
Opowiem wam o kilku moich spotkaniach z dostawcami na skuterach. Pewnego pięknego dnia wyjechałem na obwodnicę Warszawy. Na odcinku, którym można jechać nawet 120 km/h zobaczyłem widok kompletnie kuriozalny. Środkowym pasem walił człowiek na dostawczym skuterze. Na dodatek robił to w taki sposób, jak ja, kiedy pierwszy raz w życiu wsiadłem na skuter: nogi trzymał wyprostowane po bokach.
To naturalny odruch kogoś, kto nie umie na skuterze jeździć. W rowerze nogi trzyma się na pedałach, na skuterze na początku nie wiadomo, co z nimi zrobić. Więc rozstawia się je na boki. Ale jak ktoś już umie jeździć, to stawia je na podeście przed sobą. Wniosek jest jednoznaczny: dostawca nie umiał jeździć na skuterze. A mimo to pracuje w "deliwerce" i dostarcza ludziom jedzenie oraz zakupy.
Wczoraj inny omal nie rozjechał ludzi na przejściu dla pieszych, po czym skręcił w ścieżkę rowerową i radośnie nią pomknął. Kilka dni wcześniej widziałem jeszcze innego, który, kompletnie ignorując przepisy ruchu drogowego, wyjechał z podporządkowanej i wymusił pierwszeństwo na autobusie.
Jeszcze inny wjechał przede mnie, kiedy stałem na czerwonym świetle, rozejrzał się czy nic nie jedzie i beztrosko popruł przed siebie. Stałem na tych światłach z rozdziawioną gębą. Nie wpadłbym na to, że tak można zrobić. No może, gdybym wiózł rodzącą żonę do szpitala. Ale nie stygnące jedzenie...
Kilkanaście tygodni temu wracałem w nocy do domu i na spółkę z innym kierowcą tylko cudem nie rozjechaliśmy dostawcy, który o północy cisnął przez miasto bez włączonych świateł w swoim skuterze.
Dostawa to nie wyścigi
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Ta plaga dotyczy pewnie tylko większych miast. W większości mniejszych miast i wsi takie zamawianie jest niemożliwe.
Czy zauważasz, że dostawcy na skuterach jeżdżą niebezpiecznie?
138 odpowiedzi
Nie czepiam się osób zamawiających jedzenie czy zakupy do domu. Ja wiem, że zdarzają się różne sytuacje. Człowiek nie może wyjść z domu czy pracy, bo obowiązki przytłaczają, bo choroba złożyła. Bo wygodnie jest coś zamówić z dostawą i dostać pod nos. Ale – moim zdaniem, być może niesłusznym i krzywdzącym – coraz częściej zamawiamy dostawę (jedzenia czy zakupów) z lenistwa, a nie z rzeczywistej potrzeby.
U mnie na osiedlu jest już kilka przybytków gastronomicznych i sklepów z "ciemnymi szybami". Tak określa się miejsca, do których nie można wejść, nie ma tam alejek i kasy. Są tylko dostawcy, którzy biorą coś z kuchni czy półki, pakują do skrzynki i wiozą do klienta.
Ich popularność rośnie. A wraz z tym zjawiskiem rosną kolejne patologie. Obok jednego z "dark store'ów" przejeżdżam kilka razy w tygodniu. Wąska uliczka zastawiona jest skuterami, porozrzucanymi byle jak. Byle dostawca mógł wyjść, wsiąść i szybko pojechać do klienta, który ma dostać swoje zamówienie w 15 minut. Trudno tam przejechać, łatwo potrącić jakiś skuter albo powożącego nim człowieka.
Nie ma komu łapać?
Druga sprawa to fikcja przepisów w Polsce. Nie jest tajemnicą, że wielu dostawców pochodzi z Indii, Pakistanu lub krajów tego właśnie regionu. I ja nic do tych ludzi nie mam, niech zarabiają. Praca nie jest łatwa, nie jest też przesadnie dobrze wynagradzana.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że wielu dostawców jeździ zgodnie z przepisami, uważając na innych i nie blokując ruchu. I bardzo dobrze, super. Niestety spora grupa ma z tym wyraźny problem. I nie tylko ja, marudny Bagiński, to dostrzegam.
Mam więc apel do pracodawców. Jak już wsadzamy kogoś na skuter, to może weźmy takiego, który na tym skuterze umie jeździć i robić to zgodnie z przepisami?
Bo na razie giganci globalnego fast foodu oraz giganci polskiego handlu wynajmują do tej prostej, acz niewdzięcznej roboty ludzi, którzy nie mają pojęcia o jeździe i o przepisach. Jazda po chodniku czy ścieżce rowerowej, ciśnięcie środkiem obwodnicy, przejeżdżanie przez przejścia dla pieszych to jest proszenie się o ofiary śmiertelne. I dotyczy to zarówno obcokrajowców, jak i Polaków.
Zobacz także