Sprawa dzieci z Bolesławca, które ksiądz miał wyprosić z kościoła, wzburzyła pół Polski. W internecie natychmiast się zagotowało, naród podzielił się na dwie opcje i teraz dylemat – ksiądz miał prawo zwrócić dzieciom uwagę, czy nie? Czy jednak rodzic jako pierwszy powinien odpowiednio zareagować na zachowanie swoich pociech? A może nic nie trzeba było robić, niech maluchy robią, co chcą, bo tak Kościół jeszcze bardziej odpycha od siebie ludzi? Ciekawe – inne wyznania mają już na to swoje rozwiązanie. Ale księża też mają swoje opowieści...
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Sytuacje bywają dramatyczne. Niektóre dzieci naprawdę bardzo przeszkadzają. Są głośne, biegają, jedzą i piją w kościele, a rodzice w ogóle nie reagują. I nie chodzi tylko o nas. One przeszkadzają innym. Tu nie ma odrobiny wątpliwości, że to rodzice są winni – słychać wśród księży.
Ksiądz spod Warszawy: – Pamiętam, gdy kilkuletnia dziewczynka całą mszę przebiegała po kościele. Po prostu biegała i biegała a mama za nią. Ludzie patrzyli na nie, nikt nic nie mówił, ale to było karygodne. Dziecko traktowało to, jak przedszkole. Ale po mszy ta mama sama przyszła do zakrystii i zapytała, czy ma przychodzić z dzieckiem, czy nie.
– Odpowiedziałem: "Niech pani sobie sama odpowie, czy pani skorzystała coś z tej mszy? I czy pani ze swoim dzieckiem nie przeszkadzała innym?". Powiedziała: "Chyba dziś przeszkadzaliśmy, chyba nie będę przychodzić".
Czy przeszkadzałoby mu, gdyby ktoś nagle zaczął chodzić między ławkami z wózkiem, jak w Bolesławcu, o czym ostatnio głośno w Polsce?
– Nie. Mnie chodzenie z wózkiem by nie przeszkadzało. Niech sobie chodzi, niech kołysze wózek. Mnie przeszkadzałoby, jak dziecko w kościele płacze i krzyczy – odpowiada.
Zachowanie księdza vs. zachowanie rodzica
Tak naprawdę dokładnie nie wiemy, jak wyglądało zdarzenie poprzedniej niedzieli w kościele p.w. Chrystusa Króla w Bolesławcu. Wiadomo jedynie, że ksiądz wygłaszał kazanie i przeszkodziła mu dwójka chłopców w wieku 6 lat i 1,5 roku.
Ale potem wersje świadków nieco się różnią. Kobieta, która zaalarmowała lokalny portal, twierdziła, że dzieci zostały wyproszone z kościoła. Pojawiały się jednak głosy, że ksiądz miał im zwrócić uwagę.
Przypomnijmy: przekaz, który poszedł w Polskę, był taki, że młodszy z chłopców "zaczął się wiercić w wózku, starszy brat wziął wózek i zrobił nim rundkę w kółko ławek, żeby uspokoić małego". Chłopcy byli cicho, ale ksiądz miał powiedzieć, żeby "chłopiec wyszedł z wózkiem przed kościół i okrążali go sobie do woli".
Sprawa wywołała wielką burzę w internecie, ale przy okazji pokazała szerszy problem społeczny, który pączkuje od lat. I na tym przykładzie mocno widać, jak podzielił katolicki naród.
Z jednej strony mamy więc Kościół, który takimi zachowaniami zniechęca ludzi oraz księży, którzy nie wykazują się zrozumieniem.
"Księża sami powodują swoim zachowaniem, że ludzie odwracają się od Kościoła", "Wszyscy powinni opuścić kościół!", "Mam nadzieję, że te dzieci to zapamiętają i nigdy nie wrócą", "A później dziwią się księża, że wiernych coraz mniej" – krzyczą w setkach komentarzy zwolennicy tej opcji.
A z drugiej strony mamy rodziców, którzy często mają w nosie, że ich dziecko robi coś, czego nie powinno. I tu być może kłania się nowoczesne wychowanie albo po prostu duch czasów. Inne spojrzenie na rzeczywistość.
"Kościół to nie plac zabaw, rodzic sam powinien z dziećmi wyjść, a nie zmuszać księdza do podejmowania decyzji", "Matka powinna była wyjść z dziećmi, żeby je uspokoić. Tak samo z wrzeszczącym dzieckiem nie siedzi się w kinie, kawiarni, muzeum", "Mnie też przeszkadza, jak dzieci krzyczą" – grzmi również w setkach komentarzy druga opcja.
"Dziecko złapało za 8-kilogramowy paschał"
Emocje emocjami, ale czy ktoś pomyślał też np. o... bezpieczeństwie dzieci w kościele?
Rozmawiam z jednym księdzem i nagle słyszę nieprawdopodobną historię:
– W moim kościele niedaleko ołtarza stoi paschał na mosiężnym stojaku. To gruba, woskowa świeca. I nagle małe dziecko podbiega do niej. Łapie za podstawę i zaczyna potrząsać. To trwało chwilę. Dziecko odeszło, ale po kilku minutach wraca. I znowu chwyta za paschał i trzęsie nim do przodu i do tyłu. I paschał, który waży 8 kg, spada. Na szczęście obok tego dziecka. A gdyby spadł na dziecko?
Czy można to więc rozwiązać inaczej, żeby wszyscy byli zadowoleni? Kościół w końcu powinien przyciągać dzieci, a podobne historie, które co jakiś czas krążą w mediach, raczej nie pomagają. Niektóre z nich naprawdę porażają, jak ta chorego Wojtusia, która obiegła Polskę w 2016 roku.
Chłopiec nie chodził, nie mówił, nie widział. Tamtego dnia gaworzył w kościele i właśnie to miało zdenerwować wikariusza. "Gdyby matka tego dziecka była mądra, wyszłaby z kościoła" – miał powiedzieć ksiądz, którego cytowały lokalne media.
Z drugiej strony są zwyczajne sytuacje, które mają zupełnie inne podłoże. – Rodzice nie mają poczucia, że dzieci przeszkadzają innym, tylko są zapatrzeni w dziecko. Dziecko się bawi i to ich to cieszy. Traktują mszę św. na zasadzie niedzielnego spaceru z atrakcją – mówi jeden z księży.
– Przeszkadzają nie tylko księdzu, ale też wszystkim dookoła. A rodzice siedzą, stoją i nie reagują. Kiedyś chyba bardziej reagowali. Teraz są bardzo wrażliwi na punkcie zwrócenia uwagi. I nie ma tu jednego, jednoznacznego rozwiązania – słyszę.
Być może one jednak są, tylko nie Kościele katolickim.
"Ten stolik jest po to, żeby dziecko mogło się czymś zająć"
Kolega z redakcji pokazał mi zdjęcie, które zrobił w luterańskiej parafii w Toruniu.
Widać na nim stolik, który stoi przy wejściu – to specjalny kącik z myślą o młodszych dzieciach, do 5-6 roku życia. Robi wrażenie. W kościołach katolickich raczej czegoś takiego się nie spotyka.
Fot. Janusz Omyliński/Lekcjareligii.pl
– Ten stolik jest po to, żeby dziecko mogło się czymś zająć, a rodzice nie musieli rezygnować z nabożeństwa. Może porysować, pokolorować, zrobić układankę, pobawić się zabawką, która nie będzie wywoływała hałasu – mówi naTemat ks. Michał Walukiewicz z Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Toruniu.
Wydaje się takie proste...
Tu jednak kwestia udziału dzieci w nabożeństwie wygląda nieco inaczej niż w Kościele Rzymskokatolickim. Przede wszystkim w każdej parafii ewangelickiej, równolegle do nabożeństwa, dla dzieci starszych odbywają się zajęcia tzw. szkółki niedzielnej.
Tu, w Toruniu, wygląda to tak:
– Zajęcia są dostosowane do percepcji dzieci. W tym czasie dziećmi zajmuje się katechetka lub inna osoba zatrudniona przez parafię. Dzieci poznają np. historie biblijne. Rysują, kolorują, malują, wyklejają, śpiewają. Robią coś, co przybliży im to, o czym my mówimy w kościele, ale w sposób dostosowany do ich percepcji.
I aż miło posłuchać...
– Dzieci w czasie nabożeństwa to błogosławieństwo i radość, a nie przekleństwo. To jest coś, z czego należy się cieszyć. Bo jeśli dzieci są w kościele, to znaczy, że Kościół ma przyszłość. Oczywiście, nie chodzi o to, żeby dzieci bawiły się w berka. Ale dla mnie absolutnie nie jest to problem, że dziecko w trakcie nabożeństwa słychać. Nie jest też dla mnie problemem, że mama w trakcie nabożeństwa musi nakarmić dziecko. Myślę, że Pan Bóg się nie pogniewa – mówi w rozmowie z naTemat.
Kobieta może więc w jego parafii usiąść z tyłu, czy wejść na chór, i w kościele karmić dziecko. Trudno wyobrazić sobie taką sytuację w Kościele rzymskokatolickim.
Ale i tu, jak zaznacza duchowny, to kwestia bardzo indywidualna. On sam ma żonę i dzieci. Rozumie rodziców. Nie przeszkadzałoby mu również to, gdyby ktoś chodził po kościele z wózkiem.
"Kościół nie jest placem zabaw. Ale trzeba stworzyć przestrzeń dla dzieci"
Każda taka sytuacja jest jednak inna, delikatna, nie da się przyjąć jednej zasady. A z drugiej strony, każdy powinien też sobie uświadomić, że jednak jest w kościele. Że jest to przestrzeń, gdzie zachowanie i ubiór powinny być stosowne. I zawsze trzeba mieć na uwadze innych.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Kościół nie jest placem zabaw. Ale trzeba stworzyć taką przestrzeń, gdzie dzieci będą czuły się chciane i będą czuły, że mają swoje miejsce w Kościele. To wymaga odpowiedniego wyważenia między pewną wolnością a ładem i porządkiem, znalezienia złotego środka. Bo jak raz, czy drugi, usłyszą, że są niepożądani w kościele, to więcej nie przyjdą. A Kościół stanie się "instytucją", która źle się kojarzy – mówi ks. Michał Walukiewicz.
Pokój zabaw w kościele?
Może więc po prostu potrzeba tej specjalnej przestrzeni dla dzieci, które nie są w stanie wytrwać godziny przed ołtarzem, a rodzice ciągną je tam na siłę?
Tu jednak opinie również są podzielone. Część osób uważa, że zawsze dzieci siedziały w kościele i nic im się nie stało. Że muszą nauczyć się zachowywać w kościele godnie, a zabawa w takim miejscu mija się z celem, bo nie po to tam idą. I że realia kościołów innych wyznań są w końcu trochę inne.
Część osób mocno jednak przyklaskuje takim pomysłom.
"Sytuacja, w której dzieci są zmuszane do uczestnictwa w mszy, jest zła dla wszystkich", "Pomysł uważam za dobry, lecz kto by się dziećmi zajmował?" – zareagowali na profilu FB "Lekcjareligii.pl", który opisał, jak węgierscy jezuici w budapesztańskim kościele z końca XIX wieku pw. Serca Jezusawydzielili dla dzieci salkę na pokój zabaw.
"Trudnego zadania wkomponowania takiego miejsca bez zaburzania walorów architektonicznych i funkcjonalnych miejsca kultu podjęło się lokalne biuro architektów wnętrz PRTZN" – czytamy.
Pod postem wiele osób opisało podobne doświadczenia z innych miejsc.
"W warszawskiej synagodze też takie jest", "W Szwecji to standard" – przewija się w komentarzach.
Ktoś napisał: "W Niemczech jeden z kościołów ewangelickich: dzieciaki biegają i bawią się w trakcie mszy, po mszy pastor spotyka się z wiernymi na wspólną kawę i ciasto. Wszystko z poczuciem zwykłej ludzkiej serdeczności".