Sprawa Ziobry i jego ludzi wraca jak bumerang – w tym tygodniu za sprawą przeszukań i zdecydowanych działań prokuratury. Akcja się zagęszcza, bo były minister sprawiedliwości przerwał nagle leczenie "za granicą" i zjawił się przed obiektywami reporterów, żeby utyskiwać na rząd.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Złośliwi internauci gratulują kondycji, a ja powiem: nie dajcie się zwariować. Trzeba bardzo dobrze zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i głośno o tym mówić – po to, żeby znowu nie zwyciężyła fałszywa narracja.
Możliwych wariantów jest tu wiele.
Wobec jego wieloletnich kłamstw, prezentowanej publicznie bezwzględności i żądzy władzy oraz wątpliwej moralnie postawy i charakteru dopuszczam każdą opcję, zwłaszcza że jedyne jak dotąd informacje o jego chorobie pochodzą od jego, równie zakłamanych i cynicznych jak on partyjnych kolegów i od niego samego.
Połajanki o "prawie do prywatności" w czasie choroby, gdy się jest jedną z byłych najważniejszych osób w państwie, na której ciążą poważne oskarżenia można między bajki włożyć. Żaden uczciwy dziennikarz dążący do prawdy nie może się tym zadowolić.
Skoro o swoim stanie zdrowia może informować król Karol, księżna Kate i prezydenci USA, prezentujący opinii publicznej nawet szczegółowe wyniki swoich badań, to tym bardziej może to zrobić polski były minister sprawiedliwości, gdy ciążą na nim poważne zarzuty.
Na marginesie: prywatność Ziobry byłaby zachowana, gdyby jego koledzy nie zaczęli sami ujawniać o nim informacji.
Mój mocny sprzeciw budził i wciąż budzi oczywisty fakt, że Ziobro używa swojej choroby do konsekwentnego i umiejętnego budowania narracji o własnej bezkarności i zmiękczania wizerunku w oczach opinii publicznej oburzonej jego wybrykami.
Dopóki jestem dziennikarką, nie zgodzę się, żeby to uszło mu płazem i sądzę, że żaden dziennikarz nie powinien.
Powinny liczyć się fakty
Po przeszukaniach wiem, że Ziobro miał w domu dokumenty, których nigdy nie powinien był wynosić z prokuratury, dotyczące sprawy śmierci jego ojca. Koledzy Ziobry już tłumaczą, że zabrał akta, gdy dowiedział się, że jest chory, co jest najlepszym dowodem, że opowieści o chorobie mają posłużyć Ziobrze do uniknięcia odpowiedzialności. Na marginesie: to także nieprawda. Zabrał je wcześniej i choćby umierał, prawo nie pozwalało mu tego zrobić.
Zdaniem prawników oznacza to, że stawiał się ponad prawem i był przekonany o swojej bezkarności. Przeszukania były częścią śledztwa dotyczącego nieprawidłowego wydatkowania pieniędzy ze środków Funduszu Sprawiedliwości. W efekcie publiczne pieniądze, zamiast pomagać ofiarom przestępstw, posłużyły Ziobrze i jego partyjnym kolegom.
Ziobro przez lata zgromadził na koncie wiele szokujących ciemnych spraw, począwszy od sprawy śmierci Barbary Blidy, poprzez zapaść polskiej transplantologii, zaszczuwanie ludzi, w tym lekarza, który nie zdołał uratować życia jego ojcu, skrajne upolitycznienie prokuratury, nieprawidłowości w wydawaniu pieniędzy właśnie z Funduszu Sprawiedliwości, słynne zniszczone laptopy i wiele, wiele innych.
Ciekawe jest to, że nawet dziś nie broni się przed zarzutami, mówiąc, że nie popełnił żadnych przestępstw, tylko że popełnili je jego podwładni.
Sprawa z całą pewnością jest rozwojowa i jedno jest pewne: powinny liczyć się w niej tylko fakty, a nie bajki, choćby nie wiem jak łzawe.