Wings of freedom – Aston Martin V8 Vantage Roadster
Piotr Frankowski
03 kwietnia 2013, 01:59·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 kwietnia 2013, 01:59
Dawno, dawno temu ziemia ta należała do zakonu templariuszy. Dlatego do dziś zwie się „Tempelhof”. Pruska armia ćwiczyła tu później musztrę, a na początku XX wieku zaczęto używać płaskiego terenu jako lotniska - loty pokazowe wykonał tu nawet Orville Wright.
Reklama.
W 1923 roku zaczęto urządzać lotnisko z prawdziwego zdarzenia i było to jedno z trzech powstających w Europie poważnych lotnisk komunikacyjnych, obok Croydon pod Londynem i Le Bourget pod Paryżem. Warto wspomnieć, że Tempelhof był w 1927 roku pierwszym w świecie lotniskiem pasażerskim z własną stacją kolei podziemnej!
Lotnisko działało sobie spokojnie aż do momentu, gdy Austriak z wąsikiem wygrał wybory. I wtedy, zgodnie z gigantomańskim planem przebudowy Berlina, stworzonym przez Alberta Speera, zlecono budowę nowego terminala profesorowi Ernstowi Sagebielowi. Profesor wywiązał się z zadania znakomicie, projektując wielki budynek terminala z hangarami, w kształcie półksiężyca. Pod dach terminala wkołowywały samoloty, a pasażerowie mogli wsiadać i wysiadać chronieni ogromnym dachem. Notabene jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku mieściły się tu samoloty liniowe. Nowy terminal ukończono w roku 1934, ale wnętrza hal były gotowe dopiero w roku 1941. Długość tego budynku to imponujące 1200 metrów!
Jeszcze przed zwycięstwem NSDAP w wyborach, na Tempelhofie zdarzyło się coś bardzo istotnego dla naszego kraju. Otóż w zawodach samolotów turystycznych Challenge w sierpniu 1932 roku z bazy w Berlinie, wystartowało ponad 40 samolotów z różnych krajów, w tym silne ekipy Niemiec, Włoch, Francji i Polski. Zawody, które przez wysoki stopień trudności wymuszały postęp techniczny w dziedzinie budowy lekkich samolotów sportowych, składały się z licznych prób, w tym próby prędkości minimalnej, długości startu na bramkę, i wreszcie lotu okrężnego wokół Europy, piekielnie trudnego, o długości ponad 7300 kilometrów. Po bez mała dwóch tygodniach zmagań, zwycięzcami Challenge zostali zawodnicy z Polski - Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura, startujący polskim samolotem RWD-6. Na lotnisku Tempelhof zagrano „Mazurka Dąbrowskiego”, po raz pierwszy i jedyny.
Później była wojna, podczas której owszem, montowano tu samoloty bojowe, ale starano się nie używać lotniska jako bazy myśliwców - pozostało względnie nieuszkodzone i aliancka delegacja, przybywająca, by podpisać kapitulację, mogła bezpiecznie wylądować. Lotnisko zajęli Sowieci, by po dwóch miesiącach, zgodnie z literą porozumienia z Jałty, przekazać je siłom amerykańskim. Wtedy jeszcze wschodni i zachodni alianci udawali, że się przyjaźnią...
Zniszczony i spalony, podzielony na sektory okupacyjne Berlin powoli wracał do życia. Tymczasem 20 czerwca 1948 roku Stalinowi znudziła się polityka prowadzona w białych rękawiczkach i rozkazał zrobić to, co jego ludzie potrafili robić najlepiej: chwycić Berlińczyków za gardło. Ogłoszono zamknięcie dróg lądowych i wodnych wiodących do Berlina, dróg którymi dostarczano do miasta całe zaopatrzenie. W oczy dwu- i półmilionowej populacji zajrzało widmo głodu. Dowództwo sił państw zachodnich stanęło przed prostym wyborem: albo pozwolić Sowietom zagłodzić Berlin i de facto oddać go im we władanie, albo uratować ludność miasta.
Podjęto bezprecedensowy wysiłek zorganizowania masowego transportu żywności drogą lotniczą. Do dyspozycji aliantów zostały trzy powietrzne korytarze do miasta. Aby przetrwało, konieczne było przywożenie 4500 ton towarów dziennie, w tym węgla. Przez 11 miesięcy berliński most powietrzny utrzymywał odcięte od świata miasto przy życiu. Co kilkadziesiąt sekund startował lub lądował samolot - konieczne było wymyślenie nowego sposobu zarządzania ruchem w przestrzeni powietrznej.
Dokładnie wtedy opracowano, z potrzeby chwili, system, polegający na stosowaniu separacji pionowej i poziomej w danym korytarzu, na którym do dziś opiera się ruch komunikacyjny. Jeden z amerykańskich pilotów, nazwany potem „Candy Bomber”, widząc głodne dzieci, czekające pod płotem lotniska, zaczął zrzucać im słodycze podczas podejścia do lądowania - stając się częścią legendy „The Berlin Airlift”. Miasto odetchnęło z ulgą, gdy Sowietom znudziła się bezskuteczna blokada Berlina, ta pierwsza ostra konfrontacja Zimnej Wojny.
Potem nadszedł 13 sierpnia 1961 roku i Mur Berliński zaczął piąć się w górę. Odtąd Berlin właśnie, miasto podzielone, stał się najbardziej jaskrawym przykładem Zimnej Wojny, miastem, gdzie walczyły ze sobą wywiady supermocarstw i gdzie zwykli ludzie ginęli za to, że chcieli uciec z socjalistycznego raju na Zachód. Podczas kryzysu kubańskiego radzieckie czołgi rozpędzały się ku punktowi kontrolnemu Checkpoint Charlie, hamując na bruku w ostatniej chwili , w ten sposób próbując sprowokować zachodnich żołnierzy. Na moście Glienicke nieopodal miasta dokonywano wymian schwytanych szpiegów. To były ponure czasy, które warto znać tylko z książek Johna le Carré.
Jeżdżąc Astonem Martinem, autem związanym historycznie z agentem wywiadu Jej Królewskiej Mości, trudno się powstrzymać od myśli o Zimnej Wojnie. Wychowałem się w komunistycznym kraju, czytałem tony literatury szpiegowskiej, widziałem Mur, zanim upadł. Echo silnika brytyjskiego samochodu w wielkich halach lotniska to zarazem echo silnika RWD-6, echo Douglasów wiozących żywność i węgiel, wreszcie echo silników samolotów An-24, które porywali „na Tempelhof” zdesperowani Polacy. Nigdy nie zapomnę, że tu byłem.