– To nie jest osoba, z którą się o czymś dyskutuje, to nie jest dla nas partner do rozmowy – mówi naTemat feministka Anna Czerwińska o postrzeganiu żony Tomasza Terlikowskiego, która udzieliła obszernego wywiadu "Wysokim Obcasom". Działaczka ruchów kobiecych podejrzewa, że Małgorzata Terlikowska musiała dostać zgodę męża na rozmowę z dziennikarzem. "Żony, partnerki czołowych ultra-konserwatywnych "krzykaczy" nie zabierają głosu same z siebie" – mówi Anna Czerwińska.
Czy dziwi Panią, że dopiero teraz żona Tomasza Terlikowskiego zabiera głos w mediach? Do tej pory monopol na wypowiadanie się miał jej mąż.
Anna Czerwińska: Może nikt do tej pory z "żoną taliba" nie chciał rozmawiać? Może nie było to możliwe? W końcu to zajęta kobieta, ma czwórkę dzieci. A wypowiadanie się na temat swojego życia to też wypowiadanie się na temat życia męża, przypuszczam, że tu potrzebna była też jego zgoda. Prawda jest taka, że żony, partnerki czołowych ultra-konserwatywnych "krzykaczy" nie zabierają głosu same z siebie i rzadko możemy wysłuchać, co mają do powiedzenia. To nie dziwi, skoro ich mężowie przejawiają w życiu publicznym pogardę dla kobiet, protekcjonalizm etc., to od nich słyszymy, że kobiety nie mają nic do gadania, na żaden temat, na pewno nie na swój, że powinny siedzieć cicho, rodzić dzieci, budować im bezpieczny, przytulny dom. Jak pokazuje ten wywiad, nawet nie powinny wyjeżdżać z domu.
Ja od dawna jestem przekonana, że najciekawsze są rozmowy z "żonami". Z żonami polityków, z żonami osób publicznych, czyli z osobami, które najwięcej wiedzą o tym, jaki dany polityk, publicysta naprawdę jest, z osobami, które na zdjęciach stoją w drugim szeregu (wyjątkiem są kampanie wyborcze), albo wcale ich nie widzimy. A przecież, jak pokazuje książka Danuty Wałęsy, to dopiero daje pełen obraz danego "męża", osoby publicznej. Szczególnie w wypadkach, kiedy ta osoba publiczna, najczęściej mężczyzna, głosi radykalne poglądy dotyczące życia prywatnego innych ludzi. Powinna tu działać zasada: prywatne jest polityczne. Nie rozumiem, dlaczego u nas życie prywatne polityków jest tak chronione? Powinniśmy wiedzieć, czy ktoś, kto głosuje za całkowitym zakazem aborcji, przeciwko związkom partnerskim, edukacji seksualnej etc., rzeczywiście jest w życiu taki "święty", jak wymaga od innych. Jak to naprawdę jest? Czy sam stawia sobie tak wysokie wymagania w swoim prywatnym życiu? Czy ktoś im może sprostać? Czy najbliżsi są w stanie wypełnić normy moralne, które mąż narzuca innym w publicznych debatach?
Czy naprawdę sądzi pani, że potrzebujemy wiedzy o prywatnym życiu osób publicznych? Czy to nie idzie trochę za daleko?
Tylko tak możemy dowiedzieć się, czy ktoś jest hipokrytą, czy kłamczuchem, cynikiem, czy świrem. Czy informacja o tym, że poseł, który głosował przeciwko ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie - bije żonę - czy to nie jest dla wyborców ważna informacja? To samo dotyczy osób publicznych, a tych wypowiadających sądy moralne w szczególności. Naiwne byłoby sądzić, że udałoby się wprowadzić dzięki temu przejrzystość w życiu publicznym, wyeliminować hipokryzję, ale to zawsze daje widzom, obywatelkom, wyborcom większe pole widzenia, ułatwia wybór.
Jaki obraz kobiety pokazał ten wywiad? Czy jest to "bardzo smutna, bardzo przygnębiająca historia kobiety, która żyje w zgodzie z potrzebami męża", jak napisała w felietonie Agnieszka Kubik?
To, co mówi Pani Terlikowska o swoim życiu, nie jest znowu w Polsce takie bardzo egzotyczne. Przecież mnóstwo kobiet tak żyje: wychowują dzieci, są tym zmęczone, negocjują z mężem kolejne dziecko, starają się jakoś dorabiać, chociaż w zasadzie nie muszą, często w ogóle nie wychodzą z domu, radzą się księdza... To nie jest "odmienny kulturowo", szokujący obrazek. Przecież już go doskonale znamy - opisała to Danuta Wałęsa. Coraz więcej kobiet zresztą nie chce realizować takiego scenariusza - i nie dlatego, że feministki miały taką siłę przekonywania i lobby związków partnerskich je opętało - po prostu w takim życiu ich jakby trochę... nie ma. Takie życie nie jest wcale wygodne, nie myśli się już tak: "dobrze wyjdę za mąż, on będzie mnie utrzymywał, a ja będę siedzieć w domu i dzieci chować, dzieci rodzić i będziemy żyć długo i szczęśliwie". Moim zdaniem to kobietom przestało wystarczać, bo też to "szczęśliwe" życie nie jest takie szczęśliwe, przecież to ciężka praca, harówka.
I właśnie to chciała powiedzieć Małgorzata Terlikowska?
Ona jest zmęczona, nie chce już kolejnego dziecka, bo jest zmęczona tymi, które ma teraz, tą pracą, którą musi wykonać. Przecież ona kocha swoje dzieci, kocha swojego męża, chciałaby mieć kolejne dziecko, ale raczej w sferze takiego myślenia hipotetycznego, mało realnego. Może to pan Terlikowski tak myśli: dziecko - fajnie, pokołysać na rękach, pobawić się, potulić, a pani Małgorzata bardziej widzi kolejne nieprzespane noce, kolejne tygodnie niewychodzenia z domu, godziny odrabiania lekcji, tłumaczenia, co wolno, czego nie wolno... A chciałoby się wyjechać bez dzieci, z koleżankami...
Niektórzy sądzą, że "Matka Polka" nie powinna mieć takich myśli.
W tym wywiadzie właśnie najbardziej szokujące dla wszystkich jest szczere wyznanie Pani Małgorzaty, że nie chce dziecka kolejnego, że nie teraz, a mąż chce, dzieci chcą, naciskają na nią wszyscy. I to w tym wyznaniu i opisie presji, pod jaką jest Pani Małgorzata, widzimy jej męża - "taliba".
To ten fragment wszystkich oburza, w komentarzach pojawiają się zjadliwe uwagi dotyczące Terlikowskiego, współczucie dla Pani Małgorzaty, doradzanie adopcji, itp. Adopcja, proszę państwa, nie wchodzi w grę. A to dlatego, że dziecko "obce", mogłoby mieć inne doświadczenie życiowe, np. pochodzić z rozwiedzionej rodziny, albo z jakiegoś związku partnerskiego, mogło widzieć seks, "Harry'ego Pottera" i ktoś mógł mu powiedzieć, że onanizm to nie choroba i grzech śmiertelny... nawiązuję tu do fragmentu wywiadu, który dla mnie był najbardziej szokujący: Państwo Terlikowscy chronią swoje dzieci przed światem i wszelkim grzechem - wysyłają do katolickiej szkoły, bo tam nie ma dzieci, których rodzice się rozwiedli, tłumaczą, co jest złego w masturbacji, homoseksualizmie, popkulturze. Chcą wychować dzieci w określonym systemie wartości.
W końcu każdy ma prawo wychowywać swoje dzieci zgodnie z własnym systemem wartości.
Tak, każdy. Tylko wartości państwa Terlikowskich nie przystają powoli do tego świata, w którym żyją i będą żyć ich dzieci, a więc czy to się może udać? Ważne jest przy tym - dawanie świadectwa - samemu żyje się tak, jak wymaga się od innych. To wymaga wielu wysiłku, wielu wyrzeczeń, wielu tłumaczeń, ogromnej pracy wychowawczej i "ochroniarskiej" i nie wiadomo, czy przynosi rezultaty. Możemy w to wierzyć. Znam osoby, które dogmaty wiary traktują bardzo dosłownie, znam rodziców, którzy wyrzekli się swoich dzieci, bo te się rozwiodły, a więc żyją w grzechu. Znam 70-letnią kobietę, która płacząc opowiadała mi o synu, z którym nie ma od 10 lat żadnego kontaktu, bo jej wiara wymagała od niej zerwania go za to, że syn żyje w grzechu. Czy to jest warte przestrzegania reguł? Czy dawanie świadectwa jest tego warte? Ten wywiad każe nam się także nad tym zastanowić. Weryfikuje prawdy głoszone w telewizji, pisane w felietonach, pokazuje, co naprawdę oznacza życie w zgodzie z wiarą, z wyznawanymi wartościami. Dowodzi, jak to naprawdę jest trudne, więc może tylko dla wybranych?
Nie lubię takich sformułowań, są na wyrost, mają podkreślać radykalizm, skrajność i niebezpieczeństwo feministek, że chcą zabijać, kastrować, itp. Feministki w Polsce już nie chcą rozmawiać z Tomaszem Terlikowskim, bo nie ma o czym. To nie jest osoba, z którą się o czymś dyskutuje, to nie jest dla nas partner do rozmowy. Ruch feministyczny jest traktowany coraz poważniej, jako siła polityczna i ciężko na to zapracowałyśmy, m.i.n spotykając się w programach tv z Terlikowskim, Młodzieżą Wszechpolska i innymi przedziwnymi tworami konserwatyzmu. Pod tym względem wywiad z Panią Terlikowską jest dla nas interesujący, ale to chyba tyle.
Co tak naprawdę kryje się za słowami „Chcemy dzidziusia!", które dzieci umieściły w komputerze mamy jako wygaszacz?
To ciekawe, że wszystkich najbardziej oburza ten fragment wywiadu, kiedy Pani Małgorzata opowiada o niesłychanej presji, jaką wywiera na nią mąż, dzieci, lekarze, o presji urodzenia dziecka. Nagle wszyscy są tym oburzeni, tak jakby kobiety w Polsce nie żyły pod presją rodzenia dzieci! Przecież wszystkie Polki są pod taka presją non stop: takie mamy ustawy i kolejne przepisy (brak dostępu do legalnej i bezpiecznej aborcji, brak edukacji seksualnej, brak dostępu do antykoncepcji i wielu innych), takie mamy newsy w telewizji (przykład z wczoraj: w głównych wydaniu Wiadomości materiał o marszu przeciwko aborcji z komentarzem o demografii, że dzieci jest w Polsce za mało... i nikt nie protestuje), taki jest ogólny ton wypowiedzi politycznych.
Ten wygaszacz ekranu kobiety w Polsce widzą non stop: w Sejmie, na ulicy, w telewizji, nawet kiedy gościem programu nie jest Tomasz Terlikowski.
Anna Czerwińska - feministka, pracowała w organizacjach i grupach feministycznych, w tym w OŚce i Feminotece, Porozumieniu Kobiet 8 Marca.