Nie mam dzieci, nie planuję, też wkurza mnie krzyk i płacz maluchów w miejscach publicznych. Ale rozochocone dziewczyny też głośno gadają i się śmieją. Pijani faceci wrzeszczą w pubie, ale nikt nie wiesza tam tabliczek z napisem "zakaz kobiet" albo "zakaz mężczyzn". Bo to brzmi już mocno problematycznie, prawda? Ba, nawet pieski szczekają, a "zakaz psów" rozjusza dziś niektórych do czerwoności. Tymczasem "zakaz dla dzieci" w lokalach jest dziś dla wielu w porządku. A czym to się różni od nienawiści i dyskryminacji dla innych grup?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dyskusje o weselach bez dzieci wybuchają praktycznie w każdym sezonie ślubnym. To bardziej skomplikowana kwestia: dotyczy wydarzenia, a nie miejsca i wiąże się ze skomplikowaną logistyką (oraz kosztami). Ale powstają też kolejne hotele czy knajpy, do których maluchy nie mają wstępu. A to też za każdym razem budzi emocje, czy to w Polsce, czy za granicą.
Dyskusja znowu rozgorzała niedawno, kiedy na X (dawniej Twitterze) ktoś opublikował zdjęcie znaku przy jednym z pubów w St Albans w Anglii. "Przyjazne psom, wolne od dzieci" – brzmi napis, przy którym kuca uśmiechnięty internauta. "Znalazłem swój nowy lokal" – podpisał fotografię, która szybko stała się viralem. Tweet został już wyświetlony ponad 75 milionów razy.
Wybuchła wielka g*wnoburza, która wyszła poza Wielką Brytanię. Jedni pisali o dyskryminacji, nienawiści do dzieci i wyższości psów nad małymi ludźmi, a inni przyklaskiwali pomysłowi, twierdząc, że takich miejsc powinno być więcej, bo z dziećmi nie da się wytrzymać.
W rozmowie z BBC Three Counties Radio właściciel lokalu Lower Red Lion stanowczo zapewnił, że "nigdy nie miał nic przeciwko dzieciom w żadnym innym pubie, po prostu nie chce ich w swoim". Dodał, że polityka "child free" obowiązuje od ponad dekady.
– Chcę po prostu stworzyć środowisko, w którym moi klienci mogą usiąść i zrelaksować się, a wystarczy jedno dziecko, żeby wszczęło awanturę, co psuje klimat absolutnie dla wszystkich – mówił.
Będę absolutnie szczera: poszłabym do tego lokalu. Miejscu bez dziecięcego krzyku, płaczu i biegania brzmi dla mnie wspaniale, bo – jak chyba sporo ludzi – lubię spokój i ciszę. To był pierwszy poziom moich rozważań. Ale kiedy weszłam w nie głębiej, pomyślałam: "ej, ale to nie jest w porządku".
Lokale bez dzieci? Tak, maluchy rozrabiają, ale to dyskryminacja
Dzieci potrafią wkurzyć, co wiedzą nawet rodzice czy opiekunowie. To żadna tajemnica. Potrafią być głośne, krzykliwie, płaczliwe i zrobić wszędzie armageddon.
Ale gdzie mają się nauczyć żyć w społeczeństwie i "zachowywać w towarzystwie", jeśli nie w miejscach publicznych? Gdzie mają być socjalizowane? Rodzice mają je zamykać w klatkach? Niektórzy powiedzą pewnie: "o, super, dobry pomysł". To pomyśl, że ktoś mówi tak o twoim psim dziecku. Brzmi już inaczej, prawda?
Nagle współczesne społeczeństwo uznało, że głośne mówienie o swoim braku sympatii – a czasem nawet nienawiści – do dzieci jest w porządku. Jest znacznie bardziej akceptowane niż mówienie o nielubieniu psów, które jest obecnie towarzyskim samobójstwem, przynajmniej w internecie (i wcale się temu nie dziwię, bo jak można nie lubić psów?!). Powstają antydziecięce filmiki na Instagramie i TikToku, tweety, komentarze, a zakazy dzieci w restauracjach są tylko przedłużeniem tej niechęci.
Ale dzieci to przecież ludzie. Mali ludzie. Grupa społeczna, która ma swoje prawo, chociaż sama nie potrafi o nie walczyć. To dlatego myślimy, że możemy ją po prostu wyrzucić poza ramy społeczeństwa?
Odwróćmy sytuację. Wyobraźmy sobie, że ktoś nagrywa filmik, w którym w XXI wieku mówi o swojej nienawiści do kobiet: "są głośne, wkurzające, nie powinny mieć wstępu do lokali, nie znoszę ich". Ten ktoś byłby dziś wprost zlinczowany.
"Zakaz dla kobiet" i "zakaz dla mężczyzn" brzmi tak dyskryminacyjne, że zaraz zainteresowałby się tym Europejski Trybunał Praw Człowieka. Podobnie jak zakaz dla: seniorów, nastolatków, LGBTQ+, czarnoskórych, Azjatów, ciężarnych, niepełnosprawnych. Wciąż nas mrozi "zakaz dla Żydów" podczas nazistowskiej okupacji albo "zakaz dla czarnych" w USA lat 50. Mroczne czasy.
Tak, specjalnie dałam te przesadne przykłady, żeby zwrócić uwagę na niesprawiedliwość i szkodliwość zakazów dla wszelkich grup. To dlaczego "zakaz dla dzieci" nagle jest ok? Czym się one różnią od pozostałych w grup kwestii praw? Nawet jeśli lubią sobie pokrzyczeć.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zakaz dla dzieci to zakaz dla matek i ojców
Dzieci potrafią zirytować w knajpie, ale prawda jest taka, że często da się im zwrócić uwagę, uciszyć je i uspokoić. Wyjść z nimi na chwilę na dwór, wyjąć kolorowankę albo smoczek. To już dobra wola samych rodziców, a to oni są czasami winni hałasowi swoich bombelków, bo nie reagują i pozwalają, że ich latorośl rzucała w kogoś ziemniakami.
A wiecie, kogo jest trudniej uciszyć? Dorosłych. Wyobraźcie sobie, że siedzicie w restauracji przy grupie przyjaciół po czterdziestce. Śmieją się, gadają, przekrzykują. "Przepraszam, to miejsce publiczne, możecie być cicho?" – wyzywam was, spróbujcie im to powiedzieć i zobaczycie, co będzie. Albo zwróćcie uwagę facetom oglądającym mecz w pubie, żeby, za przeproszeniem, "nie darli ryja". Będzie wesoło, uprzedzam.
Wiecie, kogo też trudno uciszyć? Psy, jak się rozszczekają. Tak, jestem za ich wstępem do lokali (wińcyj piesków!), ale bądźmy szczerzy: one też potrafią zrobić aferę, gdy chihuahua nagle zobaczy beagle'a.
Lokale bez dzieci nie są w porządku jeszcze z jednego powodu: to nie tylko zakaz dla dzieci, to zakaz dla rodziców. Powiedzmy to wprost: głównie to zakaz dla matek, bo to one wciąż najczęściej opiekują się potomstwem i wychodzą z nim na miasto.
Matki często czują się wyobcowane, bo ludzie patrzą na nie spod oka, gdy wchodzą z małym dzieckiem do samolotu, pociągu, kawiarni czy sklepu. Dobrze wiedzą, że ich dziecko nagle może zacząć płakać, za co oberwą wkurzonymi spojrzeniami, a być może i komentarzami. Ale mają prawo wyjść z domu i spędzić czas w miejscu publicznym, nie powinny być skazane na siedzenie w domu do czasu, aż ich dziecko dorośnie. I ojcowie też.
Jeśli robimy lokale bez dzieci, to robimy lokale bez rodziców. Dziecko nie pójdzie samo do kawiarni, weźmie je mama, która chce porozmawiać z koleżanką. Do restauracji też samo nie wejdzie, weźmie je tata.
Ktoś powie: to niech zostawią gdzieś dziecko. Wspaniały pomysł. Przedszkola publiczne są zapchane, prywatne są drogie, na nianię mało kogo stać, a bliscy, do których można podrzucić bombelka, często mieszkają daleko. Dziecka po prostu często nie ma z kim zostawić, dlatego rodzic albo zostanie w domu i pogłębi swoje wyobcowanie, albo po prostu wyjdzie z dzieckiem.
W naszym interesie jest wychodzenie rodzica z domu. Szczęśliwe i zdrowe społeczeństwo to również szczęśliwy i zdrowy rodzic. Nie mówiąc już o gospodarce, bo nikt tak chętnie nie spotka się w kawiarni jak inne, spragnione towarzystwa, mamy. Jasne, nie każde restauracje nadają się dla dzieci (co powinni już rozumieć niektórzy rodzice), ale dlaczego nie brać ich do familijnych, luźnych lokali?
Świetnie podsumowała to Jessica Blankenship w artykule "Jeśli nie chcesz dzieci w restauracjach, zostań po prostu w domu" w portalu Bon Appétit:
"Rola restauracji jako wspólnego miejsca staje się jeszcze bardziej istotna. To jedno z ostatnich miejsc, gdzie inni ludzie są tak blisko nas, że nie możemy zapomnieć, że istnieją. Wypychanie dzieci z tych przestrzeni to nie tylko niewypał – może to zwiastować koniec czegoś istotnego i ludzkiego, co już tracimy" – dodała Blankenship.
Zakaz dla dzieci w restauracjach jest nie fair, choć wygodny
Ludzie reagują alergicznie na jakiekolwiek zasady, ale "zakazem dla dzieci" (tylko w ładniejszej formie: "child free" albo "bez dzieci")zaczynamy szastać na prawo i lewo. Nie zastanawiamy się nawet, co to właściwie znaczy: że wykluczamy jedną z grup społecznych. A zakaz dla jakiejkolwiek grupy ludzi brzmi niesprawiedliwie i dyskryminująco.
A może wystarczy po prostu pomyśleć, jak stworzyć przestrzenie wspólne dla wszystkich? Takie, w których każdy będzie czuł się dobrze i komfortowo? Albo jeśli masz alergię na dzieci, psy czy kogokolwiek innego, po prostu sam się izoluj i ich unikaj. W końcu restauracje czy kawiarnie nie są rajem dla każdego, szczególnie jeśli wkurzają nas inni.
Lubimy robić z dzieci potwory, ale to naprawdę tylko dzieci. Nie będą nagle zachowywały się, jakby przyswoiły wszystkie społeczne zasady i konwenanse, bo mają jeszcze na to czas (bardziej skupmy się na rodzicach, którzy nie potrafią ujarzmić swoich bombelków). Ale jeśli będziemy świadomie wykluczyć dzieci, to mogą nigdy nie nauczyć się żyć w grupie i sami stworzymy pokolenie samotnych wysp.
Prawda jest taka, że restauracje są najlepsze, kiedy prezentują się jako miejsce, w którym ludzie mogą być ze sobą. Jeśli wyłączymy dzieci z tej interakcji, tylko pogłębiamy najgorsze cechy współczesnego społeczeństwa: każdy wierzy, że jest samotną jednostką, dbającą tylko o swój własny interes, nie mającą pojęcia, co oznacza nieco ustąpić innym czy automatycznie przesunąć krzesło, aby ktoś mógł za tobą przejść. Społeczeństwo pełne ludzi, którzy działają tylko w swoim własnym interesie, to społeczeństwo, w którym wszyscy – nawet ci, którzy niekoniecznie chcą jeść obok dzieci – jest z góry skazane na zgubę.