– To dzień ogromnych emocji. Nie wyobrażam sobie mieć przyjaciół, którzy głosują na Donalda Trumpa – mówi naTemat Marta, która od 13 lat mieszka w USA, aktualnie w Nowym Jorku. W dniu wyborów zapytaliśmy ją, jak Amerykanie szykują się do głosowania. I czy naprawdę to mogą być najważniejsze amerykańskie wybory w historii.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Poranny Nowy Jork jeszcze wyglądał spokojnie, ale w mediach cały czas widać było wypowiedzi Kamali Harris i Donalda Trumpa – mówi naTemat Anna, która wybrała się do USA z Polski akurat w czasie wyborów prezydenckich.
I jak zaznacza, miasto jeszcze do poniedziałku bardziej żyło maratonem, który odbywał się w weekend, 3 listopada. – Ludzie w metrze raczej nie wyglądali na przejętych głosowaniem, to jednak bardzo specyficzne miasto – wskazuje. – Było widać trochę osób z naklejkami "I voted". Widziałam, jak barista ze Starbucksa zagadywał jedną z nich – dodaje.
Anna 5 listopada czekała już na lot z Nowego Jorku do Luizjany. I pokazała nam, w jaki sposób nawet linie lotnicze zachęcają Amerykanów, żeby wzięli udział w wyborach. Tak wygląda rezerwacja na przelot liniami Delta Airlines.
O atmosferę w dniu wyborów zapytałem też Martę, która od 13 lat mieszka w USA i jej perspektywa trochę się różni. Teraz jest w Nowym Jorku i już na początku zaznacza mi, że jej poglądy zdecydowanie są inne od tych, które reprezentuje "typowa Polonia".
– Dziś mamy dzień ogromnych emocji, jakich dawno nie było. Dostałam wiele wiadomości od znajomych, którzy są bardzo niespokojni – relacjonuje dla naTemat.
Marta informuje, że zamknięte są m.in. szkoły, niektóre firmy, albo pracownicy dostają pozwolenie na pracę z domu, żeby wszystkim umożliwić głosowanie. – Z jednej strony jest wielka nadzieja na pierwszą kobietę w roli prezydenta, a z drugiej ogromny strach, czy ten kraj jest na to gotowy – podkreśla.
– Mieszkając w Nowym Jorku i pracując w dużej firmie, otaczam się podobnymi do siebie ludźmi, ale jestem świadoma, że USA to bardzo duży kraj i jest wiele stanów, w których ludzie myślą zupełnie inaczej i nie są odporni na kłamstwa i manipulacje – kontynuuje nasza rozmówczyni.
Kiedy pytam, czy to najważniejsze wybory w historii USA, Marta odpowiada krótko: – Są bardzo ważne, bo od tego też będzie zależała rola USA w międzynarodowych stosunkach. I jest ogromna różnica w poglądach kandydatów – przypomina.
Ta wspomniana różnica między Harris a Trumpem przekłada się na ogromną polaryzację w społeczeństwie. Ale według Marty, w Nowym Jorku widać to mniej, bo to "miasto Demokratów".
– Zdecydowanie otaczam się ludźmi, którzy myślą podobnie. Nie wyobrażam sobie mieć przyjaciół, którzy głosują na Trumpa, bo to są osoby z tak innym podejściem do życia, że ciężko znaleźć wspólny język. Co oczywiście jest przykre, przecież polaryzacja niczego dobrego nie przynosi – nie ukrywa Marta.
Wybory w USA. "Demokraci boją się zwycięstwa Trumpa"
Dodajmy, że to prawdopodobnie będzie najbardziej zacięta walka o głosy w historii wyborów w USA. Różnice między Kamalą Harris a Donaldem Trumpem w sondażach były minimalne.
Ostatnie badanie przeprowadzone przez ośrodek badawczy Marist dla PBS News i NPR pokazało przewagę kandydatki Demokratów (51:47 proc.). Dla wyborów w Stanach Zjednoczonych kluczowe są stany, w których czasem wygrywa kandydat Republikanów, a czasem Demokratów. Są to tzw. swing states i to od wyników z tych miejsc będzie zależał ostateczny wynik głosowania.
– Demokraci boją się zwycięstwa Trumpa. Boją się, że świat się zawali, że poprowadzi Amerykę do dyktatury, że do władzy dojdą ludzie nieodpowiedzialni, którzy zniszczą Amerykę, zniszczą demokrację – mówił naTemat Artur Owczarski, polski dziennikarz, autor książek o USA, honorowy obywatel miasteczka Bandera w Teksasie i znawca kultury amerykańskiej.
Na dokładne wyniki wyborów będziemy musieli jednak poczekać. Najpierw wybiera się nie prezydenta, ale elektorów. To (w dużym uproszczeniu) osoby, które mają zagłosować na konkretnego kandydata. Mają zrobić to zgodnie z wolą swoich wyborców. Każdy stan ma określoną przydzieloną liczbę elektorów. Łącznie jest ich 538 i zbiorą się w grudniu, by formalnie wybrać prezydenta lub prezydentkę USA.
– To jest kraj dosyć skomplikowany i te przepisy się różnią w zależności od stanu. Różne są na przykład karty do głosowania. Są stany, gdzie przy niewielkiej różnicy głosów automatycznie nakazywane jest ponowne ich przeliczenie – tłumaczył dla naTemat dr Tomasz Płudowski, profesor Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej, politolog i amerykanista.
Już od rana w mediach społecznościowych widać propagandę Republikanów na temat ważnosci glosowania. Niezależnie od wyniku, następne tygodnie będą intensywne.