W życiu nie pomyślałbym, że kiedyś spędzę dwie noce w namiocie na dachu pickupa. W czasie potężnej ulewy i burzy, na wysokości ponad dwóch metrów. Zrobiłem sobie challenge, żeby przetestować specjalną opcję "sypialną" dla nowego Volkswagena Amaroka. Czy coś takiego ma w ogóle sens? To zależy, jak bardzo lubicie survival. I czy pogoda będzie akurat łaskawa.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Lubicie spać w namiocie? Ja szczerze mówiąc, tak średnio. Nie chodzi o to, że jestem księciem, który zawsze wybiera hotele z wygodnym łóżkiem, tylko o fakt, że kilka razy pobawiłem się w prawdziwy vanlife. Podróżowałem kamperami po Polsce i dziś myślę sobie, że jest to fantastyczna przygoda. A namiot może być jedynie opcją awaryjną.
Poleciałem do Włoch, gdzie ludzie z Volkswagena przygotowali dla nas szalone porównanie. Mieliśmy do wyboru: spać w wygodnej Grand Californii, która jest prawie jak dom na kołach, albo w namiocie na dachu nowego Amaroka.
Dlaczego wybrałem pickupa? Bo "dużą Kalifornię" sprawdziłem już na Mazurach rok temu. Nie było sensu tego powtarzać, chociaż... bardzo kusiło! Ten kamper jest dla mnie definicją wszystkiego, czego oczekiwałbym od takiego pojazdu. Ale napisałem już o nim wszystko, więc po prostu zostawię wam poniżej link do tego testu.
Amarok to nie jest stereotypowy pickup. Ale o co chodzi z namiotem?
Tym razem trafiła się okazja, żeby spróbować czegoś bardziej... surowego. Volkswagen Amarok to pickup, ale nie taki stereotypowy wół roboczy. Dzisiaj nawet samochody z "paką" muszą mieć w sobie coś więcej, niż tylko do bólu praktyczne cechy.
Nowego Amaroka już sprawdziliśmy na bezdrożach, ale opcja z sypialnią to była dla mnie kompletna nowość. I szczerze mówiąc, nie wiedziałem, na co się piszę. Wybrałem sobie jeden z dostępnych modeli (te namioty się różnią, mogą być różne opcje i kolory) i pomyślałem, że jak będzie źle, to ktoś w nocy przygarnie mnie do Grand Californii.
Pierwsze pozytywne zaskoczenie – namiot rozkłada się dosłownie w kilkadziesiąt sekund. Stelaż zamontowany z tyłu wygląda efektownie i może się wydawać, że rozłożenie całego zestawu będzie skomplikowane. Na szczęście maksymalnie to uproszczono, więc nawet jak znajdziecie się w kompletnej dziczy, szybko możecie odblokować kilka zaczepów i ogarnąć schronienie na dachu.
Czym to się różni od zwykłego namiotu? Po prostu nie śpicie na ziemi, więc od spodu nie ciągnie chłód czy wilgoć. No i ta wysokość dała mi poczucie większego bezpieczeństwa, chociaż może to naiwne myślenie. To jeszcze zależy, jaką wyprawę sobie wymyślicie.
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda poprawnie. Miękki materac, dość solidne ścianki, które można rozsuwać i w ten sposób kontrolować prowizoryczną "wentylację" wnętrza. Na zewnątrz zawieszono też dwa pokrowce na buty (o nich więcej trochę później). A w środku też znalazło się parę zakamarków, gdzie można upchnąć trochę drobiazgów. I to w zasadzie tyle. Trzeba było poczekać na noc i sprawdzić, czy w tym ogóle da się spać.
Dwie ulewy i burza
Pogoda na test trafiła się "wymarzona". Pierwszej nocy już intensywnie padało, ale może to i dobrze. Od razu sprawdziłem, że hałas od deszczu jest po prostu nieznośny. To nie był przyjemny odgłos deszczu, tylko po prostu bezlitosne uderzenia.
Ale... w sumie tylko to było dokuczliwe. Jeszcze wspomniany pokrowiec zewnętrzny się nie sprawdził, jednak przewidziałem to. Zabrałem buty na noc do środka, dzięki temu kolejnego dnia miałem w czym chodzić, a koledzy z sąsiednich aut... niekoniecznie.
I było mi wygodnie. Gdyby nie ten deszcz, zasnąłbym szybciej i wstałbym wypoczęty. Może nie było jak we własnym łóżku, ale na pewno lepiej niż podczas snu na gołej ziemi. W tym wszystkim ważne jest jeszcze sensowne parkowanie. Trzeba pamiętać, żeby stanąć na równym terenie, bo w przeciwnym razie można zapomnieć o komfortowym spaniu.
Przyszła kolejna noc. Miałem nadzieję, że ze spokojniejszą pogodą, ale przeliczyliśmy się bardzo. To była brutalna weryfikacja biwakowania na pickupie. Ulewa (tym razem prawdziwe oberwanie chmury) złapała nas w pobliżu aut. Misją specjalną było dostać się po drabinie do środka namiotu i zadbać jednocześnie o suche ubranie.
Kluczowy fakt: namiot był szczelny. Nic nie kapało mi na głowę, a uwierzcie, że przy takich opadach już naprawdę zastanawiałem się, czy mój materac za chwilę nie nasiąknie wodą.
Pojawiły się jednak inne problemy. W czasie mocnego deszczu trudno było odsłonić nawet kawałek ścianki, więc zrobiło się duszno. Poza tym w środku bardzo brakowało klasycznego "przedsionka", co byłoby oczywiste w tradycyjnym namiocie.
I trzecia rzecz: wchodzenie po drabinie wydaje się proste, ale każdemu w końcu może się znudzić – szczególnie przy fatalnej pogodzie. Albo w sytuacji, gdy zabieracie rzeczy na górę, a potem wracacie dwa razy, bo czegoś zapomnieliście. Niby banał, ale na kempingu z namiotem dachowym proste sprawy potrafią się skomplikować.
Sporo narzekam, ale naprawdę mieliśmy pecha z pogodą. Uważam, że jeszcze przy delikatnym deszczu namiot na Amaroku spisałby się wzorowo dla dwóch osób. To bardzo ciekawa opcja dla tych, którym nie zależy na wygodzie dużego kampera.
W Grand Californii miałbym więcej miejsca, lepsze łóżka, mógłbym ugotować obiad i korzystać z prysznica. Czyli poczuć się jak w domu. Amarok zapewnia warunki do przetrwania i bardziej kojarzy mi się z przygodą.
Złożona konstrukcja namiotowa na Amaroku prawie w ogóle nie wpływa na właściwości jezdne. Przemieszczałem się autostradą i lokalnymi drogami, a jedyne co wyczułem, to zwiększoną masę. Trzeba o tym pamiętać przy hamowaniu i wyczuć auto, ale to tylko kwestia oswojenia się z nim. Ten pickup zapewnia zaskakujący komfort w czasie jazdy. Na zdjęciu poniżej w wersji bardziej "uterenowionej".
Dlatego Amarok wydaje mi się świetnym kompanem do małych szaleństw. Spontanicznych i tych zaplanowanych. Pozwala się przemieszczać skuteczniej niż kamperem, ma przestrzeń ładunkową, a na koniec można zamienić go w prowizoryczną sypialnię. Opcja idealna na krótkie wyjazdy, tylko z małym haczykiem. Pogoda musi być łaskawa, bo inaczej taka wyprawa szybko stanie się dokuczliwa.
Na koniec sprawdźmy jeszcze, jak wygląda cennik Amaroka. Podstawowa wersja z dwulitrowym dieslem o mocy 173 KM to wydatek rzędu 229 tys. zł. Kolejne opcje wyposażenia to "Style" oraz "PanAmericana". Tu mamy już trzylitrowe diesle o mocy 240 KM – te wersje kosztują odpowiednio 293 970 zł i 318 570 zł. I jeszcze propozycja najbardziej premium, czyli "Aventura" za 343 170 zł.
Jeśli chodzi o sam namiot dachowy, to oddzielna sprawa. Ceny tego typu konstrukcji wahają się od kilku do kilkunastu tysięcy złotych.
Amaroka i Grand Californii nie ma sensu porównywać, jednak jeśli ktoś marzy właśnie o takiej przygodzie z prawdziwym kamperem, musi się liczyć z wydatkiem prawie 400 tys. zł na starcie.
Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku oraz Instagramie.