Jeśli jakieś auto zasługuje na miano domu na kołach, to Grand California spełnia chyba wszystkie wymagania. Zabrałem Volkswagena na krótki wypad, który okazał się dla niego... zbyt prosty. Pokażę wam pięć najciekawszych rzeczy z Grand Californii, dzięki którym nawet przy fatalnej pogodzie na kempingu nie zatęsknicie za zwykłym hotelem.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Życie w kamperze jest trochę kłopotliwe do opisania. Bywa upierdliwe w najprostszych sprawach, ale w tym jest cały urok. Każdy, kto posmakował tego chociaż raz, będzie wiedział, co mam na myśli. Swój debiut autem na kempingu zaliczyłem dwa lata temu, ale wtedy pojechałem malutkim Volkswagenem Caddy California. To ciekawa opcja, jednak tylko namiastka prawdziwego kempingowego klimatu.
I w końcu zdarzyła się okazja, by pójść po bandzie. W lipcowym kalendarzu zapisałem sobie wielkimi literami "Grand California" i było już jasne, że szykuje się prawdziwy vanlife.
Volkswagen Grand California to nie tylko wielkie (długie na prawie 6 metrów i wysokie na 3 m), ale też skomplikowane przy pierwszym kontakcie auto. Naszpikowane bajerami i ciekawą technologią na początku przytłacza, ale później szybko wychodzi, że nie takie to wszystko straszne.
Pokażę wam pięć argumentów, że Grand California może być domem na kołach. I to takim, którym da się pojechać chyba wszędzie.
1. Prowadzenie
Zacznę od rzeczy najmniej związanej kempingiem, ale do tych wszystkich miejsc z pocztówek trzeba przecież jakoś dojechać. Tak szczerze to przerażają mnie stare, choć urocze kampery. Widziałem takie, jak kiedyś wjeżdżałem na przełęcz Furkapass i powiem wam, że zgroza. Nie wybrałbym się żadnym z tych leciwych pojazdów nad jezioro Śniardwy, a co dopiero do Szwajcarii. Tak, chodzi o wygodę, ale jednak trochę też o bezpieczeństwo.
Grand California łamie stereotyp kampera, który może być "zawalidrogą". Maksymalnie pojedzie dokładnie 162 km/h, tylko to akurat mało ważne. Chodzi o dynamikę jazdy, która jest totalnie zaskakująca przy tym ponad 3-tonowym kolosie. Pod maską mamy silnik 2.0 TDI o mocy 177 KM. Do tego 8-biegowy automat, napęd na przód i działa to genialnie.
Naprawdę trudno więcej oczekiwać w prowadzeniu od takiego auta. Grand California sprawnie przyspiesza do 60 km/h, więc przejazdy po mieście są bardzo normalne. Do 100 km/h też nie ma mowy o senności całego układu. Jazda w przedziale 100-120 km/h jest bardzo naturalna. Kiedy trzeba wyprzedzić, przyspiesza jak osobówka. W trasie naprawdę łatwo się zapomnieć, jak wielkim wozem jedziemy.
Volkswagen spisał się wzorowo nawet na zatłoczonych ulicach. Kamera cofania ułatwia życie, ale chodzi też o zwrotność, którą akurat najbardziej wykorzystałem na kempingu. Moje miejsce nie należało do najszerszych, obok miałem też drzewo, a cztery kroki do przodu stały już kolejne kampery. Wyjazd stamtąd Grand Californią trwał nie więcej niż 10 sekund. Po prostu zawinąłem się na raz ze sporą rezerwą przy przednim zderzaku. Szok dla mnie i ludzi obok, który już czekali, żeby mnie pokierować.
Tu muszę zaznaczyć, że mój tekstowy kamper to model 600, do którego wystarczy kategoria B. Jest jeszcze wersja 680, ale to już inna półka uprawnień i wóz długi na ponad 6,8 metra.
A wracając do "sześcsetki", prowadziło się ją jak dynamicznego busa. Zarówno na ekspresówkach, jak i wąskich lokalnych dróżkach. Parkowanie z kamerą było dość proste. Z tyłu głowy miałem jedynie, że pojazd jest dość długi i wysoki, więc siłą rzeczy w niektórych miejscach musiałem uważać bardziej niż w osobówce. W trasie warto pamiętać, by odpowiednio wcześniej przed zakrętem trochę zdjąć nogę z gazu.
Spalanie? Poniżej 7 litrów przy 100 km/h jest dość łatwo zejść. W mieście zużywał mi nie więcej niż 10 litrów. Auto zachęca do odprężającej jazdy i odwdzięcza się oszczędnością.
2. Łazienka
W końcu wchodzimy w prawdziwy kamperowy klimat. O podstawowe potrzeby w kamperze niektórzy aż boją się zapytać, ale zawsze wzbudza to ciekawość. Najpierw krótko: tak, jest łazienka, nawet z prysznicem i umywalką. Można spuścić wodę i załatwić WSZYSTKO, co trzeba. Są małe półki, lustro, za którym kryje się szafka. I uchylne okienko w dachu z moskitierą.
Wrażenie jest trochę jak z toalety w samolocie. Kolega, zaprawiony żeglarz, porównał to do węzła sanitarnego na łodzi, ale jego zdaniem w Grand Californii było nieco więcej miejsca. Po kilku dniach już wiem, że to się sprawdza. Branie prysznica może nie jest zbyt wygodne, ale da się. Wielki plus za dwa odpływy wody, bo znika problem usuwania jej, kiedy auto stoi na nierównym gruncie.
Korzystanie z ubikacji to bardzo indywidualny temat. Ogólnie wszystko trafia do sporej kasety, którą opróżnia się z zewnątrz i przebiega to względnie bezproblemowo. Jeśli działa wam to na wyobraźnię, chyba jest trochę lepiej, niż myślicie. Do kasety przy każdym czyszczeniu trzeba wlać trochę specjalnej chemii. Dzięki niej zawartość nie staje się tak... kłopotliwa.
Pozostaje pytanie, czy w ogóle zechcielibyście korzystać z ubikacji w aucie. W Grand Californii da się to robić w naprawdę znośnych warunkach. Jeśli macie opory, zawsze zostają tradycyjne toalety na kempingu, a łazienkę w kamperze można traktować jako... awaryjną.
3. Przemyślane dodatki i sensownie zaplanowana przestrzeń
Tutaj lista będzie dłuższa, ale na Mazurach wynotowałem sobie, co naprawdę mnie zaskoczyło w tym kamperze. Pierwsze były gniazdka z prądem i porty USB, których w końcu nie policzyłem, ale znalazłem je wszędzie tam, gdzie być powinny. Przy desce rozdzielczej, pod przenośnym stolikiem, przy łóżku... tego nie pożałowano.
Grand California teoretycznie jest dla czterech osób. Tyle mamy miejsc dla pasażerów i tyle osób może zmieścić się na dwóch rozkładanych łóżkach. W praktyce będzie to na przykład rodzina 2+2, bo górne posłanie ma dopuszczalną masę 150 kg. Czyli jest idealne dla dzieci albo kogoś dorosłego.
Łóżko "na parterze" to kawałek przytulnej i wygodnej przestrzeni, którą można fajnie zaaranżować po swojemu.
Przy rozsuwanych drzwiach znajdziecie lodówkę z zamrażalnikiem, a także zestaw kuchenny z dwoma palnikami, zlewem i szafkami, w których zmieści się sporo drobiazgów. Kuchnia jest zasilana gazem – z tyłu pojazdu znajdują się porządnie zabezpieczone dwie duże butle, więc nie musicie się martwić, że jeśli wylądujecie gdzieś na pustkowiu, to zapas szybko się skończy.
Serio pomyślano o prostych, ale potrzebnych rzeczach. Na przykład z tyłu jest też mała słuchawka prysznicowa, która przydaje się, kiedy chcecie na przykład szybko umyć nogi po wyjściu z jeziora. Albo cokolwiek spłukać, bo na kempingu nietrudno o jakieś zabrudzenia. Tak samo praktyczne są rozsuwane moskitiery w oknach i drzwiach oraz szyberdach.
Jeśli macie dostęp do prądu z zewnątrz, warto od razu skorzystać z długiego (bardzo długiego) kabla i wpiąć wtyczkę. Wtedy bez obaw o energię da się korzystać z wszystkich funkcji. Bez prądu też podobno da się przeżyć w tym kamperze ponad dobę i to wcale nie w oszczędnym trybie.
Czysta woda? Wlew znajduje się na zewnątrz, a w zbiorniku zmieści się 110 litrów. Przy w miarę rozsądnym użytkowaniu dla dwóch osób to sporo na podstawowe potrzeby. Jeszcze jedno: rozkładana markiza, pod którą można rozstawić dostępne w zestawie stół i dwa krzesła. No właśnie, szkoda, że tylko dwa, skoro auto ma być dla czterech osób.
4. Nowoczesne zarządzanie gadżetami, które ułatwiają życie
Jeśli coś będzie oczywiste – z góry przepraszam. Dla doświadczonych wyjazdowiczów w takim stylu pewnie normalne będzie spuszczanie "szarej" wody z auta (90-litrowy zbiornik). Dla mnie to była nowość i nie mogłem się nadziwić, że to takie proste.
Ogólnie za serce Grand Californii można uznać mały ekran, który znajduje się w środku. To tam wyświetlany jest poziom wody w pojeździe – czystej i wspomnianej "szarej". Ponadto sterowanie wentylowaniem wnętrza czy oświetleniem.
Od razu po zaparkowaniu w wybranym kempingowym miejscu warto włączyć tryb "Camping mode". Prościej, to taka opcja, która przestawia auto w "mieszkanie". Na przykład nie powinien wtedy włączać się alarm, kiedy zamykacie drzwi od środka.
Ze zdalnego zarządzania najbardziej spodobała mi się funkcja ogrzewania wody. Można ją podgrzewać do 40 lub 60 st. C. W zależności od sytuacji, do wyboru są tryby ogrzewania prądem, gazem lub system mieszany.
5. Domowy komfort
I na koniec coś banalnego, ale najważniejszego. Przed tym pięciodniowym wyjazdem nastawiałem się, że jak wrócę, będę musiał nadrobić nieprzespane noce, zmęczę się i zatęsknię za domowymi przyjemnościami.
Nie spodziewałem się, że pod koniec najchętniej przedłużyłbym pobyt nawet nie o pięć dni, tylko o co najmniej dwa tygodnie. Grand California to nie jest po prostu kamper. Ten Volkswagen przenosi vanlife na inny poziom, który można skojarzyć ze zwykłym pobytem w hotelu. Nawet podczas deszczowej pogody.
Nie koloryzuję, jeśli odpowiednio zaopatrzycie się w prowiant, w Grand Californii zamieszkacie jak w domu. Oczywiście w jakiejś mikroskali, ale poczujecie wygodę i spokój.
Mam prosty wniosek: udany vanlife to życie w aucie, które nie stawia ograniczeń. Gdybym miał zabrać na kemping kogoś, kto nie wyobraża sobie dnia bez prysznica, łazienki i podstawowego komfortu, ten Volkswagen byłby strzałem w dziesiątkę. Przekonałby największe marudy.
Tylko cena za ten luksus jednak jest zaporowa. Moje testowe auto z wszystkimi dodatkami wyceniono na prawie 432 tys. zł. To dużo, choć dostajecie wóz gotowy do kempingowych zadań specjalnych. Mimo wszystko taki kamper jest dla wąskiego grona ludzi, których na to stać. Albo dla paczki znajomych, którzy zrobią zrzutkę i będą cieszyć się przygodami we własnym gronie.
Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku oraz Instagramie.