– Wziął moją rękę i dotknął swojego penisa w zwodzie. Był dorosłym mężczyzną po 30., ja miałam 15 lat. Długo nie wiedziałam, dlaczego boli mnie całe ciało. Psycholog powiedziała, że ksiądz dotyka mnie nie jak przyjaciel, ale jak mężczyzna. To mnie otrzeźwiło – mówi Ewa R. o księdzu Tomaszu K., który za pijaństwo został odsunięty od kierowania parafią w Rzejowicach. Toczy się w jego sprawie proces kanoniczny o molestowanie nieletniej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ewa R. (nazwisko i dane posiada redakcja): To bardzo dobre pytanie. Po przeczytaniu tej informacji rozsypałam się, poczułam też złość. Parę dni wcześniej dostałam maila z kurii, że ksiądz zostanie odsunięty z funkcji proboszcza. Ale nie z powodu pijaństwa, tylko nadużyć, jakich dopuścił się wobec mnie. To było już oficjalnie potwierdzone przez Watykan.
Kurii wygodniej jest publicznie informować o pijaństwie księdza niż o zarzutach, jakie pani stawia księdzu Tomaszowi K.?
Dla mnie to tuszowanie nadużyć seksualnych, wspieranie systemowej przemocy.
Kontaktowała się pani z kurią?
Tak, wysłałam maila do księdza Rafała Kowalskiego, delegata biskupa ds. ochrony dzieci i młodzieży. Zapytałam, dlaczego w mediach informują, że ksiądz Tomasz K. zostanie usunięty z roli proboszcza przez pijaństwo. Przecież parę dni wcześniej dostałam zupełnie inny komunikat: ten duchowny miał zostać pozbawiony stanowiska za to, co mi zrobił. Nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nie chcę dzwonić do tego księdza, bo boję się takich
kontaktów.
Kiedy to wszystko się zaczęło?
To był 2007 rok, miałam wtedy 13 lat, byłam osobą wierzącą. Bardzo chciałam być zrozumiana, poznać kogoś serdecznego, być częścią społeczności. Już wtedy czułam się bardzo samotna.
Jak wyglądał dom i życie 13-letniej Ewy?
To był dom alkoholowy. Mój ojciec dużo pił, mama zajmowała się jego nałogiem. Była współuzależniona. Nie poświęcała mi tyle czasu i uwagi, ile potrzebowałam. Kiedy mówiłam, że mi smutno, to raczej było to bagatelizowane. Pewnie dlatego szukałam zrozumienia na zewnątrz, padło na chór, który prowadził ksiądz Tomasz K.
Pod jego opieką w tygodniu ćwiczyliśmy piosenki, które wykonywaliśmy na niedzielnych czy świątecznych mszach. Byliśmy z księdzem w stałym kontakcie przez Gadu-Gadu, telefon. Zajmowały nas sprawy organizacyjne chóru. Ale z czasem ksiądz zaczął do
mnie pisać.
Co pisał?
Na przykład wysyłał piosenki, pozdrowienia, ciepłe myśli. Był właściwie jedyną dorosłą osobą, która w pewien sposób zwracała na mnie uwagę.
W dokumentach z prokuratury jest dokładnie takie zdanie: "Ksiądz był jedyną osobą, która zwróciła na mnie uwagę".
Nie miałam problemów w nauce, szło mi wręcz bardzo dobrze. Nauczyciele mnie chwalili, mówili, że super się uczę. Ale absolutnie nikogo nie interesowało, jak ja się czuję, jakie mam problemy w domu. Nikogo tak naprawdę nie interesowałam. Czułam się opuszczona i niezrozumiana.
Do psychiatry trafiłam jako 15-latka. Wcześniej miałam psychosomatyczne problemy związane ze stresem. Myślę, że ksiądz to wszystko zauważył.
Czytałam o pani sprawie. Wrzody żołądka u 15-latki dają do myślenia.
Moim rodzicom nie dało to do myślenia. Wrzody żołądka, bruksizm, somatyczne bóle brzucha i głowy.
Ciało wołało o pomoc.
Wołało, ale nikt nie słuchał. Jedyną osobą, która pytała mnie, dlaczego jestem smutna, był ten ksiądz. Widać było, że naprawdę jest zainteresowany tym, jak się czuję. Utrzymywałam pozory, że mój dom jest dobrym miejscem. Żadna patologia. Wysoko funkcjonujący alkoholizm. Wiele osób nie wiedziało, że mamy jakiekolwiek problemy.
Dlaczego trzymała to pani w tajemnicy?
Chciałam o tym rozmawiać z rodzicami, ale nie było to dobrze odbierane. Powtarzali, że moim zadaniem jest nauka, wypełnianie obowiązków domowych, a sprawy dorosłych mam zostawić dorosłym. Wydawało mi się, że jeśli pójdę z tą sprawą gdzieś dalej, to
będę nielojalna wobec rodziców.
Czytaj także:
Ksiądz to wyczuł i zaangażował się jeszcze bardziej w waszą znajomość?
Ten ksiądz był bardzo cierpliwy. Pisał ze mną przez długi czas. Teraz – jako dorosła kobieta – wiem, że stosował techniki manipulacyjne. Ta relacja odcisnęła się na całym moim życiu i przyszłych związkach – zbliżałam się i wycofywałam.
Ksiądz na przykład mówił, że zawsze będzie mógł mi pomóc, a później znikał na tydzień albo dwa. To było dezorientujące, ale i powodowało mechanizm uzależnienia od siebie.
W jakim sensie pomóc?
Mówił, że jak będę starsza, to mnie zabierze do siebie. Nie precyzował, jak dokładnie miałoby to wyglądać. Nie skupiałam się na tym. Dla mnie ukojeniem była już sama deklaracja, że chce mi pomóc, że jest przy mnie w tym moim cierpieniu. Miałam myśli samobójcze. Okaleczałam się.
Wypierałam, kiedy mnie całował. Dla mnie ważne było, że ksiądz jest jedyną osobą, w której mam oparcie. Gdybym wiedziała wtedy, to co teraz wiem...
Wtedy miała pani 13 lat.
Tak, wtedy byłam dzieckiem i nie miałam takiego wglądu w siebie. Ale przez cały czas towarzyszyły mi sprzeczne emocje. Przez dwa lata zdobywał moje zaufanie, był przyjacielem. Kiedy skończyłam 15 lat i byłam od niego uzależniona, zaczął mnie całować.
Przemyślana taktyka?
Zgłosiła się do mnie dziewczyna, którą ten ksiądz potraktował dokładnie w taki sam sposób: do 13. roku życia ją urabiał, a kiedy ukończyła 15 lat, to przeszedł do rzeczy. To zdaje się jego taktyka.
Później pytał mnie, czy współżyłam z mężczyznami. To były takie sondujące pytania. Myślę, że gdybym mu wtedy powiedziała, że współżyłam, to on od razu przeszedłby do działania.
On na przykład dzwonił do mnie wieczorem, kiedy leżałam w łóżku i pytał, w co jestem ubrana. Nie interesowało go pewnie, czy mam piżamę w kotki. Kiedy myślę o tym jako dorosła kobieta, to chce mi się wymiotować. W ogóle, jak o tym rozmawiamy, to mam ścisk żołądka. To jest dla mnie po prostu obrzydliwe.
Co o tym myślała 13-letnia, później 15-letnia Ewa?
Tamta Ewa była bardzo zagubiona. Nie wiedziała, co ma myśleć. Chciałam widzieć w tym księdzu przyjaciela, wsparcie. I to mi chyba przysłaniało wątpliwości, które czasami do mnie dochodziły.
Czy on jest rzeczywiście wobec mnie szczery? Czy jest dla mnie dobry? Były momenty, kiedy czułam się wykorzystywana. Ale to poczucie, że jest jedyną osobą, która może mi pomóc, które budował we mnie latami, skutecznie broniło mnie przed wątpliwościami.
Kiedy dotarło do pani, że ksiądz nie ma dobrych intencji?
To był długi proces. Pamiętam, że rozmawiałam o tym z różnymi ludźmi. Moja psycholog powiedziała mi, że ksiądz dotyka mnie jak mężczyzna, nie jak przyjaciel. To mnie otrzeźwiło.
Później ksiądz wziął moją rękę i dotknął nią swojego penisa w zwodzie. On był dorosłym mężczyzną po 30, ja miałam 15 lat. To mnie bardzo uderzyło. Zresztą teraz też to mną wstrząsa.
Wiem, że czasami ludziom dzieją się gorsze rzeczy – są osoby gwałcone przez księży. Ale dla mnie to było tak straszne, że wycofałam się z relacji z nim. Napisałam na kartce, że nie jest przyjacielem, tylko mnie wykorzystuje. Prosiłam wtedy, żeby mnie nie przytulał i nie dzwonił. To było dla mnie takie rozliczenie. Ale ksiądz wszystkiemu zaprzeczył i wydzwaniał do mnie przez ponad rok.
Później miałam chłopaka. I kiedy ksiądz dzwonił, poprosiłam go, żeby odebrał i powiedział, że to pomyłka, że kupił tę kartę w kiosku i jest właścicielem tego numeru. Pomogło, przestał zabiegać. Przeniesiono go do innej parafii.
I awansowano. 10 lat czekała pani, żeby zgłosić tę sprawę prokuraturze. Kiedy pani zrozumiała, co tak naprawdę się stało?
Bardzo długo nie zdawałam sobie sprawy ze skali tego, co się stało. Po prostu myślałam, że byłam w jakiejś dziwnej relacji z księdzem. Nie umiałam tego nazwać czy ocenić, że byłam wykorzystywana.
Miałam też wrażenie, że to moja wina, odpowiedzialność, bo przecież przychodziłam do niego, zabiegałam o ten kontakt. Nie myślałam w ogóle o tym, że ja byłam dzieckiem, on dorosłym mężczyzną.
Miałam też objawy psychosomatyczne: bruksizm, nadżerki krwotoczne, zapalenie żołądka i dwunastnicy. Miałam bardzo słabą odporność, bóle głowy, całego ciała.
Uciekałam w obowiązki, pracę. Później prokuratura to wykorzystała. I uznała, że skoro dobrze się uczyłam, mam dobrą pracę, to nic mi się nie stało. A ja po prostu uciekałam od siebie. Uciekałam od uczuć, których nie chciałam czuć. Alkoholik wybiera alkohol, ja uciekałam w pracę.
Na drugiej terapii zrozumiałam, że ten ksiądz stosował wobec mnie przemoc. Była sytuacja, która dużo mi pokazała: kierowca taksówki nie chciał mnie z niej wypuścić. Policja sprawę umorzyła, a ja bardzo chciałam wymierzyć mu sprawiedliwość. Wtedy wspólnie z terapeutką doszłyśmy do źródła.
Zrozumiałam, że dalej nie miałam poczucia sprawiedliwości za to, co się stało z księdzem.
Wtedy dotarło do mnie, że to był grooming. To było wykorzystywanie jego pozycji i mojego stosunku zależności. Ksiądz Tomasz przez lata był duchownym w mojej parafii. Znałam go jako nauczyciela, opiekuna, duszpasterza. Połowa mojej rodziny jest bardzo katolicka, wtedy też byłam. I ksiądz był dla mnie autorytetem. On to wykorzystał. Dopiero kiedy na terapii połączyłam kropki, zdałam sobie ze wszystkiego sprawę.
Przebadałam się na wszystko, myślałam, że mam reumatologiczne problemy. Nie wiedziałam, dlaczego boli mnie całe ciało. Kiedy zaczęłam pracować nad traumą, wszystko zaczęło ustępować. Dopiero teraz, kiedy ta sprawa wychodzi na światło dzienne,
zaczynam czuć się lepiej.
Czytaj także:
W 2020 roku Ewa R. zdecydowała się zgłosić sprawę do prokuratury. Postępowanie trwało dwa lata i ostatecznie zostało umorzone, choć prokuratorzy uznali, że były kontakty o charakterze seksualnym niespełna 15-latki z 34-letnim duchownym.
W uzasadnieniu zapisano, że Ewa miała być świadoma łączącej ją z duchownym relacji. A także: "przedstawiała ponadprzeciętną inteligencję i dojrzałość psychiczną pomimo swego wieku".
Ewa R. zdecydowała się złożyć subsydiarny akt oskarżenia. W maju 2023 roku Sąd Rejonowy w Częstochowie umorzył postępowanie karne. Uznano, że nie zostały wyczerpane przesłanki opisane w art. 199 kodeksu karnego, mówiącym o doprowadzeniu do poddania się "innym czynnościom seksualnym" z wykorzystaniem stosunku zależności lub krytycznego położenia.
Biegli sądowi, prokuratorzy po raz kolejny umarzając pani sprawę, twierdzili, że była pani dojrzała emocjonalnie ponad swój wiek. I między 2009 a 2010 rokiem nie była pani w stanie bezradności, a była pani zdolna do kierowania swoim postępowaniem.
Ta decyzja prokuratury jest dla mnie bardzo trudna. To powtórnie krzywdzące. I to wpisuje się w narrację, jaką ten ksiądz chciał osiągnąć swoją manipulacją wobec mnie: że to moja wina, mój wybór.
Jak można w ogóle powiedzieć, że 15-latka świadomie zdecydowała się wejść w relację seksualną z 34-letnim mężczyzną, który dwa lata nad nią "pracował"?
Okaleczałam się, miałam myśli samobójcze, leczyłam się psychiatrycznie, ojciec alkoholik, zero wsparcia w domu. I jak mogłam mieć pełen ogląd sytuacji? To nie
jest dojrzałość.
Chciałabym, żeby wybrzmiało też, że opinie biegłych są niezgodne z obecną wiedzą psychologiczną i psychiatryczną. Dojrzałości nie ocenia się na podstawie tego, co nastolatek pisze o sobie w pamiętniku. Żadna 15-latka nie napisze przecież, że jest jeszcze dzieckiem.
W 2022 roku o sprawie powiadomiła pani kurię. Widziałam w odpowiedzi, że – opierając się na opinii prokuratora – uznali, że nie ma podstaw, by odsunąć tego księdza. Czyli ks. Tomasz przez te lata pracował z dziećmi, był katechetą?
Dokładnie tak. On miał na Facebooku profil, gdzie wrzucał zdjęcia z bierzmowania. Tam też widziałam dziewczynki, które śpiewają te psalmy. To wszystko jest tak podobne do mojej historii.
Kiedy zobaczyłam, że prokuratura sprawę umarza, to stwierdziłam też, że zgłoszę się do kurii. Nie miałam większych nadziei w procesie kanonicznym. Nie poważam instytucji Kościoła.
Przeszła pani na protestantyzm? To symboliczne.
Tak, w liceum. Nie mogłam już chodzić do swojej parafii, bo on tam jeszcze był. Stwierdziłam, że wartości luterańskie bardziej do mnie przemawiają: ksiądz może mieć dzieci, żonę, nie ma spowiedzi, kultu świętych. Było mi to bliższe.
Chciałam to oddzielić grubą kreską. Odejść od Kościoła katolickiego. Miałam potrzebę wiary i bycia w społeczności. I dostałam to wsparcie. Poczułam wspólnotę. Byłam przez cały czas w terapii.
Nie miała pani pretensji do rodziców?
To przykry temat. Jestem od wielu lat w terapii i przechodziłam przez różne etapy: żalu, złości, frustracji. Natomiast dziś jako dorosła kobieta, osoba po ponad 10 latach terapii, wiem, że moi rodzice byli ludźmi, nie mieli zasobów emocjonalnych, żeby pewne rzeczy dostrzec. Wychowywali mnie najlepiej, jak na tamten moment potrafili. Starali się zapewnić mi dobry byt. Choroba alkoholowa i współuzależnienie to bardzo głęboki problem, też wynikający z deficytów.
Teraz moja mama bardzo mnie wspiera. Wiem, że mogę na nią liczyć. Mam w niej wsparcie, kibicuje mi. Wiem, że zrobi wszystko, żebym wywalczyła sprawiedliwość. I wiem, że chciałaby, żebym była szczęśliwa. Tata nie żyje.
A jest pani szczęśliwa?
Bywam. Myślę, że szczęście to chwilowa emocja. Ale czuję, że jestem pogodzona ze sobą. Dzięki terapii potrafię też o tym mówić. Rok-dwa lata temu nie byłabym gotowa tak z panią rozmawiać. Dostawałabym ataku paniki.
To też duża odwaga.
Tak, ale też czuję, że nie mam innego wyjścia. Mam w sobie dużą złość na prokuratury, sądy. Te ich umorzenia, tłumaczenia, że byłam "zbyt dojrzała jak na swój wiek"...
Podobnie jest ze strukturą kościelną, gdzie tuszują te sprawy. To jest nic innego, jak kładzenie fundamentów pod krzywdę innych dzieci. W tej walce nie chodzi chyba już o mnie, tylko o to, żeby inne osoby nie były skrzywdzone tak jak ja.
Zapytaliśmy księdza Rafała Kowalskiego, delegata biskupa ds. ochrony dzieci i młodzieży z archidiecezji częstochowskiej, o sprawę Ewy R. Na jego odpowiedź wciąż czekamy.