
Moje wyznanie wywołało w redakcji nie małe zdziwienie. Tym bardziej jak przyznałam, że na liście blokad mam jeszcze pudelka, facebook i naTemat, choć to ostatnie tylko po godzinach pracy. Zamiast nęcących stron czytam mniej atrakcyjne, ale ważne dla mnie prywatnie, portale o kulturze i te do nauki niemieckiego. Dziś specjalnie dla moich kolegów redaktorów kilka rad, jak korzystać z internetu i nie zwariować.
REKLAMA
Dzień zaczynasz od internetu. W końcu nie ma nic lepszego od śniadania na facebooku, youtube czy portalu informacyjnym. W pracy znów komputer. Trzeba przeczytać, napisać i odpisać na maile, ale w międzyczasie, na boku, można chwilę pogadać z chłopakiem na chacie. O 10 przerwa na kawę, a wraz z nią pierwszy „like” na facebooku. Zajmuje tyle czasu ile łyk kawy, a daje dużo więcej przyjemności. Z pierwszą kanapką przychodzi czas na muzykę. Z teledyskiem najlepiej. W końcu albo się je, albo pracuje. Po przerwie obiadowej można już polecieć. Do końca pracy już tylko 3 godziny, i tak już wszystkiego nie zdążymy zrobić. W ruch, w zależności od upodobań idą: blogi kulinarne, demotywatory, ploteczki, wydarzenie sportowe i notowania giełdowe. I tak zleciał cały dzień. W domu obowiązkowo serial, jakiś komentarz na portalu społecznościowym i skype z przyjaciółmi. Pół biedy kiedy nie mamy nic pilnego do zrobienia, choć zwykle „nic nie robienie” w pracy mści się w domu, gorzej kiedy jesteśmy zawaleni obowiązkami. Co więc zrobić żeby komputer nas mobilizował a nie rozpraszał?
Najlepiej wyłączyć internet. Odciąć się od migających okienek, wyskakujących maili i chatów. W końcu wyłączenie anteny czy wyciągnięcie wtyczki zajmuje tylko kilka sekund. Niestety tyle samo zajmuje jej podłączenie. W kotka i myszkę można bawić się cały wieczór. Chwila przyjemności, chwila pracy. Marny efekt, choć niektórym się udaje. Gorzej kiedy internetu potrzebujemy do pracy, co w dzisiejszych czasach dotyczy większości z nas. Jak w takiej sytuacji zapanować nad syndromem „tylko rzucę okiem” i jak asertywnie korzystać z największego śmietnika współczesności?
Na ratunek przychodzi nam technika. Aplikacje do blokowania stron i samokontroli stają się co raz popularniejsze. Jest w czym wybierać. Najprostsze są programy „przypominajki” czyli tak zwane GDT (Get Things Done). Metoda stworzona przez Davida Allena w 2001 roku polega na organizacji zadań. Początkowo opisana w książce szybko przeniosła się do internetu. Programy takie jak „My life organized” czy „Remember the milk” pozwalają zebrać „zadania” ze wszystkich nośników: telefonów, laptopów i komputerów, w jedno miejsce. W ramach niego można je ustawiać, porządkować i dzielić w taki sposób żeby wszystko zajęło jak najmniej czasu i pozwalało skupić się na jednej rzeczy naraz. Zabawną wersją tego typu programów jest aplikacja na iPhone'a „EpicWin”, która zamienia nasze obowiązki w grę fantasy. Stworzony przez nas bohater towarzyszy nam w wypełnianiu zadań a każdy sukces nagradza niespodziankami. Im więcej danego dnia zrobimy tym nasz bohater będzie silniejszy i mądrzejszy. Dodatkowo swoimi sukcesami możemy dzielić się ze znajomymi na portalach społecznościowych. Oczywiście, życie to nie gra, ale aplikacja jest na pewno miłym urozmaiceniem do trudów dnia codziennego.
Organizacja to jedno. Można mieć świetne plany, listy z zadaniami i „przypominajki” w telefonie, ale i tak tracić czas, chociażby tak jak ja, na nic nie wnoszącym blogu Kasi Tusk. Kiedy życie w internecie przelewa nam się przez palce, czas wytoczyć ostre działa. Blokady są dla ludzi, nie trzeba się wstydzić. Dzięki takim programom jak Selfcontrol czy Leechblock wasze internetowe życie na pewno się odmieni. Koniec z facebookiem w godzinach pracy i pudelkiem w bibliotece i hazardem w nocy. Od dziś możesz zarządzać swoim czasem i ustawić w jakie dni tygodnia, w jakich godzinach i ile czasu możesz spędzić na danej stronie. Co więcej możesz ustawić przekierowania, czyli za każdym razem kiedy po przekroczeniu limitu będziesz chciał wejść na „zakazaną stronę” program automatycznie włączy inną. U mnie Tusk zamienia się na stronę o kulturze dwutygodnik.com. Lepiej? Dla mnie na pewno. Po pierwsze nie mam wyrzutów sumienia, że „kilkam” w głupoty, po drugie rozwijam swoje zainteresowania. Co więcej program jest tak pomyślany, że zdjęcie blokady jest trudniejsze od jej założenia. Nawet najoporniejsi będę musieli choć na chwilę mu się poddać.
Kiedy jesteśmy już zorganizowani i zablokowani możemy w końcu zacząć działać. Na deser może nam się przydać program typu TimeLogger, który w postaci wykresów i statystyk pokaże nam ile czasu spędzamy na konkretnych stronach. Wyniki mogą być powodem do dumy, o ile będziemy grzeczni i nie będziemy logować się na komputerach przyjaciół. W końcu ja o ciąży Zosi z makelifeeasier dowiedziałam się od kolegi z pracy.