Zeszłotygodniowa konferencja Jarosława Kaczyńskiego pozwala nam stwierdzić, co prezes PiS uważa za istotne dla wyborców, czytaj: czym PiS będzie nas zajmował tej jesieni i co ma mu się opłacić w sondażach, a przy okazji zaszkodzić rządzącym.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
PiS wrócił do pomysłu zbiórki podpisów pod referendum. Tym razem pod głosowanie miałby zostać poddany Zielony Ład – ten sam, pod którym widnieje podpis Mateusza Morawieckiego i za którym opowiadał się trzy lata temu sam prezes.
Mądrość etapu pozwala jednak Kaczyńskiemu przejść błyskawicznie drogę od słów “odrzucenie Zielonego Ładu ustawiłoby nas na marginesie” do “po wyborach Zielony Ład zostanie wyrzucony do kosza”. PiS wybory przegrał, nowa-stara szefowa KE zapowiada kontynuację transformacji energetycznej, a Kaczyński liczy, że uda mu się wzbudzić w Polakach lęk przed zubożeniem, które miałoby być konsekwencją przyspieszonego przechodzenia na zieloną energię.
To może być właściwy trop. Raz, że Kaczyński potrafi straszyć i ma wyczucie potencjału różnych strachów. Dwa, że – co pokazują od lat badania – akceptujemy cel neutralności klimatycznej dopóty, dopóki nie każą nam ponosić kosztów dochodzenia do tego celu. Trzy, że obecny rząd nie ma dobrej opowieści na ten temat, a pytania zadawane wprost spotykają się z enigmatycznymi reakcjami (przykład: Andrzej Domański, indagowany o wzrost cen energii spowodowany transformacją energetyczną, raczył odpowiedzieć, że “pewne zmiany na poziomie unijnym będą miały miejsce, to pewne”. Konia z rzędem, co minister finansów miał na myśli, prócz tego, że chciał odpowiedzi w ogóle uniknąć).
Zbiórka podpisów pod referendum to dla PiS także szansa na przejęcie lub choćby zainteresowanie wyborców Konfederacji, której równie zaciekle, co teraz PiS, Zielony Ład krytykuje.
Po drugie
PiS będzie maszerował w Marszu Niepodległości, w tym sam prezes, który do tej pory (z wyjątkiem roku 2018, stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości) wyjeżdżał już 10 listopada do Krakowa, by się z narodowcami nie sklejać. Ale czasy się zmieniły i potrzeba chwili jest taka, by – znów – wejść w paradę Konfederacji i mocniej uchwycić sztandar “patriotów”, skoro na tym polu rękawicę rzucił też Kaczyńskiemu Tusk.
Sączona jest przy tym aberracyjna narracja o PiS jako jedynej zorganizowanej sile polskich patriotów, dlatego, przekonuje Michał Karnowski, “musimy spojrzeć na formację prezesa Jarosława Kaczyńskiego tak, jak nasi przodkowie patrzyli na PSL Mikołajczyka w okresie tużpowojennym, Kościół Prymasa Wyszyńskiego w latach gomułkowskich, KOR w czasach Gierka, „Solidarność” w latach 80. (…)Taką rolę pełni dziś PiS – jest (…) narodową samooobroną”.
Mało prawdopodobne, by w te brednie uwierzył ktoś spoza najtwardszego jądra żelaznego elektoratu, a ekskluzywny “patriotyzm” PiS, gdzie to Kaczyński decyduje, kto jest, a kto nie jest patriotą, nie wydaje się być atrakcyjny dla wyborców centrum, których będzie chciał łowić PiS w kampanii prezydenckiej.
Po trzecie
PiS będzie robił z siebie ofiarę. Ta, w sumie jedyna możliwa w takiej sytuacji, odpowiedź na decyzję PKW, raczej nie przyniesie formacji Kaczyńskiego spodziewanych zysków, poza mobilizacją najwierniejszych zwolenników i fanów. Bycie ofiarą może powodować współczucie i chęć niesienia pomocy, wsparcia, ale może też wpłynąć niekorzystnie na wizerunek ugrupowania, już nie tak potężnego i skutecznego, ale słabnącego, które sobie nie radzi i wciąż epatuje swoim nieszczęściem, niczym bohater opowiadania Sławomira Mrożka “Moniza Clavier”, opowiadający wszystkim dookoła o swoich, wybitych w walce o niepodległość kraju, zębach.
Porażka raczej odpycha, niż przyciąga, stąd im głośniej PiS będzie krzyczał o sobie jako niszczonej i prześladowanej opozycji oraz rosnących problemach finansowych, tym mocniej ugruntowywać będzie własny wizerunek bankruta i “przegrywa”. A po co komuś takiemu powierzać stery państwa?
Co u rządzących?
Po stronie rządzących powinna być jasność, za co wyborcy wynagradzają, a za co skazują na potępienie, w ostatnim czasie poszły do władzy dwa wyraźne sygnały.
Pierwsza sprawa to “błąd”, za który premier przepraszał, a który dotyczył kontrasygnaty szefa rządu pod powołaniem przez prezydenta tzw. neosędziego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów w Izbie Cywilnej SN.
Reakcja opinii publicznej, widoczna m.in. w mediach społecznościowych, była dla Donalda Tuska druzgocąca. Podsumowując te reakcje, analitycy kolektywu Res Futura pisali:
Wniosek jest jasny: nie będzie po stronie elektoratu KO zrozumienia ani aprobaty dla układów z Andrzejem Dudą, kompromisów z PiS czy łagodzenia konfrontacji z dużym pałacem lub największą partią opozycyjną. To nie przejdzie. Za to “rozliczenia” są wielce pożądane i budzą niesłabnący entuzjazm.
Ludzie chcą rozliczeń
Tu kłania się sprawa byłego szefa Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych oraz biznesmena od patriotycznej odzieży – aktywność prokuratury i służb w ich sprawie powodowała satysfakcję, zadowolenie, z kolei reakcje broniące obu panów były marginalne, a wsparcie ze strony Mateusza Morawieckiego wykpiwane.
Podobnież było, gdy zatrzymywano w Pałacu Prezydenckim Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, co tylko udowadnia tezę, że liczą się efekty - zatrzymanie, postawienie zarzutów, aresztowanie, bodajże list gończy, a niewystarczające dla ukontentowania elektoratu są opowieści o audytach, raportach i toczonych postępowaniach (choć te muszą się najpierw toczyć, by móc przynieść oczekiwane efekty).
Narracja w tych sprawach jest ważna, ale bez opisanych wcześniej rezultatów obróci się przeciwko opowiadającemu. Kiedy Donald Tusk przekonuje, że “zakres rozliczeń i odpowiedzialności, także powoli odpowiedzialności karnej ludzi, którzy nadużyli władzy przeciwko ludziom, jest największy od kilkudziesięciu lat, biorąc pod uwagę całą Europę”, ludzie liczą, ilu winowajców trafiło przed oblicze sądu.
Nadchodzi zima
Winter is coming. A to oznacza, że powrócą, jakoś tak związane z końcem lata, lęki. Niepokoi nas wysokość rachunków (za prąd, za gaz, za wodę, za śmieci) i rosnąca znów inflacja, co niesie ze sobą wzrost kosztów życia i groźbę obniżenia naszego statusu, tego, że – generalnie – nie będzie nas stać (na wakacje, na wizytę w restauracji, a niektórych na żywność czy leki).
Zawsze koszula jest bliższa ciału, dlatego radość ministra finansów z rosnącej gospodarki nie musi przekładać się na indywidualne zadowolenie obywateli z ich własnej sytuacji. Zignorowanie tych emocji może być kosztowne sondażowo. Abstrakcyjne kategorie – np. wskaźniki zatrudnienia czy PKB – nie przemawiają do masowej wyobraźni. Tą rządzą – jak zawsze – umowne ceny chleba.
Różnica między KO a PiS jest niewielka, często w granicach błędu statystycznego, to 2-3 punkty procentowe. Kto będzie miał lepszy słuch społeczny, ten będzie miał szansę, by znacząco odskoczyć od konkurenta lub jeszcze zmniejszyć do niego dystans. Bo – jak zawsze – w polityce kluczowe jest rozpoznanie, “co się w duszy komu gra”.
Wypowiedzi dotyczące decyzji Donalda Tuska (…) są w zdecydowanej większości negatywne, odzwierciedlając głębokie rozczarowanie jego zwolenników. Około 35% osób czuje się zdradzonych, podkreślając, że Tusk sprzeniewierzył się swoim wcześniejszym obietnicom dotyczącym obrony praworządności. Komentarze pełne są oskarżeń, że Tusk, poprzez współpracę z prezydentem Dudą (25%), legitymizuje działania PiS-u, co nie tylko podważa jego wiarygodność, ale i pogłębia podziały wśród wyborców. W 20% wypowiedzi pojawiają się mocne, negatywne określenia, wskazujące na głęboki gniew i rozgoryczenie.