Jan Zbigniew P. od lat przedstawia się jako "legalny prezydent Polski". Teraz właśnie trafił do więzienia. Dwa lata temu mężczyzna usłyszał też wyrok za wypowiedzi między innymi o Żydach. A swoim wyznawcom sprzedawał fałszywe dokumenty tożsamości, a nawet prawa jazdy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jak przekazano, mężczyzna został zatrzymany przez policję i przebywa w więzieniu "w celu odbycia zaległego wyroku pozbawienia wolności". "Jego prawnik wystąpił do sądu o możliwość odbywania przez niego kary z obrączką elektroniczną na nodze. Za kilka dni sąd podejmie decyzję w tej sprawie" – informuje OMZRiK.
Nie wiadomo, za jaką sprawę Jan Zbigniew P. trafił do więzienia. Redakcja naTemat.pl skontaktowała z przedstawicielami Ośrodka – kiedy otrzymamy odpowiedź, zaktualizujemy artykuł.
Kim jest Jan Zbigniew P.? Podawał się za prezydenta RP, trafił do więzienia
Przedstawiciele Ośrodka przekazali też, że złożyli zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, które "doprowadziło do zainicjowania nowego śledztwa w sprawie tego prawomocnie skazanego przestępcy". "Za czyny, które ujawniliśmy, sprawcy grozi kara 8 lat bezwzględnego więzienia" – czytamy.
Jan Zbigniew P. to samozwańczy prezydent Polski. Jak przypomina OMZRiK, mężczyzna przez lata naciągał "osoby o niskich kompetencjach, związanych z umiejętnością krytycznego myślenia i osoby chorujące psychicznie". Sprzedawał im nawet bezwartościowe, bo fałszywe, dokumenty (takie jak dowody osobiste, prawa jazdy, a nawet tablice rejestracyjne pojazdów), które sam drukował. Jako głowa państwa wydawał też dekrety i akty prawne.
Założył partię II Rzeczpospolita Polska, w 2018 roku kandydował na prezydenta Warszawy i dwa lata później zamierzał wystartować w wyborach prezydenckich. Ale na swoich "wiecach" wmawiał ludziom, że to on jest głową państwa.
Powoływał się przy tym na konstytucję kwietniową z 1935 roku. Ta przewidywała, że w czasie wojny prezydent może wskazać swojego następcę bez przeprowadzania wyborów. Na tej podstawie funkcjonowali polscy prezydenci na uchodźstwie – od Władysława Raczkiewicza do Ryszarda Kaczorowskiego.
Po śmierci prezydenta Augusta Zaleskiego w 1972 roku doszło jednak do sporu, kto jest jego prawnym następcą. Większość za następcę Zaleskiego uznała Stanisława Ostrowskiego, jednak Juliusz Nowina-Sokolnicki (tytułował się "Prezydentem Wolnej Polski na Wychodźstwie" i przez rząd RP na uchodźstwie był uważany za samozwańczą głowę państwa) przedstawił dokumenty, które miały potwierdzać, że to on został wyznaczony na prezydenta. Przed śmiercią w 2009 roku Nowina-Sokolnicki miał wyznaczyć Jana Zbigniewa P. na swojego następcę.
Konflikty z prawem samozwańczego prezydenta
Przez lata P. uważał się więc za prezydenta, a Andrzeja Dudę nazywał "uzurpatorem". W 2017 roku złożył nawet pozew o ustalenie, kto jest jedynym i legalnym prezydentem Polski. Podważał też obecną konstytucję z 1997 roku i twierdził, że została wprowadzona nielegalnie.
Z takich kłamstw mężczyzna zrobił sobie sposób na życie. Swoją działalność prowadził w budynku przy ul. Wiertniczej w Warszawie, niedaleko ambasad. Na budynku zawiesił nawet szyld "Prezydent II Rzeczypospolitej na uchodźctwie" (z błędem, bo poprawna pisownia to na "uchodźstwie").
W przeszłości Jan Zbigniew P. był już karany. We wrześniu 2022 roku usłyszał wyrok za swoje wypowiedzi m.in. o Żydach. Sąd ukarał go grzywną w wymiarze 540 stawek dziennych po 70 zł każda, czyli w sumie 37,8 tys. zł.
"Taka liczba stawek jest największą, na jaką pozwala kodeks karny. Stawka dzienna 70 zł zaś to jedna z najwyższych, jakie w praktyce orzeka się w sprawach innych niż gospodarcze" – opisywała "Rzeczpospolita".
Jan Zbigniew P. twierdził na przykład, że Żydzi chcą zasiedlić Polskę, bo będzie dla nich bezpiecznym schronieniem podczas przemagnesowania Ziemi. Publicznie nawoływał też, by członków izraelskiego Knesetu "lać po łbach", prezydenta i premiera Izraela nazywał "zwykłymi kreaturami żydowskimi" i zastanawiał się, czy na polskich lotniskach nie powinien znaleźć się napis: "Żydom i psom wstęp jest wzbroniony do Polski".