Red Hot Chilli Peppers robili sobie zdjęcia w parku, Slash tęskni za polskimi pierogami, David Bowie nagrał piosenkę "Warszawa", a muzycy z Iron Maiden wystąpili na polskim weselu. Jak wygląda nasz kraj widziany oczami zagranicznych muzyków? Czy zupełnie nic o nim nie wiedzą?
– Uśmiecham się we Włoszech. Jestem w drodze do Rosji, którą odwiedzę po raz pierwszy – napisał na Twitterze na krótko przed swoim występem w Łodzi Justin Bieber. Co prawda najwierniejsi psychofani młodego gwiazdora najprawdopodobniej i tak wybaczyli mu tę pomyłkę, tym bardziej, że wpis został wkrótce poprawiony, ale trudno ukryć, że “niesmak pozostał”.
Nieuchwytny Ringo i sympatyczny Lenny
Nie od dziś wiadomo, że Polak jest bardzo czuły na komplementy (ale i zniewagi) płynące z ust mieszkańców innych krajów. Jedni tłumaczą to narodową dumą, inni narodowym kompleksem niższości. Tak czy inaczej niejedno polskie serce zabiło mocniej, gdy Bono wyznał, że koncert w Chorzowie był najlepszy na całej trasie, albo gdy panowie z zespołu Hurts powiewali na scenie biało-czerwoną flagą.
Nie miejmy jednak złudzeń: w większości wypadków odwiedzający nasz kraj muzycy wykonują tego typu gesty z czystej kurtuazji. Najczęściej o naszym kraju wiedzą niewiele. – Polska wciąż nie jest atrakcyjnym rynkiem muzycznym, a przynajmniej taką wizję kreślą przed wykonawcami wytwórnie. Trudno się dziwić, że nie są naszym krajem zainteresowani, że nie mają dla fanów tyle czasu, co na Zachodzie – mówi Paweł Socha, kolekcjoner autografów gwiazd światowej muzyki.
Socha wie, o czym mówi, bo od lat na lotniskach czy hotelach “poluje” na muzyków odwiedzających Polskę. – Niektórzy, jak Ringo Starr, są zupełnie nieuchwytni, ale np. Lenny Kravitz po koncercie w Warszawie był na imprezie w klubie, później można go było spotkać w hotelu przy drinku, bez żadnej ochrony. Bez trudu mogłeś zamienić z nim kilka słów – wspomina Socha.
Oświęcim, Powstanie Warszawskie, bar mleczny
Do dziś w Polsce legendą owiane jest afterparty po występie Stonesów w Sali Kongresowej w 1967 r. Beata, od lat związana z branżą muzyczną, twierdzi jednak, że tamte czasy już nie wrócą: – Dziś muzycy takiego formatu są za bardzo zapracowani. Nie mają najczęściej czasu na żadne imprezy. Pędzą od kraju do kraju. Często o tym, gdzie akurat są, trzeba im przypominać na kartce naklejonej gdzieś w okolicach sceny – mówi. Czy wiedzą cokolwiek o Polsce? – Jeśli są bardziej ogarnięci, to mają ochotę odwiedzić Oświęcim – mówi Beata.
Trochę inaczej jest poza mainstreamem. Z dala od świateł estrady, poza rygorem napiętych grafików i spisanych kontraktów jest miejsce na odrobinę luzu i spontaniczności. – Bookingi, którymi się zajmuję, to realizacja jakichś moich muzycznych fascynacji, a zapraszani goście to często ludzie poznani na imprezach za granicą, czy w internecie. Mamy dużo luźniejszy kontakt – mówi Oskar Stelagowski, warszawski DJ i promotor.
– Jeśli impreza odbywa się w Warszawie, to staram się pokazać możliwie jak najwięcej ciekawych rzeczy w mieście. Zazwyczaj kończy się na spacerze po Nowym Świecie, lub Starym Mieście, do jakiejś fajnej restauracji czy kawiarni. Zdarzało się również, że goście chcieli wpaść do baru mlecznego, lub jakiegoś konkretnego miejsca jak np. Muzeum Powstania Warszawskiego – mówi Stelagowski.
Monika Klonowska, dyrektor artystyczna Good Music Productions podkreśla jednak, że także największe światowe gwiazdy starają się często, w miarę możliwości, liznąć nieco polskiej kultury, choćby kulinarnej.
– Choć generalnie poznają nasz kraj tylko od strony zaplecza hotelowego lub z okien limuzyny, proszą np. o to, aby w menu były jakieś lokalne polskie specjały – mówi. – Często jest tak, że sam gwiazdor chciałby wyjść z hotelu, obejrzeć miasto, pogadać z ludźmi, ale nie pozwala mu na to menadżer – ocenia Paweł Socha. Czasem jednak się udaje.
Pierogi, Warszawa i wesele
“Myślicie, że to miejsce zachęci fanów zespołu do odwiedzenia Polski?” – pytał w lipcu 2012 r. “Fakt” pod zdjęciem muzyków z Red Hot Chili Peppers, którzy sfotografowali się w warszawskim parku pod odrapanym zbiornikiem wodnym.
Silne, choć nie do końca pozytywne wrażenie, wizyta w Polsce wywarła też na Davidzie Bowie. Przygnębiające ulice Warszawy, które oglądał w 1973 r. skłoniły go do skomponowania z Brianem Eno utworu “Warszawa”. Ładunek złej karmy zawarty w tym kawałku musiał być naprawdę spory, skoro jego tytuł stał się inspiracją dla nazwy zespołu mrocznego i depresyjnego Iana Curtisa (grupa niedługo potem została przemianowana na Joy Division).
“farts are always funny”
Oskar Stelagowski przyznaje, że jeśli chodzi o zainteresowanie muzyków Polską, nie ma reguły. – Bywali tacy, którzy mieli polskie korzenie i byli ciekawi wszystkiego, tak, że sama impreza schodziła nawet na drugi plan. Często przed przyjazdem robią sobie mały research na Wikipedii, pytają o Powstanie Warszawskie o Pałac Kultury, o Lecha Wałęsę i Solidarność – tłumaczy. Inni są zainteresowani sceną klubową, koncertami, publicznością.
– Zdarzają się i mruki. Stają za deckami i patrzą na zegarek, po czym biorą taksówkę do hotelu – dodaje Stelagowski. Bywają też oczywiście ostre imprezy i romanse, czasem trwające dłużej niż jedna noc. – Zdarzało nam się również robić afterparty w pokojach hotelowych z bieganiem półnago po całym budynku w poszukiwaniu basenu o piątej nad ranem – śmieje się Stelagowski.
Czy całonocne imprezowanie można potraktować jako poznawanie polskiej kultury? Być może po części tak, choć gwiazdy podobnie bawią się pewnie także w każdym innym kraju świata. Z całą pewnością jednak nie w każdym kraju można znaleźć tak śmieszne reklamy, jakie namierzyli w 2007 roku w Gdyni panowie z Beastie Boys.