Królowa życia? Ludzkich serc? Już prędzej "Pani życia i śmierci". Jak w filmie z Nicolasem Cage’m. Grana przez niego postać była w zasadzie poczciwa, mimo bagażu doświadczeń.. Jeszcze miesiąc temu to samo można było powiedzieć o Kaźmierskiej. Każdy z nas jest w końcu trochę wytworem środowiska, w którym dorastał i okoliczności. Tyle że jest zasadnicza różnica między prowadzeniem domu publicznego, a byciem sadystką. Chciałam napisać "okrutną sadystką", ale to zbędny pleonazm. Sadyści zawsze są okrutni. Tak jak Kaźmierska.
Reklama.
Reklama.
W 2012 roku do grona prywatnych kanałów telewizyjnych dołącza TTV, nieślubne dziecko TVN-u. Stacja-matka od początku dystansuje się od potomka. W końcu TVN jest stajnią poważnych formatów i znanych nazwisk.
TTV ma być dla gawiedzi, albo inaczej - ma dostarczać guilty pleasure. Chodzi o czystą rozrywkę lotów na tyle niskich, że wstyd przyznać się przed znajomymi. Sukcesy paradokumentów pokazują wszak, czego pragną ludzie: chleba i igrzysk.
Nie ma tu Anity Werner, Piotra Kraśki ani Moniki Olejnik. Początkowo pojawiają się inne postaci związane ze stacją-matką jak Hubert Urbański czy Michel Moran, ale na prawdziwe gwiazdy nowej, wspaniałej telewizji szybko wyrastają naturszczycy. Na czele z uczestnikami "Googlebox" i "Królowych Życia". Wśród tych ostatnich szczególnie jasno świeci Dagmara Kaźmierska – businesswoman z Kłodzka, Małgorzata Rozenek miast powiatowych.
Królowa życia i Instagrama
Analogia do kariery telewizyjnej Rozenek nie jest tu bynajmniej przypadkowa. Różni je tylko target. Rozenek to produkt dla aspirującej klasy średniej, Kaźmierska – wręcz przeciwnie. A jeśli przyjrzeć się uważnie, Królowa Życia z Perfekcyjną Panią Domuwłaściwie wygrywa.
Małgorzata "Perfekcyjną" zaczyna być w 2012 roku, a więc cztery lata wcześniej niż Dagmara zostaje pasowana przez TTV na "Królową Życia". Mimo znacznie krótszej obecności medialnej, mniejszej liczby wywiadów, znajomości, współprac reklamowych i okładek prestiżowych pism, Kaźmierska zbiera grono ponad 1,3 mln obserwujących na Instagramie. I to publikując niemal pięciokrotnie mniej postów niż Lady Rozenek.
Można założyć, że followersi Dagmary to nie tyle fani, co osoby szukające na jej profilu rozrywki i dram, ale statystyki wskazują na coś zgoła innego. Posty obserwowanej przez 200 tys. osób więcej Rozenek rzadko kiedy przekraczają pułap kilku tysięcy polubień. Dla Dagmary kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy instagramowych serduszek to w zasadzie standard.
TVN szybko dostrzegł potencjał Małgorzaty, obsadzając ją w co raz to nowych formatach – aż do "Dzień dobry TVN". A co by nie mówić o śniadaniówkach, mają to do siebie, że zapewniają ogólnopolską rozpoznawalność. Kaźmierska na swój moment w dużej stacji musiała poczekać. Złotym biletem stało się dla niej przejście Edwarda Miszczaka z TVN-u do Polsatu.
Miszczak wybitnym dziennikarzem nigdy nie był, miał za to inne talenty – wyczucie widowni, wizję i łeb do interesów, co w potransformacyjnej rzeczywistości szybko pozwoliło mu stać się, obok Niny Terentiew, pierwszym polskim "media mogul" – rodzimym odpowiednikiem Jeffa Bezosa czy Ruperta Murdocha.
A że Kaźmierska przynosiła dochody w podległym TVN-owi TTV, Miszczak po odejściu z TVN-u wziął ją ze sobą do Polsatu. Żaden dobry manager nie wypuści wszak z rąk kury znoszącej złote jajka.
O tym, jak bardzo Edward jest do tej postaci przywiązany, świadczą najpełniej jego wypowiedzi po finale "Tańca z gwiazdami". Gdy dziennikarka Plejady zapyta dyrektora programowego stacji, czy dla Dagmary znajdzie się jeszcze miejsce w Polsacie, Miszczak mówi: nie wiem, naprawdę nie wiem.
Dość osobliwe stanowisko, biorąc pod uwagę fakty, które wypłynęły w międzyczasie na temat Królowej Życia. Bo że Kaźmierska prowadziła przed laty dom publiczny, za co została skazana prawomocnym wyrokiem, było wiadomo. To, czego wiadomo nie było, to fakt, jak bestialska była wobec swoich pracownic. Stacje telewizyjne poszły jednak po linii "im mniej wiesz, tym lepiej śpisz" (w tym przypadku: zarabiasz).
A prześwietlić przeszłość Dagmary trudno nie było – wystarczyło przeczytać akta sądowe sprawy, do czego jak na ironię Kaźmierska zachęcała nawet w swojej autobiografii.
We wspomnianej rozmowie z dziennikarką Plejadą Kamilą Glińską, z ust Miszczaka padło jednak jeszcze inne ciekawe zdanie: "Gdyby Dagmara się nie klikała, toby pani o to nie pytała, bądźmy szczerzy w tej sprawie".
Zarzut do dziennikarki stanowi w istocie szczyt cynizmu i populizmu. W końcu, gdyby obecność Dagmary nie podnosiła słupków oglądalności, Edward Miszczak nie zrobiłby z niej gwiazdy Polsatu – a zaangażował ją nie tylko do "Tańca z gwiazdami", ale i dał własny program "Dagmara szuka męża" (obecnie nie tylko zdjęty z anteny, ale i usunięty z sieci). W jednym miał jednak rację.
Businesswoman
Dziś celebrytów kreują w lwiej części przypadków ludzie, nie media. Owszem, znamy przypadki pacholąt prezesów czy tam partnerek i znajomych dyrektorów wpychanych na łamy i anteny (sprawdź także: nepotyzm). Ale to nie wystarcza, by zostać gwiazdą.
Co do zasady to my jesteśmy dziś inżynierami celebryctwa. Winna jestem ja, ty, wy, Polacy i Polki. I niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie przeczytał nic o Dagmarze Kaźmierskiej. Jaki jest klucz? Zazwyczaj charyzma i predylekcja do budzenia oburzania konkretnej postaci. A tego Dagmarze Kaźmierskiej nigdy nie brakowało.
Media działają dziś dwutorowo – wbrew pozorom misyjność w większości tytułów nie umarła. Wciąż jeszcze są treści dopracowane, pogłębione, nie tylko informacyjne, ale i ubogacające czytelnika (w zrozumienie, empatię lub też wiedzę) – i to nawet w mediach mainstreamowych. Tyle że rzadko się wybijają – kwestia algorytmów mediów społecznościowych, dzięki którym trafiamy na konkretną treść. Zazwyczaj na tę najbardziej komentowaną i lajkowaną.
Sam fakt, że Dagmara prowadziła przed laty dom publiczny i siedziała w więzieniu, medialnie grał na jej korzyść. W socjologii zjawisko nazywane jest romantyzacją przestępców – to, co zakazane budzi w końcu ciekawość i chęć zrozumienia, a jeśli "poznajemy" daną postać bliżej, bywa, że i empatię (Jeffrey Dahmerowi seryjnym mordercą był, ale jakie miał trudne dzieciństwo). Tak było i z Kaźmierską – postacią na ekranie wesołą, kolorową, a do tego dobrą przyjaciółką i kochającą matką.
Dodatkowo w dobie dyskusji o sex workingu i tym, czy nie lepiej byłoby, gdyby został całkowicie zalegalizowany (dziś nielegalna jest nie sama prostytucja, ale stręczycielstwo, sutenerstwo i kuplerstwo) sam fakt prowadzenia tzw. burdelu w wielu osobach nie budził większego oburzenia. Kaźmierska kreowała się zresztą na zaradną businesswoman – w "Królowych życia" prowadziła butik, a wcześniej i dyskotekę.
Gdy Kuba Wojewódzki wspomniał w swoim programie, że była współwłaścicielka domu publicznego, goszcząca u niego Dagmara poprawiła go ku uciesze widowni, mówiąc, że bynajmniej – była właścicielką.
Jest taki film Wilhelma i Anny Sasnalów - "Z daleka widok jest piękny", opowiadający o amoralności polskiej prowincji. Sielsko, anielsko, ale jeśli przyjrzeć się bliżej panującym w wiosce układom, robi się strasznie.
Podobnie było z Dagmarą. Bo czymś zupełnie innym jest prowadzenie nielegalnego interesu, a czym innym psychiczne i fizyczne znęcanie się nad ludźmi. A uznane przez sąd za wiarygodne zeznania byłych pracownic Kaźmierskiej, do których dotarł Goniec.pl, są porażające. Bicie kobiet, w tym nawet dziewczyny w ciąży, za które to Kaźmierska ochoczo brała się osobiście (szczególnie lubiła je kopać), zlecenie gwałtu jako kary za chęć odejścia z pracy, zmuszania do pracy groźbami jak np. pocięcie twarzy – a to tylko kilka z rzeczy, które praktykowała w ramach "bycie businesswoman".
Ale to dawno było
I choć mogłoby się wydawać, że publikacja fragmentów zeznań obnażająca sadyzm i bezwzględność Kaźmierskiej sprawi, że dawni fani się od niej odwrócą, stało się wprost przeciwnie. Oczywiście nie brakuje głosów oburzenia, ale ludzie, którzy pokochali wizję Dagmary, jak na wiernych poddanych Królowej życia przystało, stanęli za nią murem.
Post, w którym Kaźmierska odnosi się do upublicznienia prawdy o tym, jak naprawdę wyglądała praca w "Heidi" zebrał kilkadziesiąt tysięcy instagramowych serduszek, a więc znacznie więcej niż lwia część treści, którymi dzieliła się wcześniej. Co pisze w nim Królowa? Rzecz jasna się wybiela.
Padają określenia takie jak "okropieństwa, które RZEKOMO miałam popełnić" czy "Świat nie jest zawsze taki, jak go nam przedstawiają". Kilka dni wcześniej w internetowym komentarzu porównuje się nawet do Tomasza Komedy – i choć wydaje się to nie tylko szczytem bezczelności, ale jest po prostu kuriozalne, w świecie jej fanów pada na podatny grunt, bo i porównanie się przyjmuje.
Ich zdaniem Dagmara jest niewinna. Dowody uznane przez biegłych? Gdzie tam, pomówienia zazdrośników. Dagmara tak kocha Conanka (swojego syna - red.), nie mogłaby skrzywdzić kobiety w ciąży. Przecież ma wrażliwe serce – tyle razy udostępniała zbiórki na leczenie chorych dzieci.
Jest i inna linia obrony internetowych mecenasów z fanbazy Kaźmierskiej. W skrócie: to było dawno, odsiedziała swoje. Powiedzcie to ofiarom z zespołem stresu pourazowego, na który cierpiały kobiety pracujące u Dagmary.
Nie brakuje też komentarzy, które de facto przemoc stosowaną przez Kaźmierską legitymizują z paragrafu "poszły pracować do burdelu, to czego się spodziewały". Kobiety nie bij nawet kwiatem, ale "zwykłą ku***" – dlaczego nie, można nawet pięścią.
Co ciekawe, to dogłębne potępienie dla sex workerek wśród swoich fanów Kaźmierska zwęszyła już dawno. W swojej autobiograficznej książce wspomina i o "Heidi" i o pracy w Niemczech w analogicznych miejscach, jednocześnie podkreślając raz po raz, że ona sama wolała sprzątać i pracować jako kelnerka, niż uprawiać seks za pieniądze. I mówi to osoba znana z bon motu "Ja nie lubię żadnej pracy", który kilka lat temu pojawiał się nawet na memach.
Zasadnym pytaniem pozostaje, dlaczego Dagmara Kaźmierska zebrała tak duże grono wielbicieli (o tym, jak duże, świadczy choćby fakt, że mimo najniższych not jurorskich spośród wszystkich uczestników "Tańca z gwiazdami" przechodziła z odcinka na odcinek głosami widzów – co w historii programu było ewenementem).
Królowa wróci jeszcze do życia
Jasne, że postać Dagmary w "Królowych życia" była najzabawniejsza, ale też w jakiś sposób najsympatyczniejsza – niby odrealniona, ale jednak "równa babka". Znacznie ważniejsze było tu jednak to, że polska powiatowa dostała wreszcie swoją reprezentantkę.
Gdy jesteś niepracującą mamą trójki dzieci i mieszkasz w małym miasteczku, trudno utożsamiać się z postaciami takimi jak Anna Lewandowska, albo wspomniana już Małgorzata Rozenek. Trudno aspirować do willi z basenem czy torebki o równowartości rocznych przychodów męża. Można za to inspirować się Dagmarą – marzyć o mieszkaniu w bloku urządzonym z przepychem, własnym małym biznesie czy wysłaniu dziecka na studia. To wszystko wydaje się osiągalne – w końcu udało się samotnej matce po przejściach.
Dagmara wygrywała tu też tym, że pokazywała, że nie ma się czego wstydzić – wspominała, że kocha 25-tysięczne Kłodzko i nie chciałaby mieszkać w dużym mieście, albo mówiła o sobie wprost, że jest trochę prostaczką. Stworzyła wizję self-made Kopciuszka i to takiego, który księcia do szczęścia nie potrzebuje.
Paradoksalnie do pieca popularności Kaźmierskiej kilka szczap dołożył i fakt, że była w więzieniu. Polska jest krajem, gdzie jest najwięcej osadzonych w Europie. W zeszłym roku na 100 tys. mieszkańców przypadało aż 191 osób przebywających w zakładach karnych. Do tego dożywocie odsiaduje zaledwie 3 proc. wszystkich osadzonych, zaś najczęściej wymierzane kary wynoszą od kilku miesięcy do dwóch lat. Co za tym idzie – rotacja jest spora.
Dodajmy do tego fakt, że większość z osób, które przebywały lub przebywają w więzieniu ma przecież rodziny i znajomych. A trudno myśleć o jedynym dziecku czy ukochanym narzeczonym jako o niebezpiecznym bandycie. Pobił kogoś? Był pijany, a poza tym to ten drugi zaczął. Kradzież? Sztubackie szukanie adrenaliny.
Trudno oszacować, jak wiele żyje w Polsce osób, które były w zakładzie karnych, ale z powyższych danych wynika, że sporo. Na zamkniętych grupach dla bliskich osadzonych dominuje natomiast przekonanie, że te wszystkie kary, to właściwie za niewinność. Mimo to, pobyt w więzieniu jest czymś wstydliwym. Być może Dagmara Kaźmierska, mówiąc o tym, że przebywała w zakładzie karnym, dotarła i do tej grupy – zawstydzonych przeszłością swoją lub bliskiej osoby.
Choć w Polsce raczej drwi się z cancel culture i nią straszny, fakty są takie, że poza małymi bańkami raczej nie istnieje. Poza tym lubimy afery, a jeszcze bardziej obserwowanie tzw. podróż bohatera. To opisana przez Josepha Campbella struktura mitu, powracającą w każdej kulturze i to nawet współcześnie (przykładami będą tu choćby "Władca Pierścieni", "Gwiezdne Wojny" czy "Czarny łabędź"). Oto mamy postać, która musi przejść wyboistą drogą, zmierzyć się z przeciwnikami, spotkać pomocników, wreszcie zmienić się i osiągnąć cel.
Patrząc na zainteresowanie postacią Dagmary Kaźmierskiej, Królowa wróci jeszcze do życia. Potrzebuje tylko dobrego PR-owca.