– Pięć razy się zaręczyłam, dwa razy odwoływałam ślub pięć minut przed uroczystością. Nie żałuję, że tak się stało. Potrafiłam się uwikłać w jakąś relację tylko dlatego, że chciałam sobie i całemu światu udowodnić, że będę szczęśliwa – powiedziała Martyna Wojciechowska. Czy nasze życie faktycznie musi przebiegać zgodnie z przyjemnym scenariuszem?
Martyna Wojciechowska z pewnością nie jest osobą, która kojarzy się z rutyną. Chyba ze weźmiemy pod uwagę pewną rutynę w jaką wpadła, odwołując swoje kolejne śluby. W rozmowie z magazynem "Gala" po raz kolejny potwierdziła, że scenariusz życia (ślub, rodzina, dziecko), którym kieruje się większość ludzi jest nie dla niej. Pisaliśmy już w naTemat o poglądach dziennikarki odnośnie związków. Wojciechowska stwierdziła wówczas, że "związek to rezygnacja z siebie". Wówczas jednak wydawało nam się, że to stwierdzenie silnej jednostki, która wyraźnie wie czego chce i nie ma zamiaru prowadzić życia pod dyktat społecznych oczekiwań.
Osoby komentujące poprzedni artykuł dotyczący przekonań życiowych Martyny Wojciechowskiej pisały, że każdy człowiek żyje jak chce. Tak było w przypadku dziennikarki, która stała się dla nas pretekstem do rozważań na temat tego, jakimi wzorcami, ścieżkami czy też modelami powinniśmy kierować się w swoim życiu. Dziś dowiadujemy się, że tak naprawdę nikt nie jest wolny od konwenansów, które w – bardziej lub mniej – agresywny sposób wpływają na nasze życie.
Uwikłani w konwenanse
Historia Martyny Wojciechowskiej przypomina tę, rodem z filmu "Uciekająca panna młoda". I choć dziennikarce zdarzyło się to jedynie (?) dwa razy, to można dostrzec wiele analogii. Dziennikarka nazywa siebie starą panną. Twierdzi jednocześnie, że nie zmarnowała "czasu poszukiwań".
Martyna Wojciechowska, podobnie jak wielu innych ludzi, starała się zrobić coś na siłę. Owe "uwikłanie", o którym wspomina w wywiadzie dotyczy wszystkich ludzi, którzy podejmują decyzje w swoim życiu w oparciu o opinie osób, które mają wobec nich pewne oczekiwania. Wymiar tych "nacisków" jest bardzo różny i dotyczy niemalże każdej sfery naszego życia. Każdy z nas usłyszał bowiem kiedyś pytanie o to, kiedy się ożeni (wyjdzie za mąż), na jakie studia się wybiera, czy też obligatoryjne "a kiedy dzieci?".
– To co zrobiła Martyna Wojciechowska jest wielką odwagą, bo ostatecznie nie poddała się presji – komentuje blogerka naTemat Katarzyna Gajek, która zawodowo zajmuje się organizacją ślubów. – Zdarzyło mi się zaledwie kilka razy, że ktoś praktycznie w ostatniej chwili zrezygnował z uroczystości, ale najczęściej powodem była zdrada lub obopólna chęć zaczekania na ślub. Do nas należało odwołanie wszystkich ustaleń – mówi organizatorka ślubów. A odwołanie wszystkiego, co jest już dopięte na ostatni guzik to kolejny koszt dla niedoszłej pary. Pieniądze są wpłacone i bywa, że przepada nawet 80 procent finansowego wkładu.
Scenariusz to mit
– Nie mam takiej kondycji, jak Martyna Wojciechowska, więc raczej nie będę podejmowała się próby ucieczki sprzed ołtarza – mówi naTemat 26-letnia Kasia, która już w sierpniu zamierza wyjść za mąż. I choć podchodzi do tematu swojego ślubu z dużym dystansem, to nigdy nie odważyłaby się na stwierdzenie, że robi to dla kogokolwiek innego, niż dla samej siebie i przyszłego męża. I choć idzie zgodnie ze scenariuszem, bo niedawno skończyła studia, robi karierę i wkrótce wychodzi za mąż, to przekonuje, że wszystko to robi z wyboru.
Nasza rozmówczyni uważa wyznanie znanej dziennikarki za szokujące. – Nie sądziłam, że tak odważna i wyemancypowana osoba jak Martyna Wojciechowska ma poczucie, że musi cokolwiek i komukolwiek udowadniać – komentuje. Jej zdaniem, każdy człowiek sam decyduje o tym jak prowadzi swoje życie, a jeśli daje się poddać jakimkolwiek naciskom ze strony rodziny, przyjaciół czy też, co gorsza, mediów, to ma problem. – Wszystkie naciski i scenariusze są w naszych głowach, a nie otaczającym nas świecie – stwierdza absolwentka wyższej uczelni, aktualnie pracująca na etacie przyszła żona.
Katarzyna Gajek, która organizuje śluby zauważa jednak pewien rodzaj presji, która ciąży na młodych ludziach. – Miewam klientów bardzo wierzących, których rodzice nie wyobrażają sobie życia dzieci na kocią łapę. Młodzi spełniają te oczekiwania – mówi.
"Co ty tam możesz wiedzieć, przecież nie masz rodziny"
Kwestia presji społecznej zmienia się w czasie. O ile w czasach młodości ogranicza się do żartów i pytań z uśmiechem na ustach, z biegiem lat przybiera coraz bardziej bolesne formy. To, czego nie zdążyła na swojej skórze odczuć Kasia, dla starszej od niej o cztery lata Karoliny jest od dawna chlebem powszednim. Jak przekonuje, sama chciałaby wreszcie wyjść za mąż i mieć dzieci, ale do tej pory jej się to nie udało. – Czuję ten nacisk na każdym kroku. Kobieta, która nie ma dzieci jest postrzegana przez moje otoczenie jako mniej wartościowa, szczególnie w mojej pracy – mówi Karolina, która na co dzień pomaga osobom niepełnosprawnym i wykluczonym społecznie.
Mogłoby się wydawać, że brak męża i dzieci może być atutem w niektórych branżach. Kobieta bierze mniej zwolnień lekarskich, nie ma w domu chorych dzieci, co w dzisiejszych realiach z punktu widzenia pracodawcy często nie jest powodem do zadowolenia. – Nikt nie patrzy na te sprawy, za to ludzie w mojej pracy bardzo chętnie urządzają sobie kpiny. Bardzo często też słyszę teksty typu: "Co ty tam możesz wiedzieć, przecież nie masz rodziny, nie masz dzieci". Nikogo nie interesuje, że pracuję z dziećmi od wielu lat. Ale gdy szukają kogoś aby zamienić się na dyżury, to brak dzieci nagle staje się moją zaletą – mówi nieco oburzona tą sytuacją Karolina.
Karolina od dwóch lat spotyka się ze swoim chłopakiem i nie ukrywa, że wiąże z tym związkiem duże nadzieje. – Nie chcę już słuchać "A ty dlaczego jeszcze nie jesteś mężatką? To nienormalne". Prawdę mówiąc, czasem zwyczajnie po ludzku zazdroszczę tym, których życie układa się "książkowo", czy jak to nazwałeś, "zgodnie ze scenariuszem", czyli studia, miłość, ślub, dzieci, jedno po drugim... – wyznaje Karolina, która wraz ze swoim chłopakiem kończy budowę niewielkiego domu w którym zamieszkają.
Pięć razy się zaręczyłam, dwa razy odwoływałam ślub pięć minut przed uroczystością. Nie żałuję, że tak się stało. Potrafiłam się uwikłać w jakąś relację tylko dlatego, że chciałam sobie i całemu światu udowodnić, że będę szczęśliwa. Że będzie taki zewnętrzny dowód na to, że jestem szczęśliwa - np. wyjdę za mąż. Bez sensu to przecież
30-letnia Karolina
Naciski społeczne sprawiają siłą rzeczy, że człowiek jest nieszczęśliwy. To naprawdę duży ciężar i nie każdy jest w stanie go udźwignąć.