- Jestem uzależniony od sportu. Jeśli mam odpuszczać, to wolę nic nie robić. Nawet teraz, kiedy zakończyłem czynną karierę, będę wyznaczał sobie kolejne cele. Chcę założyć klub bokserski i wystartować w rajdzie Paryż - Dakar - mówi Przemysław Saleta.
Po wygranej walce z Andrzejem Gołotą oficjalnie zakończył Pan karierę. Boks odszedł więc w odstawkę?
Przemysław Saleta: Cały czas trenuję. Do tej pory delikatnie, a od poniedziałku już intensywnie. Wróciłem właśnie z wakacji z dziewczyną i dzieckiem, trochę się zrelaksowałem i podleczyłem po walce z Gołotą, ale już ciągnie mnie na salę. Po sporcie zawodowym zostało mi takie wypaczenie, że nie umiem trenować lekko. Jak mam odpuszczać, to wolę nic nie robić. Nawet teraz, kiedy zakończyłem czynną karierę, będę wyznaczał sobie kolejne cele… Chyba jestem uzależniony od sportu!
Nie wolałby Pan usiąść spokojnie w fotelu, wypić piwko i obejrzeć fajny film?
(śmiech) Nie potrafię, naprawdę, nie potrafię! Nie mam nawet takich myśli.
Może coś z Panem nie tak? (śmiech)
Lubię być w formie. Prawda jest taka, że uprawiając sport na poziomie zawodowym osłabia się organizm, odnosi się kontuzję. Przerywając treningi. zawodnicy bardzo szybko łapią wagę, ciało zaczyna boleć.
Nie boi się Pan o nerkę? Wysiłek fizyczny, ciężkie treningi w tym wieku nie są zagrożeniem?
Absolutnie nie ma żadnego zagrożenia. Człowiek potrzebuje jednej nerki, druga jest na zapas. Jeżeli mamy dwie nerki, to jedna pracuje mniej, druga więcej. Badam się systematycznie i wyniki mam bardzo dobre.
Jest więc szansa, że za jakiś czas, będąc w dobrej formie, da się Pan jeszcze namówić na walkę?
Najlepiej jest nigdy nie mówić nigdy, natomiast prawda jest taka, że zawodowy sport przestałem uprawiać w 2007 roku. Walka z Gołotą była powrotem jednorazowym. Po pierwsze ze względu na przeciwnika – z wielkim nazwiskiem, a przy okazji rówieśnika. Po drugi nadarzyła się możliwość pożegnania się z polskimi kibicami. I po trzecie – chciałem udowodnić, że mając 45 lat i jedną nerkę można być w dobrej formie.
Chyba szkoda byłoby zaryzykować tak pięknego pożegnania, jakie Panu się udało.
Zdecydowanie. Ciężko wyobrazić sobie lepsze zakończenie kariery. Rywal, hala, gala, przebieg walki i końcowy wynik.
Kiedy wspominam przygotowania do walki, to uśmiecham się, bo był to sentymentalny powrót do przyszłości. Z drugiej strony ten obóz utwierdził mnie w przekonaniu, że nie chciałbym cały czas tego robić. Nie w tym wieku… Mam inne zainteresowania, inne zajęcia, a sport zawodowy nie toleruje kompromisów. Albo się coś robi na maksa, albo nie osiąga się sukcesów.
Po walce miał Pan kontakt z Gołotą?
Nie. Tyle co powiedziałem parę słów w ringu. Nie jesteśmy kolegami, ale nie jest też tak, jak pisały media. Mówiło się o złej krwi między nami, a takiej nie ma. Nie przyjaźnimy się i tyle, ale wrogami też nie jesteśmy.
A więc bez złośliwości – Andrzej powinien już dać sobie spokój?
Jestem daleki od tego, żeby komukolwiek doradzać. Nie lubię, kiedy ktoś poucza mnie, a więc sam nie będę robił tak samo. Nie chodzę w Andrzeja butach, sam podejmuje za siebie odpowiedzialność i niech decyduje. Ale nie da się ukryć, że nie był to najlepszy Gołota (śmiech).
Ja na tę wojnę się przygotowywałem od samego początku. Sądziłem, że Andrzej będzie więcej chodził i boksował, niż się bił. Tu mnie jednak zaskoczył, ale mi to pasowało. Z czego to wynikało? Pewnie z wieku. Mówi się, że pięściarze z wiekiem tracą przede wszystkim szybkość i pracę nóg. Andrzej liczył pewnie na szybką wygraną, ale kiedy nie wygrał, zaczął się męczyć. Ale to, że Gołota się otworzył i chciał walczyć, wpłynęło świetnie na widowisko.
Ma Pan satysfakcję, że do walki z Gołotą w końcu doszło? Wcześniej wasze pojedynki były zakontraktowane już w 2000 i 2005 roku.
Jeden był nawet ubezpieczony na wypadek zerwania umowy, ale wie Pan jak to z ubezpieczeniami – jak przychodzi co do czego, to zaczynają się problemy (śmiech).
Gdyby doszło do którejś z tych walk – kto by zwyciężył?
Ja trenowałem wtedy dwukrotnie według pewnego planu, który miałem na Andrzeja, i gdybym go spełnił, myślę, że mógłbym wygrać. Nie jest tajemnicą, że największym problemem kariery Andrzeja Gołoty, było ciśnienie. Dlatego ja trenowałem tak, żeby wiedzieć jak zmusić Andrzeja do wojny. Gdyby ta taktyka mi wyszła, to bym wygrał. Jeżeli nie – zwyciężyłby Andrzej. Ale w boksie to gdybanie. Czasami wygrywa się pojedynki, w których w teorii nie powinno się wygrać, a przegrywa się takie, w których jest się faworytem.
Żałuje Pan, że do tamtych walk nie doszło?
I tak, i nie. Gdybym wtedy zmierzył się z Andrzejem i z nim wygrał, to miałbym znacznie więcej ze sportowego punktu widzenia. Ale nasza walka była dla mnie pięknym zakończeniem kariery więc nie narzekam
Słyszałem, że teraz planuje Pan otwarcie klubu bokserskiego.
Już przy okazji walki z Gołotą chciałem pokazać, że ludzie po 40-tce mogą być aktywni. Dzięki sportom walki, w tym wypadku dzięki boksowi, można utrzymać się w naprawdę dobrej formie. Dlatego chciałbym otworzyć klub nastawiony na treningi indywidualne dla ludzi zaawansowanych wiekiem. Byłoby to wydanie boksu nie zawodnicze, a rekreacyjne.
W tym roku wystartuję na nowym motocyklu w Pucharze Aprilii. To będzie już mój piąty sezon. Te zawody są dla zawodników, którzy nie są amatorami, ale są średniozaawansowani. Mam nadzieję, że w tej grupie będę w czołówce. Mam oczywiście ograniczenia wiekowe i gabarytowe – bo ważę 110 kilo – ale będę starał się jeździć najlepiej jak potrafię, a nie najlepiej na świecie.
Motocykl zastępuje Panu boks?
Tak. Jeżeli ktoś kocha adrenalina to nieważne czy jedzie się 100 czy 200 km/h. Jeżeli dojeżdża się do krańca swoich możliwości, to adrenalina buzuje! A ja kocham się sprawdzać. Moim kolejnym celem jest start w rajdzie Paryż – Dakar w załodze ciężarówki. Rozmowy już trwają, ale jest za wcześnie, żeby powiedzieć, że to pewna sprawa. Plan jednak jest i będziemy dążyli go jego spełnienia.