"Panie Duda! Wykonując wolny zawód pracuję znacznie ciężej, niż pańscy podopieczni, no i stokroć ciężej niż pańscy kolesie z zarządu związków. Nie macie pojęcia o pracy po 12-16 godzin" – napisał na swoim blogu Wojciech Łazarowicz. I wywołał falę poparcia ze strony drobnych przedsiębiorców, przedstawicieli wolnych zawodów i freelancerów. Ich przekaz jest prosty: "To my, a nie związkowcy, jesteśmy prawdziwymi ludźmi pracy".
Co łączy właściciela szkoły języka angielskiego z Lublina, freelancera z Poznania, właściciela firmy reklamowej z Piotrkowa Trybunalskiego i przedsiębiorcę z Warszawy? Wszyscy podpisali się pod tekstem Wojciecha Łazarowicza, blogera naTemat, z zawodu operatora obrazu – człowieka oburzonego na strajkujących "generalnie" związkowców.
Ciężka praca? Nie w związku
"Nie staracie się ani o jakość, ani o ilość – staracie się tylko o etat! Nie dorósł Pan intelektualnie, żeby formułować pomysły na reformę gospodarczą. Nie zasłużył Pan na żadne specjalne przywileje, na żadne szczególne względy. Nie pracuje Pan ciężko, nie działa społecznie" – zwrócił się do lidera "Solidarności" Piotra Dudy. Jak twierdzi, działalność związkowców nie ma nic wspólnego z interesami pracowników, a Duda i jemu podobni zawłaszczyli pojęcie ciężkiej pracy.
"By manipulować opinią publiczną, liderzy związków próbują swe wymuszenia przeprowadzić pod szyldem walki o interesy ludzi pracy. Jest to zwyczajnie bezczelne, bo najciężej w tym kraju pracują ci, przeciwko którym związkowcy działają. A są to właśnie wszyscy samozatrudnieni, studenci i tzw. twórcy, rzemieślnicy i drobni przedsiębiorcy pracujący co dzień po 12 godzin, walczący o każde zlecenie, płacący samodzielnie składki. To oni w olbrzymim stopniu wypracowywać muszą realny dochód narodowy" – pisze Łazarowicz, dodając jeszcze, że związkowi liderzy nigdy nie zatrudniliby się u prywatnego przedsiębiorcy, bo tam trzeba byłoby naprawdę ciężko harować.
My, współcześni proletariusze
Szybko okazało się, że to dość popularny pogląd. I nie chodzi tutaj jedynie o wysokie pensje związkowców czy o przywileje typu "trzynastki" i wcześniejsze emerytury.
"Jako przedsiębiorca od 30 lat co dzień budzę się z myślą, co dalej. Jak sam nie wymyślę to pójdę z rodziną zbierać puszki i żaden Duda mi nie pomoże. Nie mogę zastrajkować, bo tym samym zaproszę komornika, nie podpalę opon pod Sejmem, bo mnie na to nie stać" – skomentował na przykład Marek. "Potwierdzam artykuł w całej rozciągłości. Z tą pracą po 12 i więcej godzin to też prawda. Ostatnio stwierdziłem, że jako kapitalistyczny wyzyskiwacz wyzyskuję najbardziej siebie" – napisał Mirosław.
Z tych i wielu innych komentarzy przebija złość, że "Solidarność" uzurpuje sobie prawo do wypowiadania się w imieniu "ludzi pracy" – tych, którzy pracują w pocie czoła, a o których rzekomo zapomniało państwo. Tyle że związkowcy jakoś do tego opisu nie pasują…
"Ja nie blokuje im miasta"
Hirek Wrona, znany dziennikarz muzyczny, także podpisał się pod tekstem Łazarowicza. Bo uważa się za człowieka pracy. – U nas jest tak, że ciężka praca kojarzy się wyłącznie z łopatą, maszyną i ośmiogodzinnym cyklem pracy. Natomiast ja całe życie pracuje po kilkanaście godzin dziennie: w święta, w weekendy, bez limitów czasowych. Tysiące godzin nieprzespanych, bo gram po nocach żeby zarobić na życie. Nie, nie narzekam i cieszę się, że wybrałem sobie wolny zawód. Irytujący jest jednak fakt, że jakaś jedna grupa rości sobie prawo do określenia "ciężka praca" – mówi w rozmowie z naTemat.
Wrona dziwi się tymi pracownikom, którzy, jak ostatnio na Śląsku, opuszczają swoje miejsca pracy i wychodzą na ulice: – Ja mam takie podejście, że jeżeli zobowiązuję się wobec kogoś do wykonania pewnych rzeczy, to po prostu je wykonuję. Nie zdarzyło mi się nie przyjść na audycję do "Trójki" dlatego, że zarabiałem za mało pieniędzy. Był taki moment, że dostawaliśmy za audycje jakieś grosze. Nikt nie narzekał, bo wiadomo było, że przyjdzie czas, kiedy będzie lepiej. Nikomu do głowy nie przyszło, żeby wyjść na ulice. Wie pan, ostatnio sprawdziłem, ile mi wychodzi emerytury. Okazuje się, że coś koło 680 złotych. I co, mam iść pod urząd premiera?
"Jeśli wyjdę z kamieniem, rząd ustąpi. Ale nie w tym rzecz"
Tego samego zdania jest Justyna Piesiewicz, prezes polskiego przedstawicielstwa organizacji International Association of Business Communicators, która skupia ekspertów ds. komunikacji w biznesie. Ona także "podpisała się" pod tekstem Łazarowicza. – Razi mnie to, że związkowcy wyjdą z kijami i kamieniami, zablokują duże miasta, a rząd przychyla się do ich postulatów. Czy osoby, które ciężko pracują na umowy śmieciowe kiedykolwiek wyszły na ulice? A aktorzy, graficy i operatorzy? – mówi naTemat.
Zobacz też: Generacja Z. Młodzi, otwarci, wychowani w dobrobycie, żyjący w świecie wirtualnym, skazani na kryzys
Według Piesiewicz, związkowcy mówiąc o ciężkiej pracy, tak naprawdę nie wiedzą co to znaczy. – Przecież wyrzucić kogoś, kto jest członkiem związku zawodowego, jest bardzo trudno. A czy osoba, która ma zagwarantowaną pracę, będzie pracowała ciężko? Oczywiście są tacy i tego nie kwestionuję, ale oni wszyscy mają zagwarantowaną co miesiąc wypłatę. Nie muszą się martwić – dodaje.
Więcej zarabiasz = mniej się męczysz
Psycholog społeczny dr Leszek Melibruda zwraca uwagę na to, że stereotyp dotyczący ciężkiej pracy funkcjonuje od kilkudziesięciu lat, a w ostatnim czasie jest tylko umacniany. – Zawsze było tak, że z pojęciem "ciężar" łączy się to, co trzymane jest w ręku, łopatę. kilof czy świder, a nie to, co jest efektem pewnego wysiłku. W tej chwili w społecznej świadomości nie jest rejestrowany wysiłek psychiczny podejmowany przez menedżerów, przedsiębiorców czy tych, którzy się do związków nie zapisują. Traktowany jest raczej instrumentalnie: "ci, którzy więcej zarabiają, na pewno mniej się męczą".
Melibruda przypomina, jak bardzo obrazoburczy był ostatni list prezesa Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezarego Kaźmierczaka do lidera "Solidarności" Piotra Dudy. "Jest pan bezwzględnym cynikiem i sprawnym demagogiem, bo na idiotę pan nie wygląda. Informuję pana, że damy radę, cokolwiek pan jeszcze wymyśli. Ograniczymy nasze przedsięwzięcia, wyjedziemy z nimi za granice, będziemy zatrudniać wyłącznie na działalność gospodarczą, ograniczymy zarobki do ręki dla pracowników, w ostateczności będziemy zatrudniać na szaro" – napisał Kaźmierczak, odnosząc się do pomysłu likwidacji umów śmieciowych.
– Muszę jeszcze dodać, że ja wcale nie jestem zachwycony tym, co się dzieje w Polsce. Tyle że jak każdy mam prawo do wyrażania pewnych emocji. I wkurza mnie to, że jedna grupa ma prawo żeby strajkować, a druga nie. Że jedna ma prawo rzucać kamieniami, a druga nie. Że jedna rości sobie prawo do "ciężkiej pracy", a druga tego prawa nie ma – podsumowuje Hirek Wrona.
My, prawdziwi proletariusze: freelancerzy, twórcy, wolne zawody, rzemieślnicy i drobni przedsiębiorcy - musimy się bronić przed tymi korporacyjnymi rabusiami!
Hirek Wrona
dziennikarz muzyczny
Związkowcy blokują całe miasto nie licząc się z innymi pracownikami, którzy chcą wykonywać swoje obowiązki. Ja nie jadę do nikogo do Gdańska, Katowic czy Wrocławia i nie utrudniam im życia. Każdy ma prawo do godnego życia, ale powinny być pewne granice zdrowego rozsądku.
Justyna Piesiewicz
prezes polskiego przedstawicielstwa International Association of Business Communicators
Trzeba przekonywać opinię społeczną, że praca i interesy pracownika to nie tylko związki. Jakiś czas temu musiałam zlikwidować firmę, bo kontrahenci nie płacili faktów. To jest ogromne ryzyko. Warto, żeby rząd o tym pomyślał. Jeśli ja wyjdę z kamieniem czy kijem na ulice i powiem "chce więcej!" to pewnie ustąpi, ale przecież nie w tym rzecz.
dr Leszek Melibruda
psycholog społeczny
W tej chwili w społecznej świadomości nie jest rejestrowany wysiłek psychiczny podejmowany przez menedżerów, przedsiębiorców czy tych, którzy się do związków nie zapisują. Traktowany jest raczej instrumentalnie: "ci, którzy więcej zarabiają, na pewno mniej się męczą".