Miałem szczęście, choć nazwać to tylko szczęściem nie jest do końca zgodne z prawdą, że jeździłem i nadal jeżdżę prototypami, którymi nie udaje się pojeździć prawie nikomu z dziennikarzy. Te samochody, które w postaci plakatów i kalendarzy może wiszą czasem nad łóżkami nastolatków, mają niewiele wspólnego ze swoim
medialnym wizerunkiem. Zdarzyło mi się jeździć bardzo dobrze wystylizowanym prototypem koncepcyjnym Opel Antara z 2005 roku. Samochód pokazano we Frankfurcie i wyglądał genialnie, dobre proporcje, fantastyczna tylna klapa, ciekawe formy we wnętrzu. Jak grom z jasnego nieba spadła propozycja, aby się nim przejechać - nieopodal Aix-en-Provence, na publicznej drodze, o piątej rano. Brzmi strasznie i tak na poczatku wyglądało, ciężka podróż z przesiadkami i chyba godzina snu, ale warto było. O świcie słońce wstało i oświetliło samochód jak żaden Photoshop nie potrafi.
Robiłem wtedy zdjęcia na błonie do slajdów, więc pomyłki ekspozycji były wykluczone - stres sprawiał, że ręce drżały, nigdy w życiu nie widziałem takiego światła, może o zmierzchu w Kalifornii. Po zdjęciach statycznych przyszedł czas na jazdę po drodze publicznej, autem bez rejestracji i ubezpieczenia, wartym ponad milion euro (prototypy buduje się ręcznie, ręcznie też wytwarzając wszystkie potrzebne elementy). Jechał ze mną designer. Po drodze kilku turystów chciało nas zabić, osprzęt silnika zapalił się, wytwarzając kłęby czarnego dymu, a koło kierownicy nie było solidnie przytwierdzone do kolumny. Cóż, dla tego porannego światła warto było trochę zaryzykować.