Mogłabym po prostu wygadać się na winie z przyjaciółkami. Mogłabym popracować nad tym z terapeutą. Mogłabym wreszcie zamknąć się w sobie i przeżywać traumę w milczeniu. Jednak nie tym razem. Tym razem zdecydowałam, że po prostu to opiszę. Obejrzałam "Pieprzyć Mickiewicza" i już tego nie odzobaczę, ale nie zostanę z tym sama. Dlaczego Wam miałoby być lepiej?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Na co dzień piszę i nagrywam o polityce, ale dla "Pieprzyć Mickiewicza", numeru 8 w polskim rankingu na Netflixie, postanowiłam zrobić wyjątek także z innego powodu. A jest on prozaiczny. Jedna redakcyjna koleżanka z działu Popkultura nawet nie odważyła się włączyć tego filmu, a druga odpadła już po 15 minutach. Amatorki! Nic nie hartuje lepiej niż wielogodzinne oglądanie obrad Sejmu. Jeśli wytrzymasz to, wytrzymasz wszystko.
"Pieprzyć Mickiewicza". O czym jest film?
"Wyrzucony z pracy wykładowca zaczyna uczyć literatury klasę zbuntowanych licealistów, z czasem stając się dla nich mentorem i przyjacielem" – brzmi opis produkcji umieszczony na Netflixie. Czy coś Wam to przypomina? Słyszycie charakterystyczny dźwięk? Tak, to dzwonią lata 90. i kasowy obraz "Młodzi gniewni" z Michelle Pfeiffer w roli głównej, a także dziesiątki innych produkcji stworzonych na jego wzór i podobieństwo.
Nie odstraszyło mnie to jednak od włączenia filmu. Nie każda produkcja musi być oryginalna, oscarowa i zapierająca dech w piersi. Liczyłam na to, że "Pieprzyć Mickiewicza" to albo porządne rzemiosło, albo autoironiczna zagrywka konwencją, a jestem fanką obu tych rzeczy. Już od pierwszych kadrów okazało się jednak, że nic z tego. Z jakiegoś powodu ktoś z pełną powagą postanowił odtworzyć "Gangsta’s Paradise" nad Wisłą. Desperackie starania widać już od pierwszych sekund. I już od pierwszych sekund widać także jak bardzo to nie wychodzi.
Dawid Ogrodnik ("Rojst", "Cicha noc", "Jesteś bogiem") w roli niepokornego belfra Jana Sienkiewicza (tak, Sienkiewicza) jest tak przerysowany, że aż kreskówkowy. Grzywka opadająca skośnie na oczy. Przeciwsłoneczne lennonki. Papierosowy dym wydobywający się ze skrzywionych w grymasie ust. Czacie GPT, narysuj nauczyciela buntownika. I tak ze wszystkim.
"Pieprzyć Mickiewicza" to film zły, ale nie na tyle zły, by spodobać się wielbicielom wyjątkowo kiepskiego kina. To nie ta liga co legendarny już "The Room". To po prostu obraz słaby, sztampowy, mający aspiracje do przekazywania Ważnych Życiowych Prawd, a zamiast tego wytwarzający i wytrwale podtrzymujący poczucie zażenowania.
U mnie dyskomfort psychiczny szybko dał objawy somatyczne. Było kilka momentów, gdy sprawdzałam, że czy nie krwawię z oczu. A także z uszu, bo oprócz kłujących kliszami obrazów dochodził też krindżowy rap.
"Pieprzyć Mickiewicza" na Netflixie. Czy warto obejrzeć?
W pewnym momencie rozważałam nawet dalsze oglądanie filmu bez dźwięku, ale wytrzymałam. Dziękuję twórcom "Pieprzyć Mickiewicza", że przypomnieli mi, jaką jestem twardzielką.
Nie jestem krytyczką filmową – jest sporo osób, które fachowo wyliczą wszystko, co jest nie tak z tym filmem. Jako zwykła widzka mam jednak dojmujące wrażenie, że lista rzeczy, które w "Pieprzyć Mickiewicza" poszły dobrze, byłaby znacznie krótsza. Cała ta produkcja przypomina szkolne – nomen omen – przedstawienie pełne równie szkolnych błędów. Jednak obraz się ogląda, więc już wiadomo, że będzie część druga. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że obok Mickiewicza i Sienkiewicza pojawi się w niej jakiś Słowacki.
Chętnie zobaczę aktorki i aktorów z tej produkcji w innych, lepszych filmach. To nie może być trudne, prawda? Przez jakiś czas pod moimi powiekami zostanie jednak obraz młodego gniewnego Ogrodnika, dlatego ostrzegam: nie róbcie sobie tego. A jeśli zrobicie, nie mówcie, że Was nie ostrzegałam.