"AfD drugą siłą polityczną w Niemczech" – grzmią nagłówki wielu europejskich mediów. Emocje wokół wyniku prawicowych populistów są tak wielkie, że niektórzy mogą odnieść wrażenie, iż w Parlamencie Europejskim wręcz zaroi się od europosłów Alternative für Deutschland. Rzeczywistość jest jednak inna i... wcale nie wróży tak źle niemieckiej demokracji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zacznijmy więc od absolutnego początku i faktów:wybory do Parlamentu Europejskiego w Niemczech wygrała CDU/CSU. Chadecka unia z 30-proc. poparciem zostawiła rywali daleko za swoimi plecami. W nowej kadencji europarlamentu w Brukseli i Strasburgu spotkamy 29 deputowanych tej formacji.
Wybory do PE w Niemczech: AfD silna, ale głównie słabością koalicji Scholza
Drugie miejsce rzeczywiście zajęła AfD, ale stratę do liderów notuje ogromną. Prawicowych populistów poparło 15,9 proc. Niemców, a taki wynik przekłada się na 15 mandatów. Dużo (zdaniem niektórych o 15 za dużo...), ale za mało, aby namieszać w Unii Europejskiej.
Fakt, iż Alternatywa dla Niemiec zasłużyła sobie na miano drugiej siły politycznej, to przede wszystkim skutek tego, w jak złej kondycji są ugrupowania współtworzące rząd kanclerza Olafa Scholza. Jego socjaldemokratyczna SPD zdobyła zaledwie 13,9 proc. głosów i utrzyma w PE tylko 14 miejsc.
Naprawdę ogromną utratę zaufania niemieckich wyborców zanotowali jednak Die Grünen. Przed pięcioma laty Zieloni cieszyli się z wyniku na poziomie aż 20,5 proc., tymczasem 9 czerwca zdobyli 11,9 proc. głosów, a to wystarcza na jedynie 12 mandatów.
Na dobre w okolicach 5 proc. utknęli drudzy z koalicjantów Scholza – liberalna FDP, która w kolejnej kadencji europarlamentu będzie miała pięcioro reprezentantów. Formację tę wyprzedził nowy projekt polityczny byłej liderki Die Linke, czyli Sahry Wagenknecht, która dzięki zdobyciu 6,2 proc. głosów do PE wprowadza sześcioro swoich europosłów.
Ze względu na to, że w wyborach europejskich w Niemczech nie obowiązuje próg wyborczy, z tego kraju do Parlamentu Europejskiego wybiera się jeszcze piętnaścioro polityków z ośmiu innych, marginalnych ugrupowań.
Niemiecka demokracja ma się nieźle. Wynik AfD dużo niższy niż w niedawnych sondażach
Czy te wyniki dowodzą jakieś rewolucji, a tym bardziej upadku niemieckiej demokracji? Oczywiście, że nie. Absolutną większość głosów zdobyły ugrupowania, co do których demokratycznego charakteru nikt nie ma zastrzeżeń. A pozycję niekwestionowanego lidera zajmuje partia spadkobierców jednego z ojców Unii Europejskiej – Konrada Adenauera.
Ze swoimi niespełna 16 proc. AfD ani dziś nie ma szans zawojować Brukseli, ani nie może przymierzać się do przejęcia władzy w kraju.
Co więcej, liderujący tej partii Alice Weidel i Tino Chrupalla w sprawie niedzielnego wyniku mają równie wiele powodów do radości, co zmartwienia. Cóż to bowiem 15,9 proc. dla formacji, która jeszcze na początku roku notowała w sondażach poparcie na poziomie 23 proc., ale konsekwentnie traci elektorat z każdym kolejnym skandalem z Rosją lub Chinami w tle...
Jak zwracają uwagę media po zachodniej stronie Odry, wielu Niemców wybory do PE wykorzystało jako okazję do pokazania czerwonej kartki aktualnie rządzącej koalicji socjaldemokratów, zielonych i liberałów. Karą jest pauzowanie wielu zawodników na arenie europejskiej, ale nadal mogą oni wrócić do gry w zbliżających się powoli wyborach do Bundestagu.