Anna Dryjańska: Romanse na wyjazdach all inclusive, seks na łonie natury, erotyczne eksperymenty – czy lato rozbudza nasze zmysły?
Marlena Kazoń: Lato to pora roku, która najbardziej sprzyja przyjemności. Nie chodzi tylko o pogodę i o to, że zrzucamy ubrania. Chodzi przede wszystkim o to, że w wakacje zrzucamy z siebie obowiązki. Na urlopie przestawiamy się z trybu przetrwania w tryb doznawania. Dajemy sobie prawo do tego, by odpuścić kontrolę. Najważniejsze są relaks i rozkosz. Czasami do tego stopnia, że dochodzi do odrealnienia.
Co to znaczy?
Mówiąc potocznie: bywa, że w pogoni za przyjemnością puszczamy się poręczy. Chcemy skorzystać ze wszystkiego, co przyjdzie nam do głowy.
Jaki typ osoby puszcza się poręczy?
To zazwyczaj ludzie, którzy przez cały rok żyją w dużym napięciu i dyscyplinie. Często jako dzieci nie doświadczyli zdrowej bliskości fizycznej od rodziców: głaskania po głowie, buziaka w policzek, przytulenia.
Przez większość czasu są mistrzami samokontroli. Nie dają sobie przestrzeni na to, by odpuścić. Odkładają użycie wentyla na czas urlopu. I gdy wreszcie nadchodzi wyjazd, idą na całość. Puszczają wszystkie hamulce. Gdy jesteśmy w związku, taka sytuacja odbija się na naszych relacjach z drugą osobą.
W jaki sposób?
Na przykład zaczynamy się kłócić. Zazwyczaj dobieramy się na takiej zasadzie, że jedna osoba ma większą potrzebę wolności, a druga jest bardziej stateczna. Jeśli ta druga zacznie tej pierwszej czegoś zabraniać, szybko pojawi się konflikt.
Gdy pochodzimy z domu pełnego zakazów i nakazów, a nasz partner lub partnerka mówi, że czegoś nam nie wolno, zaczynamy mimowolnie odgrywać sceny z naszego domu rodzinnego. Spieramy się z partnerem, ale buzują w nas silne, nagromadzone emocje z kłótni z matką lub ojcem.
Zdarza się jednak, że w związku są osoby o podobnym temperamencie. Wtedy wystarczy sobie nawzajem dać wolną rękę i problemu nie ma?
Gdy puszczamy się poręczy jako para, to – o ile nie robimy tego w ramach związku – też może się to różnie skończyć. Jedna osoba namiętnie przetańczy noc na dyskotece, druga się z kimś prześpi. W przekroczeniach nie jesteśmy tacy sami. Wtedy, mimo że na początku daliśmy sobie wolną rękę, pojawiają się żal i pretensje, bo każdy inaczej wyobrażał sobie tę wolność.
Padają pytania: "jak mogłaś mi to zrobić?", "czy ty mnie nadal kochasz?", "dlaczego tak się zachowałeś". To bardzo trudne w relacji. Te trudności przepracowujemy od września w gabinecie psychoterapeutycznym.
Czyli co, w wakacje mamy być grzeczni jak przez cały rok, bo inaczej rozwalimy związek?
Nie. Możemy puścić się poręczy, ale zróbmy to razem, w ramach związku. Pójdźmy na kompromis. Chodźmy razem popływać nago. Wybierzmy się razem na dyskotekę. Razem pozwólmy sobie na igraszki na plaży. Inaczej ryzykujemy rozgoryczeniem i rozczarowaniem.
Są rzeczy w relacji, których nie da się cofnąć, czy udawać, że czegoś nie było. Jeśli na przykład otwieramy związek na jedną noc albo cały wyjazd, to przekraczamy Rubikon. Potem znacznie łatwiej jest to powtórzyć, nawet gdy druga strona nie daje na to zgody.
Czy w definicję wspólnych, wakacyjnych szaleństw w związku wpisuje się trójkąt?
To także jest przekroczenie granic naszej intymności. Obca osoba wchodzi w więź, którą budowaliśmy miesiącami lub latami. Mimo że na początku uważaliśmy, że to dobry sposób na podkręcenie naszego życia seksualnego, łatwo może pojawić się zazdrość. Czy dla chwili uniesień jesteśmy na to gotowi?
A co z singlami i singielkami? Czy dla nich wakacyjne przygody mogą skończyć się dobrze?
To zależy. Fajny seks z partnerem poznanym na urlopie – oprócz przyjemności – może nam dodać pewności siebie. Powinniśmy sobie jednak zadać pytanie: czy szukamy przygody na jedną noc, czy stałego partnera?
Dlaczego?
Bo to ważne, żebyśmy wiedzieli, czego chcemy. Jeśli chcemy związku, namiętna noc może nam dać jego namiastkę, ale nie przybliży nas do celu. Warto być tego świadomym, bo wtedy nie wylądujemy ze złamanym sercem, gdy wakacyjny kochanek po urlopie już nie pisze i nie dzwoni, albo wręcz nie pamięta nawet naszego imienia. Jeśli wiemy, czego chcemy, łatwiej nam nie zabrnąć w zachowania, które powstrzymują lub wręcz oddalają nas od zaspokajania własnych potrzeb.
A jeśli po prostu chcemy ekscytującego seksu bez zobowiązań?
To wtedy warto pilnować, by nie był jedynym wzmocnieniem naszego poczucia własnej wartości. Najlepiej czerpać je z wewnątrz, bo inaczej można poczuć się zależnym od relacji seksualnych.
Co kieruje osobami, które wchodzą w relacje seksualne z pracownikami hotelów all inclusive? Pisaliśmy niedawno w naTemat o kobietach, które jadą na wakacje do Turcji, czasami drogie, z planem przeżycia romansu, a na miejscu zaczynają "flirt" dużymi napiwkami. To wyrachowanie? Naiwność?
Sprawczość, a dokładniej: pragnienie sprawczości. Gdy mamy pracę, w której czujemy się bezradni, gdy frustrujemy się w życiu rodzinnym, to przynajmniej na wakacjach chcemy poczuć, że mamy nad czymś kontrolę. Dla intelektualnie rozwiniętej kobiety kelner czy osoba roznosząca ręczniki może być łatwą zdobyczą. Znacznie łatwiejszą niż na przykład pracownik wysokiego szczebla z zagranicznej korporacji. Taki seks szybko nas zaspokaja, dodaje otuchy.
To chyba dobrze?
Dobrze, o ile nie używamy drugiej osoby jak rzeczy, nie zwodzimy jej, nie obiecujemy jej czegoś, czego nie zamierzamy dotrzymać. I pod warunkiem że zadbamy o inne pola, na których jesteśmy sprawczy. Inaczej grozi nam to, że uzależnimy się od takich relacji.
Co jakiś czas media obiega informacja o parze przyłapanej na letnich igraszkach w miejscu publicznym. Dlaczego ludzie ryzykują w czasach wszechobecnego monitoringu?
Bo możliwość bycia przyłapanym daje im dreszczyk emocji. Robienie czegoś zakazanego, zwłaszcza gdy ujdzie na sucho, wywołuje wyrzut dopaminy. A to bardzo przyjemne. Raczej nikt nie myśli o słonym mandacie czy "sławie" na całą Polskę, gdy filmik trafi do internetu. Stąd te zachowania, które z rozsądkiem nie mają wiele wspólnego.
Sondaż SW Research na zlecenie Erecepty.pl wykazał, że w wakacje na seks bez zabezpieczenia pozwala sobie 1/3 Polaków. Zakładam, że większość z nich nie planuje powiększenia rodziny. Po co to robią?
Chodzi o przekroczenie granic do końca, symboliczne zerwanie z wszelkimi powinnościami. To postawa w stylu: mogę, co chcę, nic nie muszę. A więc nie muszę się zabezpieczyć. Mogę żyć chwilą, doświadczać niczym niezmąconej rozkoszy.
Nie ukrywajmy: myślenie o zabezpieczeniu wybija kochanków z rytmu, wprowadza w akt seksualny element planowania. A to ostatnie, o czym chcą myśleć osoby łaknące nieograniczonej wolności. Tego typu wrażeń szukają zwłaszcza ludzie o osobowości granicznej: od jednego wyrzutu dopaminy do następnego.
Tymczasem konsekwencje całkowitej beztroski mogą zostać z nami na całe życie. Z takiego podejścia biorą się choroby przenoszone drogą płciową oraz powakacyjne dzieci.
Czasami się nie biorą.
To nadal igranie z własnym zdrowiem i życiem. Przez następne dni i tygodnie wielu takim osobom towarzyszy lęk. Czy nie zakaziłem się wirusem HIV? Czy nie zaszłam w ciążę? Pytanie brzmi, czy wakacyjna przygoda jest warta tego lęku i stresu. Nie wydaje mi się.
Czy beztroski, przyjemny i jednocześnie nieobarczony przykrymi konsekwencjami seks w wakacje jest w ogóle możliwy? Bo wygląda na to, że na każdym etapie czyhają jakieś pułapki.
Oczywiście, jednak nie mylmy beztroski z odreagowaniem, lub wręcz autoagresją, bo tak można patrzeć na ryzykowne zachowania.
Beztroski, radosny seks można mieć w związku, jeśli partnerów łączy dobra intymność, a także jako singiel lub singielka, jeśli wiemy, czego chcemy i nie łatamy seksem niedomagań w innych dziedzinach naszego życia.
Znajmy swoje potrzeby i szanujmy granice swoje i innych. To podstawa udanego seksu.