Polacy słyną z zamiłowania do żartu. Kolejne kabarety i stand-upy wyrastają jak grzyby po deszczu, a sale podczas występów na żywo pękają w szwach. Trzeba jednak pamiętać, że dowcipkować trzeba umieć. Wiele zależy od wyczucia miejsca i czasu. I właśnie tego flow brakuje naszym turystom, którzy regularnie wspominają o bombie w bagażu. I wytłumaczcie mi jedno – po co?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Od lat z uwagą śledzę lotniskowe komunikaty Straży Granicznej. Jak mantra pojawia się w nich polski dowcipny turysta, który namiętnie żartuje o… bombie w bagażu. Rocznie czytam minimum kilkadziesiąt materiałów o takich incydentach. I cały czas się zastanawiam – dlaczego?
Czasem lepiej nie powiedzieć nic niż za wiele
Ostatni taki komunikat pojawił się w poniedziałek 3 czerwca i chyba przelał czarę goryczy. Sytuacja wydarzyła się w sobotę 1 czerwca na Lotnisku Chopina, a niedługo po niej port wystosował komunikat o tym, żeby nie żartować z bomby w bagażu. Tym razem turyści naprawdę przesadzili.
Jak poinformowała Straż Graniczna, na żarty zebrało się aż trzem podróżnym, w odstępie zaledwie 30 minut. 21-latek powiedział, że ma granat, 32-latek mówił o bombie, a 44-latek o dynamicie. W kwietniu na podobny dowcip zdecydowała się 76-latka w Katowicach. Jak widać, małpiego rozumu na lotniskach dostają ludzie w każdym wieku. A ja cały czas zachodzę w głowę i pytam – dlaczego?
Czy na fotelu u fryzjera żartujecie, że macie wszy? Kiedy idziecie do banku, żeby wziąć kredyt albo wypłacić pieniądze, w momencie odbierania gotówki żartujecie, że to jest napad? Udajecie, że palicie papierosa przy dystrybutorze na stacji paliw? Raczej nikt tego nie robi. To dlaczego nadal trzymają się was żarty o bombie w bagażu? Przecież to dowcip na poziomie "przychodzi baba do lekarza, a lekarz też baba". Ani to śmieszne, ani błyskotliwe.
Mądry Polak po szkodzie, bo znów czegoś nie wiedział
Do wyżej wymienionych sytuacji dochodzi najczęściej podczas odprawy biletowo-bagażowej, czyli kiedy nadaje się walizkę do luku bagażowego. Drodzy żartownisie, czy zastanawialiście się kiedyś, skąd w ogóle pytania o materiały wybuchowe, aerozole, albo baterie i powerbanki w walizce nadawanej do luku? Otóż chodzi o waszą niewiedzę i bezpieczeństwo.
Materiały wybuchowe mogłyby doprowadzić do eksplozji. Ale tak samo niebezpieczny może okazać się np. litrowy lakier do włosów. W powietrzu temperatura jest znacznie niższa. Zmienia się również ciśnienie, a w takich warunkach o rozszczelnienie i rozsadzenie zbiornika jest bardzo łatwo. Ale kto by pamiętał o lekcjach fizyki.
Tak samo niebezpieczna może być bateria litowo-jonowa. Ta może nagrzać się do nawet 600 st. C, a jej ugaszenie to udręka na lądzie nie mówiąc o ewentualnej akcji gaśniczej w kabinie samolotu. W luku bagażowym nie ma nawet szans na podjęcie takiej próby. Po prostu wybucha tam pożar, a łatwopalne ubrania błyskawicznie zajmują się ogniem. Walizka po walizce. A to wszystko kilkanaście kilometrów nad ziemią.
Ale po co się w to zagłębiać, skoro dla rozluźnienia atmosfery na lotnisku można zażartować o bombie, granacie, albo dynamicie… I od razu robi się śmiesznie, prawda?
Reakcja na lotnisku jest natychmiastowa i zawsze taka sama
Właśnie ze względu na bezpieczeństwo każdy pasażer słyszy dokładnie te same pytania podczas odprawy. Kiedy pada odpowiedź, że w bagażu jest bomba, reakcja może być tylko jedna. I nikogo nie interesują tłumaczenia, że to był tylko głupi żart.
Na miejscu pojawiają się służby, strefa jest odgradzana, ewakuuje się pasażerów i personel, a do akcji wkraczają m.in. roboty, które sprawdzają, czy w bagażu rzeczywiście znajduje się niebezpieczny ładunek. Dokładnie tak samo wygląda to w przypadku sygnałów o bombie w szkole, restauracji, czy galerii handlowej. Takich zawiadomień nigdy nie można lekceważyć.
Konsekwencje? Mandat to żart, ale dlaczego brak wakacji nikogo nie powstrzymuje?
Wakacyjny rytm raczej nie zachęca do myślenia o konsekwencjach swojego postępowania, a te bywają poważne. Taki wydawałoby się niewinny żarcik kosztuje czasami wiele. Zgodnie z Prawem Lotniczym mandat może wynieść nawet 1500 zł, choć najczęściej pasażerowie muszą zapłacić 500 zł, albo sprawa kończy się na pouczeniu. To również brzmi jak słaby dowcip, bo przecież żarcik o bombie może na kilkadziesiąt minut sparaliżować działanie portu. A przez zamknięcie strefy odprawy inni mogą nie polecieć na swoje wakacje, czy spotkania biznesowe.
Zdecydowanie poważniejszą karą może być decyzja kapitana. To bowiem od niego zależy, czy dowcipniś wsiądzie do samolotu, czy nie. Coraz częściej to właśnie on wymierza najsurowszą karę niesfornemu pasażerowi, bo jednak wakacje słono go kosztowały, a będzie mógł o nich zapomnieć. Nie ma co liczyć na zwrot pieniędzy z biura podróży, czy za bilety i nocleg. Nagle pasażer staje się uboższy o kilka tysięcy złotych i wymarzone wakacje. Ale jak widać, nawet taka kara nie jest w stanie zatrzymać kilkuset osób rocznie.
Za takich pasażerów biorą się również linie lotnicze. Powstają czarne listy, na które trafiają awanturnicy i ci, którzy rzucają słabymi żartami o bombach. Jeśli przez niskich lotów dowcip o bombie dojdzie do opóźnienia startu lub lądowania, wówczas przewoźnicy kierują sprawy do sądów, a tam kary sięgają kilkudziesięciu tysięcy złotych. Czy ci, którzy żartują na lotniskach w ogóle o tym wiedzą? Śmiem twierdzić, że nie.
Polaku, mam więc do ciebie prośbę. Zanim polecisz na swoje wymarzone all ekskjuzmi do Turcji, Huragandy, czy dowolnego innego miejsca, pomyśl trzy razy, zanim otworzysz usta na lotnisku. I przypomnij sobie, że mowa jest srebrem a milczenie złotem.