarni, restauracji, hoteli, a nawet osiedli – tylko dla dorosłych.
O pomysł tworzenia stref wolnych od dzieci zapytałam Magdalenę Kobiałko ze stowarzyszenia "Bo kocham za bardzo". – To jest dyskryminacja. Dziecko za pomocą płaczu czy krzyku manifestuje swoje potrzeby, pewne zachowania są naturalnie związane z rozwojem człowieka. To jednocześnie istoty słabsze, w tym sensie, że wymagają naszej opieki, nie mają jeszcze pełnego zestawu narzędzi do radzenia sobie z różnymi stanami. Przecież powinniśmy jako społeczeństwo jednostkom z ograniczeniami ułatwiać funkcjonowanie, a nie jeszcze je wykluczać. Dzieci poprzez aktywne uczestniczenie w życiu społecznym, uczą się zachowań. Jak inaczej miałyby nabyć te umiejętności? W domu, z książki? – mówi.
Warto przypomnieć, że "dziecko jest zarówno beneficjentem wszystkich praw przysługujących każdej jednostce w Konstytucji, jak i podmiotem doznającym dodatkowej ochrony prawnej ze względu na jego naturalnie słabszą pozycję oraz niedające się wykluczyć, potencjalne zagrożenia ze strony osób dorosłych" [za: "Prawa dziecka w Konstytucji RP", dr nauk prawnych Olga Hałub-Kowalczyk].
Dziecko jest zatem pełnoprawnym obywatelem, który ma prawo korzystać z przestrzeni publicznych. Ograniczanie tej wolności jest dyskryminacją. A zgodnie z artykułem 32. Konstytucji: "Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny".
Częstym argumentem w dyskusjach o "strefach wolnych od dzieci" jest to, że dorośli również zasługują na spokój. Trudno się nie zgodzić. Dlaczego jednak tak bardzo przeszkadzają nam dzieci, a na pomysły wprowadzenia zakazów dotyczących alkoholu reagujemy alergicznie? Czy osoby w stanie upojenia nie zakłócają spokoju? Dlaczego chcemy dzieciom zakazywać telefonów w szkołach, a nie apelujemy do dorosłych, którzy do ekranów bywają przyklejeni w kinach i teatrach, a w komunikacji miejskiej niejednokrotnie prowadzą życiowe dysputy przez telefon lub oglądają głośno filmiki na YouTubie?
O tym, że dziecko jest w komunikacji miejskiej większym problemem niż trzech dorosłych, pijanych i głośno zachowujących się mężczyzn, przekonała się Rita, mama 3-letniej dziewczynki. Kobieta wsiadła (pierwszymi drzwiami, więc kierowca ją widział) do warszawskiego autobusu na początkowym przystanku. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte, więc mama posadziła córkę na miejscu przeznaczonym na bagaż. Godziny szczytu, korki. Minęło 40 minut.
– Kiedy zostało nam z pięć przystanków, autobus już był mało zapełniony, ale wciąż nie było żadnego miejsca siedzącego. Na przystanku wsiadło trzech nawalonych mężczyzn. Głośno przeklinali, zaczepiali starszą panią. Trąbili jej do ucha takim gwizdkiem, którego używa się podczas urodzin lub na meczu. Jechali trzy przystanki, aż jedna pasażerka zwróciła im uwagę, że małe dzieci zachowują się lepiej niż oni. Autobus się zatrzymał, mężczyźni głośno przeprosili i wysiedli z autobusu. W tym momencie wysiadł ze swojej kabiny kierowca i powiedział mi, że to nie jest miejsce dla dziecka i mam przesadzić córkę na miejsce siedzące – opowiada kobieta.
Zgadza się, że nie było to miejsce dla dziecka, jest jednak zbulwersowana, że kierowca nie zareagował na uciążliwych mężczyzn i to jej zwrócił uwagę. – Zapytałam, gdzie był i dlaczego nie reagował na pijanych i okropnie zachowujących się pasażerów. Odpowiedział, że do nich i tak nie dotrze. Przyznam, że poczułam się totalnie bezsilna. Nigdy nie oczekiwałam lepszego traktowania, bo mam dziecko, nie mam podejścia, że należy mi się więcej, ale to było niesprawiedliwe. Tym bardziej że trasa trwała niemal godzinę i dopiero na przedostatnim przystanku kierowca zwrócił mi uwagę. Więc raczej nie chodziło tutaj o troskę o moją córkę – mówi Rita.
Dzieci jednej matki
Wszyscy mamy jedną matkę – to jeden z najczęstszych komentarzy pod instagramowymi filmikami o "typowej mamie". Robi je kilku influencerów, na przykład Jacek Malagowski. To bawi, ale i często zasmuca. Większość dorosłych zna ze swojego dzieciństwa te hasła: "Dlaczego? Bo ja tak mówię", "nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz", "dopóki mieszkasz pod moim dachem", "co mnie interesuje, że ci się nie podoba?", "nie pyskuj". Lista jest długa i toksyczna na wielu poziomach.
Podejście do dzieci – przynajmniej teoretycznie – się jednak zmienia. CBOS w 2022 roku opublikował badanie "Polacy o wychowaniu dzieci". Wynika z niego, że 90 proc. Polek i Polaków uważa, że kluczową rolę w wychowaniu odgrywa porozumienie między rodzicami i dziećmi. Zaledwie 8 proc. jest zdania, że ważniejsze jest posłuszeństwo dzieci wobec rodziców. Co jednak interesujące – są to wyniki zbliżone do tych uzyskanych w 1998 roku. W pomiarach z 2009 roku 14 proc. badanych uznało, że ważniejsze od porozumienia są karność i szacunek do rodziców.
Zmienia się również podejście do kar cielesnych. Z sondażu CBOS z 2023 roku dowiadujemy się, że ponad połowa osób sprzeciwia się klapsom. Do 77 proc. wzrósł odsetek osób, które uważają, że dzieci nie należy karać fizycznie.
"Warto podkreślić, że po raz pierwszy, odkąd to badamy (czyli od 2008 roku) dezaprobujący klapsy przeważają nad akceptującymi je (54 proc. wobec 43 proc.). Generalnie, patrząc z dłuższej perspektywy, zmiana stosunku Polaków do przemocy wobec dzieci jest jeszcze bardziej spektakularna" – czytamy w opracowaniu sondażu.
Kolejne raporty CBOS sugerują, że "coraz większą wagę przywiązuje się do podmiotowości dzieci, traktowania ich z szacunkiem, przypomina się słowa Janusza Korczaka, że 'nie ma dzieci – są ludzie', i stawia dzieci na równi z dorosłymi".
Na inną perspektywę uwagę zwraca Magdalena Kobiałko ze stowarzyszenia "Bo kocham za bardzo".
– W Polsce jest coraz większa świadomość tego, że dzieci nie są przedmiotem, ale są podmiotem i faktycznie coraz częściej wychowywane są właśnie w ten sposób. Natomiast w sytuacji, w której dochodzi do jakichś dysfunkcji, na przykład do przemocy w rodzinie, a ich sprawa trafia do instytucji, to dotykamy problemu – mówi.
I dodaje: – Standardy postrzegania dziecka jako podmiot bardzo często nie funkcjonują w rozprawach rozwodowych bądź rozprawach o opiekę, a dziecko jest dzielone trochę jak majątek. Dzieci nie są wysłuchiwane. Instytucje nadal traktują je jak istoty, które nie mają nic do powiedzenia. W takich okolicznościach nieraz dochodzi do prawdziwych dramatów. Musimy mówić, że system kuleje, że naruszane są prawa człowieka i prawa dziecka. Gdy dochodzimy do spraw związanych z przemocą w rodzinie, to dziecko przestaje mieć znaczenie.
Mówi się, że o sile państwa i społeczeństwa świadczy to, jak traktuje najmniej uprzywilejowanych i słabszych obywateli. W takim świetle wnioski nie są zbyt optymistyczne. System jest zawodny na kilku poziomach – od wsparcia dla ciężarnych po reagowanie w sytuacjach przemocowych i respektowanie praw dzieci. Społecznie wpadamy w skrajność pod szyldem "mam prawo nie akceptować dzieci" i coraz brutalniejsze formy marginalizowania określonej grupy społecznej.
A może warto w tej sytuacji się zatrzymać i przypatrzeć sobie. Czy służy nam pielęgnowanie w sobie niechęci do najmłodszych? Co nam to daje, a co zabiera? Czy naprawdę obce dzieci tak istotnie wpływają na moje życie, czy może otacza mnie mur posklejany z anegdotek podsuwanych przez media i internautów? Nie zapominajmy, że wciąż rozmawiamy o ludziach. Małych, ale ludziach.
1 / 20 Zacznijmy od czegoś prostego. Jak nazywa się ta postać, którą poznajemy w "Zakonie Feniksa"?
Fot. kadr z filmu "Harry Potter i Zakon Feniksa"
"Narcyzm staje się anomalią immanentnie związaną z naszym stylem życia. Poprzez zaabsorbowanie na własnych przeżyciach staje się sposobem ucieczki od problemów zewnętrznego świata. Kultura, w której przychodzi nam żyć, w coraz większym stopniu jest kulturą zainteresowania wyłącznie samym sobą, sprawiając, że egocentryzm staje się fetyszem. Małe prywatne światy, skupienie na wewnętrznych przeżyciach stanowią formy radzenia sobie z lękiem, poczuciem pustki i narcystycznym, wręcz pasożytniczym uzależnieniem od nieustannej aprobaty innych. Natura jednostki narcystycznej jest bowiem dualna – powierzchowny samozachwyt i mania wielkości stają się formą maskowania niepewności, słabości i niewiary we własne możliwości".
Magdalena Szpunar w publikacji "Kultura cyfrowego narcyzmu".
Dziecko już przestaje być przedmiotem, własnością rodzica i rodzice widzą, że dziecko ma prawo do emocji czy zabrania głosu. My byliśmy wychowywani w reżimie: czego nie wolno, co wolno, jak mamy się zachowywać, czego nie robić. Nadal niektórzy żyją w myśl takich zasad. Myślę, że dużo ludzi by widziało dzieci całkowicie wyeliminowane z przestrzeni lub podporządkowane, de facto zachowujące się jak dorośli, z wykluczeniem cech dziecięcych. Wynika to też z tego, w jakich warunkach żyjemy. Osiedla są gęste, ciasne, w to wszystko wklejane są place zabaw, dźwięki się niosą. Zauważamy zatem, że idzie to w parze z patodeweloperką. W miastach po prostu zaczyna brakować przestrzeni, a każdy człowiek jej potrzebuje.