Ten, kto miał problem z ekipą budowlaną lub remontową, w cyrku raczej się nie śmieje. I nie chodzi tu tylko o fuszerkę, z którą czasami trudno się uporać. "Budowlankę" ludzie kojarzą z alkoholem, który w tej branży bywa plagą, ale to już trochę stereotyp. Dzisiaj dalej zdarza się bieganie po flaszkę, jednak nowe pokolenie ma już inne podejście. – Alkohol to na pewno nie jest najbardziej palący problem – słyszę od osoby z branży budowlanej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kojarzenie pracy na budowie z alkoholem w Polsce jest już trochę memem. Oczywiście to żaden temat do żartów, ale chodzi o zjawisko, które czasami widać gołym okiem. Kto chociaż raz nie podpatrzył w sklepie budowlańca z "małpką" albo butelką piwa?
Ostatnio jedno pytanie na Reddicie podpaliło internautów do dyskusji. Ktoś zapytał, skąd w ogóle bierze się problem z alkoholem w tej branży? Albo nawet szerzej – z alkoholizmem. W końcu padła puenta: "Mam wrażenie, że czasem te osoby nie szanują swojego zawodu".
Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest prosta robota. Fizyczna, często wymagająca konkretnych umiejętności. Ale solidny tynkarz, malarz czy hydraulik może dziś liczyć na przyzwoite pieniądze. To nie jest tak, że pracują za najgorsze stawki. Tyle że znaleźć dobrego fachowca to wyzwanie, o czym pisaliśmy w naTemat.
Czytaj także:
– Pracownik budowlany, który wie, co robi, jest samodzielny, może miesięcznie zarobić 10 tys. zł na rękę. To jak na polskie warunki nie są małe pieniądze – wylicza mi anonimowo rozmówca od kilku lat związany z branżą budowlaną.
O wątek alkoholowy podpytałem kilka osób, które pracują w "budowlance" i przy wykończeniówce. Jedną historię usłyszałem też od starszego kolegi, który 22 lata temu pracował jako barman w warszawskim pubie.
– Przyszedł do nas facet o posturze niedźwiedzia. Wypił kilka piw, od słowa do słowa okazało się, że zaraz idzie kłaść kafelki w mieszkaniu obok. Trochę się zdziwiłem – wspomina Konrad.
I opowiada dalej: Poprosił, żeby mu nalać piwa do plastikowej butelki. Miałem tylko taką 5-litrową po wodzie. Pieniło się, wlałem mu jakieś 4 litry. Był przeszczęśliwy, zapłacił, wziął butlę i poszedł kłaść kafelki.
"W żyłach alkohol, a nie krew"
Z kolei Rafał 10 lat temu wykańczał mieszkanie pod Warszawą. Zatrudnił fachowca, z polecenia. To był wtedy mężczyzna po 40-stce. – Słyszeliśmy, że jest w tym dobry, choć lubi wypić, no ale taniej nikt nam nie zrobi – mówi.
"Fachowiec" pracował jednak wolno. A kiedy był trzeźwy... nie robił nic. – Powtarzał nam, że w jego żyłach płynie alkohol, a nie krew i bez niego pracować nie potrafi. Robił się czerwony na twarzy. Baliśmy się, że coś mu się stanie. Wtedy jeździliśmy do marketu po tanią wódkę. Po całym dniu trudno było zauważyć, że coś zrobił, pomalował czy położył tynk – dodaje Rafał.
To dwa patologiczne przypadki, ale dobrze pokazują, dlaczego dziś funkcjonuje stereotyp "picia na budowie". Albo że na rusztowanie, to wchodzi się dopiero "po szklanie".
Michał od kilku lat prowadzi firmę budowlaną. Nie stawiają od zera wielkich osiedli, specjalizują się w domach jednorodzinnych. Kiedy poprosiłem o wypowiedź do tekstu, mój rozmówca postawił sprawę jasno: "Czasy się zmieniły. A jeśli ktoś trafi na alkoholową ekipę, ma po prostu pecha".
No i znowu... kiedyś to dopiero się działo. – W 2010 r. kolega opowiadał mi o praktykach na budowie. Dali mu tam jedno zadanie, w stylu: "Młody, codziennie lecisz po zestaw startowy". Czyli do sklepu przed 8 rano, przynieść po dwa piwa czy "małpeczkę". To było starsze pokolenie, które schodzi ze sceny – tłumaczy Michał. Dzisiaj odważnie stawia tezę, że alkohol na budowie nie zdarza się praktycznie w ogóle.
Jeśli miał jakiś zgrzyt w swoim otoczeniu, to był raczej w porę wyłapany incydent. – Sprawdzaliśmy nowego pracownika. Mieliśmy przypadek, że przywitaliśmy taką osobę z alkomatem i okazało się, że nie jest zdolna do pracy – mówi.
Alkohol na budowie? Dzisiaj jest już inne uzależnienie
W dyskusji o procentach na Reddicie była też jedna absurdalna historia. Ktoś napisał, że kiedy zatrudnił ekipę remontową i przyszedł na miejsce, robotnicy byli zamknięci na klucz. "Gościu mi na to, że szefa nie ma i że zamknął ich w mieszkaniu" – czytamy.
"Pomyślałem sobie, że dziwna akcja i że może zamknął pracowników przez pomyłkę. No bo jaki może być inny powód? Później szef do mnie dzwonił i przepraszał za tą sytuację i mówił, że niestety musi ich zamykać, bo w przeciwnym wypadku zaraz zaczynają biegać po browary w trakcie pracy" – pisał użytkownik Reddita.
Oczywiście wszystko zależy od tego, na jakich ludzi się trafi. – Słyszałem historię, że jeden z majstrów był pijany w pracy już o 8 rano. Doszło do tego, że spadł z rusztowania i trafił ze złamaniami do szpitala. To tylko pokazuje, że kontrole są potrzebne – dodaje nam Michał.
Zmiana pokoleniowa ma tu kluczowe znaczenie. Dzisiejsze pokolenie 30-40 latków ma trochę doświadczenia z pracy za granicą. Tam są trochę inne przyzwyczajenia, szczególnie w krajach, które nie były dotknięte komunizmem.
A z najmłodszymi to w ogóle oddzielna historia, która dała mi do myślenia. – Z nimi problem jest zupełnie inny, bo są przywiązani do telefonów w pracy. Tu bardziej szukamy sposobów, jak sobie z tym poradzić. Brygadziści zwracają mi uwagę, że młodzi spędzają czas na "przewijaniu" ekranu. Mają duży problem z koncentracją – przekonuje Michał.
W praktyce wygląda to tak, że nowe pokolenie zderza się w jednej ekipie ze starszyzną. I każde generuje inny problem.
– Takich, którzy biegają do sklepów, można łatwo przyłapać. Mamy alkomat i sprawdzimy, czy ktoś jest pijany. A w przypadku telefonów to nie do zweryfikowania, przecież nie będziemy ich konfiskować. Jedna osoba musiałaby chodzić za pracownikami i patrzeć, czy właśnie nie gapią się w ekran. Chociaż to na pewno nie jest tylko problem branży budowlanej czy remontowej – wskazuje nasz rozmówca.
Przywiązanie do smartfona to pewnie zmora w wielu miejscach pracy. Michał zwrócił jednak uwagę na coś innego: alkoholowa łatka przyklejona "budowlance" to już trochę mit. – To na pewno nie jest najbardziej palący problem – ucina.
Na koniec precyzuje: – Przecież da się sporo zarobić i to przyciąga do pracy ludzi, którzy nie traktują tego z przymusu. Chcą mieć fajne, godne życie – argumentuje.
Problem z alkoholem doytyczy bardziej tej starszej gwardii pracowników, powiedzmy 50 plus. Pewnie wynikało jeszcze to z czasów komuny, wtedy rola alkoholu była inna.