To było jak trzęsienie ziemi i to w skali, jakiej Stadion Narodowy w Warszawie jeszcze nie zaznał. Nawet podczas mistrzostw Europy kibice nie byli narażeni na takie sejsmiczne wstrząsy. Reprezentacja Polski przegrała z Ukrainą 1:3 i znacznie zmniejszyła swoje szansę na awans do mistrzostw świata w Brazylii.
W ciągu pierwszych siedmiu minut cały plan trenera Waldemara Fornalika legł w gruzach. Mieliśmy grać agresywnie, pressingiem, na boisku zostawić zdrowie, finalnie wygrać, a przy okazji odprawić z eliminacji będącą w kryzysie Ukrainę. Zamiast tego dwa strzały sprzed pola karnego sprawiły, że wypełniony po brzegi Stadion Narodowy zamiast świątynią futbolu stał się świątynią ciszy. Katami naszej kadry zostali Andrij Jarmolenko i Oleg Gusiev. Po 7 minutach Polska – Ukraina 0:2.
Po drugiej bramce Ukraińców wszystko stało się jasne: musieliśmy zagrać ultraofensywnie. Grzegorz Krychowiak, mimo małego stażu w kadrze, zaczął nerwowo pokrzykiwać na kolegów, a Łukasz Piszczek zdjął czarne rękawiczki i ze złością wyrzucił je za linię końcową boiska. Przekaz był jasny – przestajemy kalkulować.
Polacy zaczęli grać lepiej. Pierwszy strzał w bramkę biało-czerwoni oddali w 11. minucie, kiedy po dośrodkowaniu Radka Majewskiego głową strzelał Robert Lewandowski. Fantastyczną okazję na gola kontaktowego podopieczni Waldemara Fornalika mieli w 15. minucie. Z rzutu rożnego świetnie dośrodkował Majewski, a Sebastian Boenisch potężnie uderzył z ośmiu metrów stojąc na wprost przed bramkarzem. Mimo kąśliwego strzału ukraiński golkiper popisał się świetną paradą i nie dał Polakom chwili radości.
Ta nadeszła trzy minuty później. Bramkę zdobył ten, który… wcześniej rzucił rękawiczkami, czyli Łukasz Piszczek. Gol obrońcy Borussii Dortmund przywrócił zmarzniętym kibicom nadzieje i energię, którą natychmiast spożytkowali oni na żywiołowy doping.
Niewiele brakowało, a przed upływem pół godziny Polacy doprowadzili do remisu. Po kolejnej centrze Radka Majewskiego, którego rzucane w pole karne piłki siały postrach wśród Ukraińców, z futbolówką minął się Andrij Pjatow i przez chwilę bramka naszych rywali była kompletnie pusta! Nieskutecznie strzał spróbował oddać Jakub Błaszczykowski, dla którego był to mecz szczególny – kapitan reprezentacji Polski rozgrywał 60-te spotkanie w biało-czerwonej koszulce i tym samym stał się członkiem Klubu Wybitnego Reprezentanta.
I gdy wydawało się, że przerwa będzie momentem, gdy szkoleniowiec Fornalik wstrząśnie drużyną i zmotywuje ją do jeszcze większej walki… straciliśmy bramkę numer 3. Strzału Romana Zozula nie wybronił Artur Boruc i ukraińscy kibice mogli skakać z radości. Mimo kryzysu w ich kadrze, mimo meczu na boisku rywala już w pierwszej połowie Ukraina strzeliła aż trzy bramki. Przed meczem nasi wschodni sąsiedzi w ciemno braliby remis z Polską – okazało się, że po 45 minutach mają już całą pulę.
Jeżeli można napisać coś o drugiej połowie, to tylko tyle, że Ukraińcy nie przestali bronić wyniku – raz wspaniałą paradą musiał popisać się Boruc, a raz dopisało nam szczęście. Tylko dlatego licznik podopiecznych trenera Michajło Fomienko zatrzymał się na „trójce”. Polacy praktycznie nie stwarzali sobie klarownych sytuacji (poza sam na sam Ludovica Obraniaka) i po ostatnim gwizdku czeskiego sędziego Pavla Kraloveca schodzili ze spuszczonymi głowami.
Przed nami wtorkowy mecz z San Marino, który jednak wiele nie zmieni. Biało-czerwoni mają obowiązek pokonać piłkarzy-amatorów, którzy futbol traktują jak hobby. Szkoda, że nie udało się z Ukraińcami, którzy wrócili do gry o awans na mistrzostwa świata w Brazylii. Polsce w piątek ten awans – niestety – zaczął uciekać.