Do Ministerstwa Zdrowia wpłynęła petycja zakazująca palenia papierosów na balkonach i w oknach budynków wielorodzinnych. Jej autor podkreśla, że trzeba chronić zdrowie osób niepalących przed śmierdzącym dymem, który do ich mieszkań wsączają uzależnieni sąsiedzi. Pomysł budzi ogromne emocje, ale nie można go zredukować do konfliktu palący – niepalący. W internecie głos zabrały między innymi dorosłe dzieci palaczy, które są przeciwne zakazowi.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W tej sprawie nic nie jest proste oprócz dobrze znanego faktu, że palenie szkodzi zdrowiu – osoby palącej oraz biernych palaczy, czyli tych, którzy sami nie palą, ale przez to, że są w pobliżu, wdychają trujący dym.
Nałogowcy od dawna oglądają na paczkach wyrobów tytoniowych drastyczne efekty palenia: zniekształcone nowotworem płuca, wizerunki śmiertelnie chorych ludzi, ostrzeżenia przed impotencją. I palą dalej. Obecnie po papierosy sięga co czwarty Polak.
Polska w kłębach dymu. Zakaz palenia w miejscach publicznych
Niewielką przesadą byłoby powiedzieć, że kilka dekad temu palili wszyscy i wszędzie. Cała Polska była przesiąknięta dymem papierosowym i uważano to za normalne. Ale czasy się zmieniły. W 2010 roku wprowadzono zakaz palenia w miejscach publicznych.
Z sinych kłębów wyłoniły się między innymi kluby i restauracje. Jedni głośno narzekali na to, że politycy zabierają im wolność, najważniejszą z wartości, a ograniczenia to prosta droga do zamordyzmu. Inni cieszyli się, że po wyjściu z knajpy wreszcie nie śmierdzą jak popielniczka.
Nie tylko niepalący są świadomi przykrego zapachu, jaki stopniowo wwierca się w pomieszczenia, gdzie palacz oddaje się nałogowi. Wiedzą o tym także sami uzależnieni. Część z nich woli palić papierosy na balkonie, by nie zatruwać atmosfery w mieszkaniu, zwłaszcza jeśli mają niepalącego partnera, dzieci lub zwierzęta. Problem w tym, że ich prywatny dym przenika do równie prywatnych, ale cudzych płuc.
Sytuacja między sąsiadami staje się napięta szczególnie latem, gdy otwarte okno umożliwia ruch powietrza w mieszkaniu i choć trochę wytchnienia od upału. Sieć pełna jest narzekań osób, które we własnym mieszkaniu są zmuszone do wdychania cudzego dymu.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zakaz palenia na balkonie. "Smród albo sauna"
"Jak jest ciepło to mam do wyboru: czuć smród fajek albo zamknąć okno i zrobić sobie saunę na cały dzień" – skarży się jeden z internautów. "Jak najbardziej za (zakazem). Codziennie kilka razy zamykam balkon, bo co godzinę sąsiad musi palić papieroska i smród leci do góry" – wtóruje inny. "Trzeba wprowadzić zakaz jak najszybciej. Mam sąsiada, który kilka razy w ciągu godziny pali na balkonie. Co kilkanaście minut trzeba zamykać okna" - opisuje sytuację kolejna niepaląca osoba.
Wzburzeni palacze ripostują, że ich sąsiadom dymek nie przeszkadza (pytali lub nikt sam nie przyszedł do nich z pretensjami), a problem mają tylko ludzie przewrażliwieni lub leniwi. Dlaczego leniwi? Bo nie chce im się zamykać okien i balkonu za każdym razem, gdy czują, że sąsiad zaczął palić.
Poza tym równie dobrze – argumentują palacze – można zakazać rozmnażania (hałas jest szkodliwy dla zdrowia, a ten wytwarzany przez dzieci nie jest wyjątkiem), jazdy samochodem albo smażenia w oleju. A jak się nie podoba, niepalący wrażliwi na dym mogą wyprowadzić się do lasu. Niepalący nierzadko tracą wtedy cierpliwość. - Sam się wyprowadź, skoro trujesz innych – odpowiadają. I po raz kolejny podkreślają: dym sąsiada przenika do położonych obok mieszkań, co ma negatywne skutki np. dla osób, które mają problem z układem oddechowym.
Tak właśnie – szkodzeniem zdrowiu osób postronnych – uzasadnia pomysł zakazu autor petycji skierowanej do Ministerstwa Zdrowia. To dotychczas stawało po stronie palaczy, uznając, że zakaz palenia na balkonie może nadmiernie ingerować w życie prywatne. Przeciwnicy nikotyny mają nadzieję, że tym razem rządzący uznają, że znacznie bardziej dolegliwą ingerencją w prywatność jest sytuacja, gdy sąsiad zmusza ich do wdychania swojego dymu.
Zakaz palenia na balkonie. Palący rodzice będą truć swoje dzieci?
"Masakra" – tak papierosowe sytuacje z dzieciństwa wspomina w rozmowie z naTemat Dorota, dorosła już córka palaczki. Jej mama przyjmowała nikotynę na dworze, ale już rodzice bliskiej koleżanki palili w łazience. "Gdybym chciała skorzystać z toalety, musiałabym wejść w te kłęby dymu... nie dość, że nie było czym oddychać, to człowiek wychodził cały śmierdzący. Odwiedzając tę koleżankę, wiedziałam, że koniecznie trzeba załatwić wszystkie swoje potrzeby wcześniej, byle tylko nie wchodzić do tej łazienki". Koleżanka nie miała oczywiście pola manewru.
W podobnej sytuacji co ona była jedna z internautek, której rodzice także byli uzależnieni od nikotyny. "Nienawidzę smrodu fajek, przeszkadza mi, jak wlatuje mi przez okno smród z balkonu obok, ale jako dziecko palaczy nie wyobrażam sobie palenia tylko w domu" - pisze na forum kobieta. Wspomina, że gdy robiło się chłodno, jej palący rodzice zamykali się z nałogiem w czterech ścianach, bo nie chciało im się wychodzić na zewnątrz.
"W zimę rodzice palili w łazience i jak szłam rano do toalety, to z ręcznikiem na głowie, żeby włosy mi aż tak nie śmierdziały w szkole. Jasne, że fajnie by było, żeby nie palili na balkonie, ale palacze nie zawsze mieszkają sami i jak nie będą mogli palić na balkonach, to będą kopcić w mieszkaniu. To nie jest tak, że uznają, że dzieci czy rodzina nie powinna tego wdychać i rzucą" – ocenia internautka.
Podobnie ponurą perspektywę w rozmowie z naTemat roztacza Alicja, palaczka, która pracuje w branży zdrowotnej. Lata temu przerzuciła się na papierosy elektroniczne. Jest w pełni świadoma zarówno szkodliwości palenia, jak i trudności, które piętrzą się przed tymi, którzy chcą rzucić nałóg.
Alicja zwraca uwagę na to, że w całej Polsce funkcjonuje zaledwie kilka poradni rzucenia palenia. Zakaz palenia na balkonie jej zdaniem nie jest dobrym rozwiązaniem. "To nie jest fajne dla sąsiadów, ale jak palacze wrócą do domów z paleniem, to będą na potęgę truć dzieci, zwierzęta i niepalących innych domowników" – przewiduje.
Jan nie pali i wkurzają go sąsiedzi, którzy raczą go trującym dymem wbrew jego woli. Priorytetem jest dla niego zdrowie jego kilkuletniego dziecka, a nie potomstwo palaczy. "Niech te dzieci pozywają potem swoich rodziców za nowotwory" – mówi naTemat.
Zwraca uwagę na to, że zakaz palenia na balkonie to nie jest sytuacja rodem z "Igrzysk śmierci", w których wybieramy, kto umrze na raka, bo ktoś musi. Są przecież inne możliwości.
Rozmówca naTemat wciela się w rolę miłośnika papierosów. "Alternatywa nie wygląda tak, że albo będę palił na balkonie, albo truł dzieci w domu. Po pierwsze nie każdy palacz ma dzieci, po drugie są jeszcze inne opcje – rzucenie palenia, wychodzenie na dwór, przerzucenie się na mniej śmierdzące opcje nikotynowe, albo wyprowadzka na wieś" – wylicza Jan.
Alicja zżyma się na takie stawianie sprawy. "Kwestia zdrowia cudzych dzieci powinna nas obchodzić, bo wszyscy zapłacimy za ich leczenie. Poza tym skoro niepalących nie obchodzą dzieci palaczy, to dlaczego palaczy mają obchodzić dzieci niepalących i smród u nich w domu?" – pyta. "Może jednak warto spojrzeć dalej, niż na czubek swojego nosa?" – dodaje rozmówczyni naTemat.
Internautka Daily Cat z Reddita patrzy na problem z innej strony. "Dzieci sąsiadów już mogą być trute, bo najważniejsze to nie truć dzieci palacza" – ironizuje.
Dorosłe dzieci palaczy wspominają dzieciństwo
Rzecz jasna nie wszyscy palacze wystawiają papierosa w roli środkowego palca. Ilustruje to sytuacja, którą opisuje jedna z naszych rozmówczyń. Do dziecięcego pokoju w bloku wpadał dym papierosowy wytwarzany przez sąsiada, który lubił palić na balkonie. Gdy matka dzieci zwróciła mu uwagę na problem, przeniósł się z nałogiem na ławkę przed budynkiem. "Jestem pod miłym wrażeniem tej empatycznej reakcji" - ocenia kobieta.
Jednak nasi rozmówcy wskazują, że zakaz palenia na balkonie nie rozwiąże problemu braku empatii u części palaczy. "Przeniosą się na klatkę lub pod klatkę schodową: będzie tak samo, lub jeszcze gorzej" – przewiduje niepalący Aleksander. Rozwiązaniem, ku któremu skłania się część internautów, byłoby wyznaczenie na zewnątrz palarni oddalonych od klatek i okien budynków mieszkalnych. Dopiero wtedy zakaz palenia na balkonie miałby sens.
Jednak – martwią się – komu będzie chciało się wychodzić na zewnątrz, skoro szybciej można zaspokoić swoje uzależnienie, nie wychodząc z domu? Straż miejska i policja musiałyby twardo egzekwować zakaz, a skuteczność, z jaką funkcjonariusze ścigają na przykład kierowców nielegalnie parkujących swoje auta, nie daje powodów do optymizmu.
Tymczasem dorosłe dzieci palaczy apelują, by dalsze kroki w tej sprawie były przemyślane. Chodzi o to, by nie wylać dziecka z kąpielą, a raczej: nie wepchnąć go w kłęby dymu. Potomstwo osób z chorobą nikotynową będzie bezbronne wobec szkodliwych działań swoich rodziców.
"Jestem dzieckiem palaczy" – pisze internautka pod pseudonimem Qurablura. "Nawet ciąża nie powstrzymała mojej mamy od palenia i popalała w trakcie. Nic im nie przeszkodziło, żeby sobie zapalić, nawet ja. Wyjebane mieli i mają w dalszym ciągu na moje płuca czy płuca innych" – podsumowuje gorzko.
Wśród niepalących pojawiają się głosy, by porzucić półśrodki i wprowadzić kompletny zakaz palenia i zakaz sprzedaży papierosów. Albo przynajmniej objąć restrykcjami pokolenie, które wchodzi w dorosłość i następne, na wzór innych państw, które chcą wyplenić społeczny problem, jakim jest uzależnienie od nikotyny.
To jednak będzie miało koszty polityczne. "Zakaz może mieć sens. Tylko na pewno nie teraz. Za dużo jest palaczy, żeby to miało sens. Bo się zbuntują i to samobójstwo polityczne, bo zaraz skorzystają z czarnego rynku itd. Zakaz teraz tego problemu nie rozwiąże" – podsumowuje internauta o pseudonimie Eravier.
A Wam przeszkadza, gdy ktoś pali na pobliskim balkonie?
W domach niech sobie palą. Ale nie, bo śmierdzi. Lepiej niech moje fajki innym śmierdzą, nie u mnie.
Internautka Daily Cat, Reddit
"Wizyta w domu (lub aucie) w którym się pali, to jedna z najgorszych rzeczy, która może się przytrafić niepalaczowi. Poważnie. To jest katastrofa. Nawet krótka wizyta u dziadków, którzy palą w domu, każdorazowo kończy się tym, że po powrocie musimy od razu wszystkie ubrania wrzucać do prania! I mówimy o sytuacji, w której oni nie palą przy nas, ale po prostu dom jest już prześmierdnięty".
Mateusz, rozmówca naTemat
Mój ojciec spalał od 20 do 40 fajek dziennie. Połowę pewnie w domu. Choć było to w zamierzchłych czasach, gdy o szkodliwości biernego palenia niewiele jeszcze mówiono, zadbał jednak o to, byśmy nie musieli dzielić jego pasji. W naszym mieszkaniu nigdy, albo prawie nigdy, nie śmierdziało dymem. Jedynym miejscem, w którym ojciec palił, było okno w kuchni. Wychylał się przy tym mocno na zewnątrz, żeby nie leciało do środka. Dodatkowo zamykał też drzwi od swojej "palarni", a potem długo wietrzył pomieszczenie. W ten sposób przeżyłem ponad 20 lat z nałogowym palaczem nie stając się bierną ofiarą jego nałogu, jeśli nie liczyć tych nielicznych chwil, gdy wiatr zawiał coś w stronę okna mojego pokoju. Ale to już było do strawienia. Generalnie uważam, że palenie w domu to koszmar. Jestem wdzięczny ojcu, że to rozumiał.
Paweł, rozmówca naTemat
Sonda
Czy w Polsce powinien być zakaz palenia na balkonie?